W ostatnim czasie Terry Pratchett skupił się przede wszystkim w swym cyklu „Świat Dysku” na rozbudowywaniu wątku bohaterów należących do Straży Miejskiej. I poczynając od „Straży Nocnej” jego powieści stawały się coraz bardziej mroczne i – mimo ogromnej dawki humoru i ironii – poważne w wymowie. Jego nowa książka „Łups!” stanowi godną kontynuację tego nurtu. Jest równie zabawna, jak najlepsze powieści w dorobku brytyjskiego humorysty, ale też trzeba traktować ją tak samo serio, jak ostatnie książki Pratchetta.
W Ankh-Morpork narasta niepokój. Zbliża się rocznica bitwy o Dolinę Koom, gdzie trolle złapały w zasadzkę krasnoludów, a krasnoludy złapały w zasadzkę trolle. O czasu tej bitwy niesnaski między obiema rasami trwają do dziś. A niepokoje stają się bardzo silne, gdy zbliża się rocznica. Komendant Sam Vimes ma więc problem – nie dość, że w mieście wzrasta liczba bójek i drak, że coraz więcej osób chodzi po ulicach z bronią w ręku, to napięcie rośnie również wewnątrz straży. Bo czy krasnoludy będące strażnikami mogą stanąć w obronie prawa przeciwko swoim pobratymcom? A jak trolle mają bić swych przyjaciół i członków rodzin?
Równość, wolność… tolerancja – te wartości od lat stara się forsować w swych powieściach Pratchett. Ale nie bawi się w tani, nachalny dydaktyzm. Wartości pojawiają się niejako na marginesie jego książek, ich istnienie i znaczenie są jakby naturalną konsekwencją wydarzeń rozgrywających się w powieściach. Tym razem brytyjski pisarz nakazuje oddzielić tradycję, historię od dawnych urazów, niesnasek i waśni plemiennych czy rodowych, których przyczyn i sensu próżno szukać. Pratchett każe żyć teraźniejszością i budować wspólną przyszłość w zgodzie, szukać porozumienia dla dobra każdej ze stron. Nadto zwraca uwagę na znaczenie rodziny. Komendant Vimes pracuje dniami i nocami, nie sypia, nie je – ale każdego dnia o szóstej, niezawodnie i bez żadnych wykrętów pojawia się w domu, aby poczytać synkowi wspaniałe dzieło literackie o wiele mówiącym tytule „Gdzie jest moja krówka”. To rodzina i miłość zdają się sprawiać, że jesteśmy ludźmi, to one ratują nas przed śmiercią, popadnięciem w niebyt – podkreśla Pratchett, jak zwykle z typowymi dla siebie humorem i ironią.
Pratchett nadal bawi. Śmieszy poprzez dowcip sytuacyjny, gra i bawi się słowem, ironizuje. Piętnuje ludzkie wady, głupotę, interesowność i zapatrzenie w siebie. Nie brak i w tej powieści tworzonych przez niego przezabawnych powiedzonek i zwrotów, które szybko stają się frazeologizmami w powszechnym użyciu.
Akcję prowadzi brytyjski pisarz bardzo szybko. Kolejne wydarzenia następują po sobie błyskawicznie, a tempo nie zwalnia ani na moment. W powieści „Łups!” jak chyba w żadnej innej silne i doskonale budowane jest napięcie – jak kiedyś pisał sam Pratchett, miejscami „atmosfera jest tak gęsta, że można by ją ciąć nożem”. Wyraźnie widać rywalizację i niesnaski między poszczególnymi rasami, które stają się szczególnie silne w obliczu zagrożenia, widać pamięć o przeszłych wydarzeniach, która odzywa w czasie zbliżającej się wojny.
Terry Pratchett stworzył więc powieść znakomitą. Nigdy chyba nie udało mu się napisać książki aż tak bardzo wciągającej, powieści, którą można by było uznać za thriller rozgrywający się w przestrzeni Świata Dysku. Równocześnie nie było chyba w jego dorobku książki tak mądrej, mrocznej, ale i pełnej nadziei. Mimo postępującej choroby Pratchett się nie starzeje, „Łups!” więc zainteresuje nie tylko jego fanów, ale i tych czytelników, którzy z fantastyką na co dzień nie chcą mieć zbyt wiele wspólnego.
Trzeci tom cyklu o Johnnym Maxwellu, dwunastolatku, któremu przytrafiają się sytuacje dla innych zupełnie nie do pomyślenia. Tym razem zaczęło się od...
Jest to opowieść o tym, czym jest magia i dokąd zmierza, a co ważniejsze, skąd przychodzi i po co.Przedstawiona historia nie pretenduje do odpowiedzi na...