Po Grzechy Joanny sięgnęłam, skuszona intrygującą okładką i zamieszczonym na niej opisem. Miłośniczka kultury średniowiecza, mediewistka, fascynacja pergaminami - te fragmenty mocno i pozytywnie zadziałały na wyobraźnię, choć całość sugerowała konwencję romansu. Jednak już kilka pierwszych stron powieści utwierdza w przekonaniu, że nie należy oceniać książki po okładce, która często nijak ma się do zawartej wewnątrz treści. Czytelnikowi wydaje się, że kupuje gotowe danie z oznaczeniem „łagodne” na opakowaniu, gdy już po kilku kęsach okazuje się ono pikantne… Nie, nawet nie pikantne - ostre jak sto diabłów. Nieoczekiwany wstrząs i kompletne zaskoczenie podwaja doznane wrażenia. Wrażenia ostatecznie bardzo pozytywne, choć tak różne od oczekiwanych. Każda kolejna strona książki utwierdza w przekonaniu, że wybór lektury, choć przynosi zaskoczenie, był słuszny, a treść powieści, choć tak inna od spodziewanej, sprawia, że czas z nią spędzony należy uznać za dobrze wykorzystany.
Jednym z największych atutów powieści jest wielowarstwowość fabuły. Pierwsza warstwa to romans-nieromans głównej bohaterki, Joanny, z poznanym przez Internet mężczyzną, o którym mowa na okładce. Jeśli ktoś, czytając Grzechy Joanny, chciałby jednak pozostać tylko przy tej warstwie fabularnej, lepiej, by darował sobie lekturę, bo aby poznać jej sedno, należy sięgnąć głębiej. Dużo głębiej. A im głębszą warstwę czytelnik poznaje, tym okazuje się ona ciekawsza, tym bardziej intensywnie porusza emocje. Emocje skrajne - warto dodać - bardzo różnorodne i nieco sprzeczne. Kolejne warstwy uważny czytelnik powinien odkrywać powoli i uważnie, by nie uronić nawet fragmentu z ich treści. Wtedy dojrzy wspomniane wyżej sedno. Wskazówką jest chora psychicznie, wciąż przeżywająca traumę wojenną matka, w której Joanna przegląda się jak w lustrze, wskazówką jest Holocaust i obraz młodej Żydówki, ginącej na oczach dziecka, opisany tak, że człowiek podczas lektury mimowolnie zaciska oczy. Tło tych warstw jest brudne, poszarpane i mroczne. Mroczna i ponura jak średniowiecze, w które Joanna ucieka przed samą sobą, i odrealniona jest rzeczywistość, która ją otacza i osacza.
Wszystkie warstwy fabuły autorka opakowała w szczególny typ narracji. Jej specyficzny rytm, jednostajne, regularne tykanie krótkich, urywanych wypowiedzi przez pierwszych kilka stron irytuje i drażni, by w końcu sprawić, że czytelnik, przyjmując ich miarowość, zapada się w treść i staje się jej częścią. Siada przy stole przykrytym zieloną serwetą naprzeciwko Joanny, która zaczyna swoją opowieść. Chaotyczną, przerywaną kolejnymi łykami kawy i nerwowym zaciąganiem się papierosowym dymem. Joanna opowiada tak, że człowiek równie mocno chce, żeby przestała mówić i jednocześnie by opowiedziała historię do końca. Chce wyjść i jednocześnie pozostać. Zamknąć książkę i jednym tchem przeczytać ją do końca. Skrajne i sprzeczne emocje.
Wreszcie Joanna dopija kawę i bierze do rąk kilka pożółkłych, luźnych kartek. Do kieliszka nalewa wino, które z kolei sączy bardzo powoli. Milknie. Obok kieliszka kładzie kilka różowych tabletek. Tykanie cichnie zupełnie i powoduje dysonans. Historia kończy się i nie kończy, jak zatrzymany w pół drogi gest.
Nadkomisarz Marek Kos - zwany żartobliwie Koszmarkiem - ma przerwę między górnymi jedynkami i ujmujący uśmiech, w czym przypomina, bliskiego swemu...
Czasem fatum, w którym niektórzy chcą widzieć działanie władczej ręki Opatrzności, boleśnie splata ludzkie losy w kilku pokoleniach, zasupłuje je ciasno...