Nadkomisarz Marek Kos - zwany żartobliwie Koszmarkiem - ma przerwę między górnymi jedynkami i ujmujący uśmiech, w czym przypomina, bliskiego swemu pokoleniu, Janka Kosa, bohatera ,,Czterech pancernych i psa". Niestety, szpetnie klnie, nie stroni od mocnych trunków i ubiera się w ciuchy kupowane na bazarze.
Komisarz Ernest Malinowski to jego przeciwieństwo - czterdzieści trzy lata, metr osiemdziesiąt wzrostu. Ciemny blondyn, mocno szpakowaty, ale włosy w komplecie, może nawet w nadkomplecie. Zawsze elegancko ubrany, chodzi na siłownię, co widać. Ma ładną klatę i podobno jacht.
Obaj są bardzo niedoskonali, przeraźliwie samotni, uciekają przed swoimi lękami w alkohol, przelotne związki i kłamstwa. Każdy z nich ciągnie za sobą ciężki worek ze swoimi, a często także cudzymi grzechami. Mają też emblematy, coś co streszcza ich bolesną tożsamość. Czasem jest to nazwisko, monogram, czerwona gwiazda na szubienicy wyrysowana ręką wandala na nagrobku rodziców albo dżinsowy mundurek. A mimo to mają dystans do siebie i potrafią śmiać się z kolegów.
Otrzymują sprawę brutalnego zabójstwa pewnej trzydziestoparolatki. Morderstwo to wywołuje z niepamięci inną zbrodnię oraz tajemnicę kobiety o złożonej tożsamości.
Joanna Marat - laureatka konkursu na opowiadanie kryminalne Międzynarodowego Festiwalu Kryminału 2010. Debiutowała w 2011 roku w antologii ,,Zaułki zbrodni", samodzielnie zaś powieścią obyczajową ,,Grzechy Joanny". Ostatnio jej opowiadanie ,,Kaplica Jedenastu Tysięcy Dziewic" zostało wyróżnione w konkursie ,,Literacka podróż po Gdańsku".
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2014-03-20
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 328
Z przykrością muszę stwierdzić, że ta książka dla mnie stała się przykładem błędnego wyboru literatury. Sięgam po prozę z zamiarem przeżycia w trakcie ich czytania czegoś więcej niż to co oferuje mi własne życie. Odskocznia. Czasami moim wyborem powoduje impuls, czasami konkretna wiedza o jakimś tytule, czasami fascynacja autorem lub przyciągająca mój wzrok okładka. Co było tym razem? Zapewne pamięć nazwiska autorki i klasyfikacja książki jako dobrego kryminału. Nauka z tego błędnego wyboru jest wcale nie odkrywcza: "nie sądź książki po okładce". Popełniłam błąd, choć początkowo nic na to nie wskazywało. Jest brutalne morderstwo i żmudna droga dojścia do prawdy. Śledczy mający odkryć tę prawdę stanowią swoje przeciwieństwa i początkowo wydaje się, że stanowią dosyć zgrany tandem. Rozjeżdża się jednak i ich współpraca i cała kryminalna historia. Może niezbyt uważnie czytałam, i teraz się czepiam, jednak w moim odczuciu balon treści miast coraz bardziej sensownie rosnąć oklapł i zwiotczał. Zupełną porażką jest zakończenie , które jak dla mnie jest bez sensu. Morderca - nie morderca, winny - nie winny, jeden ze śledczych leży w śpiączce, drugi ma moralne dylematy związane z nową partnerką. Melanż bez sensownego zakończenia, które chyba nie przekonuje mnie do sięgania po kolejne dzieła autorki.
Kiedy niespełniona miłośniczka średniowiecza rozpoczyna internetową znajomość z nieznajomym z Nowego Jorku, oboje wiedzą, że to nie będzie normalna, bezpieczna...
Są w różnym wieku i z różnych ojców. Spotykają się w Warszawie, by pochować matkę. Nathalie - najstarsza z nich - grywa role rosyjskich...