Najnowsza powieść Iwony Żytkowiak to swoiste studium skomplikowanej relacji matka – córka oraz - w tle - innych stosunków rodzinnych (małżeńskich, siostrzanych). To także szkic o człowieku samotnym i potwornie smutnym, którego na życiowe dno ciągnie choroba alkoholowa.
Po śmierci Jana Nina nie może poradzić sobie z tęsknotą za mężem, za bliskością, za drugim człowiekiem, a - przede wszystkim - z poczuciem, że nie jest już nikomu potrzebna. Ma, co prawda, dzieci, ale te są już dorosłe, samodzielne, zajmują się swoimi sprawami. Jej siostra także ma własną rodzinę i swe kłopoty na głowie. Dojmująca samotność popycha Ninę w ramiona Lucjana. Nie jest to jednak udane małżeństwo. Bohaterka coraz pogrąża się w żalu, rozpaczliwie próbuje również odnaleźć w sobie utraconą kobiecość. Jej wzorami są wszystkie te Marilynki, Gretki i Audreyki, do których przez całe życie próbowała się upodobnić. Początkowo kobieta szuka pocieszenia we wspomnieniach, ale pamięć nie zawsze podsuwa przyjemne obrazy. Nina dość szybko przekonuje się, że chwilową przyjemność przynosi jej stan alkoholowego upojenia. Jednak to dopiero miłe złego początki.
Matka swojej córki pokazuje stopniowy upadek człowieka pogrążonego w uzależnieniu. Żytkowiak opisuje wszystkie etapy alkoholizmu, rysuje przejmujący portret człowieka chorego i jego najbliższych. Co ważne, pisarka odtworzyła proces popadania w nałóg i jego przyczyny, ale to nie znaczy, że usprawiedliwia bohaterkę (ona sama wyznaje – sami sobie tworzymy najdoskonalsze piekło). Na szczęście narracja pozbawiona jest odautorskiego komentarza oraz narratora, który litowałby się nad Niną czy piętnował jej wybory. Dlatego też ta książka jest tak „trudna” - to czytelnik sam musi zmierzyć się ze wszystkimi odcieniami tej historii. A trzeba przyznać, że Żytkowiak pokazała naprawdę szeroką paletę barw ludzkich losów.
Pierwszoosobowa narracja pojawia się jedynie w części poświęconej córce Niny. Joanna zwraca się bezpośrednio do matki, zwierza jej się, żali. Na jaw wychodzą długo tłumione pretensje. Dziewczyna pragnie się oczyścić. Wyznaje wszystko, czego do tej pory nie chciała (z różnych powodów) powiedzieć na głos. To chyba najsmutniejsza część tej powieści – gdy dowiadujemy się, jak silne potrzeby czułości, troski, kobiecego zrozumienia i wsparcia, matczynej mądrości nie zostały nigdy zaspokojone. To raczej Joanna przejmuje funkcję matki w stosunku do Niny, co tylko potęguje dramat Joanny.
Każda scena Matki… jest boleśnie prawdziwa. To bardzo wiarygodna narracja, wyzwalająca wiele rozmaitych emocji. Odbiorca wyczuwa napięcie w relacjach bohaterów, cierpienie, frustrację, gniew, smutek... Negatywnych uczuć jest w powieści zdecydowanie więcej, dlatego też celebrujemy każdą pozytywną sytuację, jakiej doświadczają postacie. Zapewne dlatego też (dla przeciwwagi i by ratować nadzieję) pisarka zdecydowała się na takie a nie inne zakończenie. Na pierwszy rzut oka finał może wydać się niepełny, jakby historia urywała się za szybko, ale gdy przeanalizujemy losy Niny i Joanny, zrozumiemy, że te kobiety nie mogłyby zachować się inaczej.
Interesująca w tej książce jest perspektywa. Z jednej strony to historia współczesna (używa się tu np. telefonu komórkowego), ale z drugiej - wyczuwa się w niej ducha minionych lat. Bohaterowie fizycznie żyją „tu i teraz", ale mentalnie jakby zatrzymali się w latach osiemdziesiątych (albo i wcześniej). Widać to już w samym podejściu kobiet do małżeństwa – Joanna jako jedyna wyraża (przynajmniej teoretycznie) swój sprzeciw wobec stereotypowej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, wizji uległej żony (ofiary, która godzi się z losem). Szczególnie mocno widać to w scenie, w której córka zwierza się Ninie z traumatycznego zdarzenia. Matka bagatelizuje tę sprawę, na pocieszenie rzucając, że tak to już w życiu jest. To, co dla jednych jest życiowym dramatem, inni uznają za normę. Być może po lekturze „Matki…” wiele pań zweryfikuje swoje podejście do własnej kobiecości.
Iwona Żytkowiak jest niesamowicie wiarygodna. Pisze i o sobie, i o mnie, o naszych przyjaciółkach, sąsiad(k)ach, kuzyn(k)ach itd. Historia tych kobiet (bo panowie są tu jednak raczej w tle) mogłaby zdarzyć się w każdym domu, ba, w wielu na pewno już się zdarzyła. Autorka buduje świat przedstawiony z elementów doskonale znanych czytelnikowi. Ona nie musi wymyślać niestworzonych historii, bo samo życie podsuwa jej inspirację. W tym tkwi jej talent - potrafi znakomicie ukazać losy jednostek, całą złożoność człowieka, przenieść na czytelnika emocje bohaterów. Należy wspomnieć też o języku powieści – każda postać dostała własny głos. Oni mówią „po ludzku”, nie znajdziemy tu żadnej fałszywej nuty, ani jednego sztucznego wyrażenia.
Matka… to proza skoncentrowana na skomplikowanych przeżyciach bohaterów. Problem alkoholowy i relacje matki z córką to jedynie ułamek tego, co znaleźć można na stronach powieści Iwony Żytkowiak. To także książka o kształtowaniu relacji rodzinnych, a właściwie o poluźnianiu więzi między bliskimi sobie ludźmi. Przede wszystkim zaś - to portret kobiet na życiowych zakrętach, które muszą przeżyć naprawdę wiele koszmarnych chwil, by zacząć stawiać trudne pytania i szukać na nie odpowiedzi w sobie samych.
Sprawdzam ceny dla ciebie ...