Już w Jedenastu tysiącach dziewic Joanna Marat pokazała, że jej twórczość nie będzie miała wiele wspólnego z popularnymi, masowo wydawanymi, słodkimi obyczajówkami polskich koleżanek po piórze. Jedną z cech wyróżniających pisarstwo autorki gdańskiego cyklu jest wyłamywanie się ze schematów i podążanie własną ścieżką.
W Madonnach z ulicy Polanki spotykamy się z kobietami dobrze znanymi z poprzedniej książki. Znów to Anka jest bohaterką, wokół której toczy się akcja powieści. Po wielu dramatycznych zdarzeniach Ania układa sobie życie na nowo. Mieszka u Svena, ale związek z Sinobrodym nie przynosi oczekiwanej stabilizacji (uczuciowej) ani satysfakcji. Kobieta ma dość bycia duplikatem zmarłej żony partnera, nie zamierza także dłużej spełniać oczekiwań innych. Podejmuje decyzję o powrocie do Gdańska, który jest dla niej niejako symbolem bezpieczeństwa.
To nowe oblicze Anki nieco zaskakuje. Być może fakt, że wygrała pierwszą partię wojny z nowotworem uczynił ją silniejszą, gotową do walki o własne marzenia. Bohaterka ucieka od Svena z jeszcze jednego powodu – nosi jego dziecko pod sercem, a przyszły ojciec (w obawie o zdrowie ukochanej) uważa, że ryzyko tej ciąży jest zbyt duże, więc należy ją przerwać. Anka godzi się ze świadomością samotnego macierzyństwa, jednak los znów rzuca jej kłody pod nogi. I to coraz większe – w mocno zaawansowanej ciąży następuje remisja choroby. Agresywne leczenie zagraża nie tylko pacjentce, ale i rozwijającemu się w niej dziecku. Finał tego wątku odpowie na ważne pytania, jakie w swojej prozie stawia Marat, m.in. o sens walki o marzenia czy wiarę w cele, pomimo beznadziejnej sytuacji wyjściowej.
Po powrocie do kraju Anka zatrzymuje się w mieszkaniu przy ulicy Polanki (bardzo znaczącej w życiu bohaterów Madonn…). Kamienica, w której mieszka, pełna jest mniej lub bardziej dziwacznych lokatorów. I, jak to u Marat bywa, wszyscy oni mają ze sobą coś wspólnego, żadna postać nie pojawia się w książce przypadkowo, każda spełnia określone funkcje, jest łącznikiem z innymi.
Pisarka kontynuuje losy Anki i Svena, Grażyny, Wieśka i Gosi Herbst, ale i przedstawia nowe postaci, na przykład Weronikę. Nie będzie nadużyciem, jeśli napiszę, że zarówno Jedenaście tysięcy dziewic, jak i Madonny… to powieści o kobietach. To właśnie damskie historie ukazuje pisarka, to problemy kobiece (choć o bardzo uniwersalnym charakterze) wysuwają się na plan pierwszy. Marat z upodobaniem przygląda się człowiekowi w jakimś stopniu okaleczonemu, złamanemu. Nie ma tu nikogo szczęśliwego – bohaterowie wikłają się w związki bez przyszłości, ich relacje z najbliższymi są skomplikowane, chorują, cierpią na samotność, toną w kompleksach lub zwyczajnie los z nich kpi.
Mężczyźni są tu wyraźnie deprecjonowani, ale– jak pokazują losy kobiet – nie bez powodu. Nieczuły Swen czy łajdak Wiesiek nie zjednują sobie czytelników. Jest też na przykład Maciuś, który mógłby się wyróżniać w gronie męskich bohaterów, ale okazuje się typowym maminsynkiem, w dodatku nieco śmiesznym w relacjach z kobietami. Jednak Marat żadnego z nich nie skreśla, daje im szansę na rehabilitację, na udowodnienie swej tak zwanej męskości. Ale czy będą potrafili zdobyć się na jakiś gest?
Lektura prozy Joanny Marat, jeszcze bardziej wysublimowanej niż w poprzedniej książce, sprawia prawdziwą przyjemność czytelnikowi. Autorka imponuje mniej lub bardziej dyskretnymi aluzjami do świata sztuki i kultury. Już choćby tytuły rozdziałów pogłębiają interpretację powieści. Obie książki z gdańskiego cyklu mają swój motyw przewodni - tutaj jest to rzeźba Pięknej Madonny, którą Anka chodzi oglądać do ukochanej bazyliki Mariackiej (w której znajdziemy też kaplicę Jedenastu Tysięcy Dziewic).
Madonny… to wielowątkowa i wielopoziomowa powieść. Marat pogłębia współczesne historie bohaterów o opowieści rodowe Anki i Svena, wskazując przeszłość jako klucz do odczytywania teraźniejszości. Równie mocno, jak w poprzedniej książce, pisarka wnika w dusze bohaterów, usprawiedliwiając ich, czasem niezrozumiałe na pierwszy rzut oka, decyzje czy zachowania. Podobnie jest z poruszanymi tematami – znów to zwyczajne, ludzkie problemy (m.in. samotność, walka z przeciwnościami, hipokryzja, kompleksy itp.) - a może ściślej: sposoby radzenia sobie z nimi - stają się najważniejsze. Autentyzm i bezkompromisowość autorki sprawiają, że tę książkę przyswaja się naturalnie i z przyjemnością.
Są w różnym wieku i z różnych ojców. Spotykają się w Warszawie, by pochować matkę. Nathalie - najstarsza z nich - grywa role rosyjskich...
Kiedy niespełniona miłośniczka średniowiecza rozpoczyna internetową znajomość z nieznajomym z Nowego Jorku, oboje wiedzą, że to nie będzie normalna, bezpieczna...