Podjęcie takiego tematu wymaga odwagi. Podobnie jak zatytułowanie swojej książki ewangelią. Tworzenie opowieści o postaciach, które nie tylko faktycznie żyły, ale wciąż pozostają otoczone kultem, stanowi oczywiste wystawienie się na grad krytyki. Po co Schmitt to uczynił? I czy naprawdę miał szansę dodać coś nowego do tej historii – powszechnie znanej, ciągle zgłębianej, a równocześnie wciąż niedopowiedzianej, owianej tajemnicą?
Przecież nawet Piłat, którego – sądząc po tytule – możemy się tu spodziewać w roli narratora, znalazł już swoje miejsce w literaturze. Pisanie o nim nie jest bynajmniej nowatorskie. Nie mówiąc już o kolejnym opisywaniu dziejów życia i śmierci Jezusa.
A jednak Ewangelia według Piłata przynosi zaskoczenie. Od samego początku. Okazuje się bowiem, że tym, kto jako pierwszy zabiera głos, nie jest bynajmniej rzymski prefekt, lecz Jezus (Jeszua). To jego opowieść zajmuje cały stustronicowy prolog. Oczekując w Ogrójcu na swoich oprawców, wspomina on dotychczasowe życie, próbując zrozumieć, jak do tego wszystkiego doszło. Jego wspomnienia i wątpliwości wskazują na to, że ciągle pozostaje człowiekiem zagubionym, poszukującym, niepewnym swojej Boskości. Ale nawet, jeśli został pozbawiony tradycyjnie przypisywanej Mu wielkości czy charyzmy, i tak przemawianie w Jego imieniu to koncepcja w równym stopniu intrygująca, co obrazoburcza.
Zresztą, to nie jedyne miejsce, w którym autor słynnego Oskara i pani Róży łamie konwenanse. Łatwo bowiem zauważyć, że francuski pisarz dość swobodnie traktuje biblijny przekaz: wybiera z niego pewne cytaty i fragmenty, podważa inne, uzupełnia opowieść własnymi anegdotami, dodaje pewne postacie (jak Rebekę – niedoszłą żonę Jeszui), zmienia charakter innych (np. Jehudy).
Podobnych zabiegów dokonuje zresztą w drugiej, centralnej części książki. Prezentując swego tytułowego bohatera, bazuje nie tyle na historycznych przekazach (choć, oczywiście, czasem do nich sięga), ile na własnej koncepcji tej postaci. Schmittowski Piłat to przede wszystkim człowiek nie odnajdujący się w Judei, traktujący Jerozolimę, którą zarządza, jak miejsce zesłania. Jego potrzebę ciągłego potwierdzania rzymskiej tożsamości wyrażają pisane do brata listy – czy raczej opatrzone imieniem adresata zapisy refleksji. W nich właśnie Piłat opisuje nie tylko zdarzenia następujące po śmierci Jeszui, ale również własne kolejno upadające „niepodważalne” rozwiązania tajemniczej zagadki. Jego Ewangelia, która – wedle słów samego autora – przypomina nieco współczesną powieść detektywistyczną, to zapis pewnej gonitwy: wyścigu Logiki z Tajemnicą. Kto dobiegnie dalej? Kto znajdzie się bliżej zaginionego ciała ukrzyżowanego skazańca? Czy sam Piłat dotrze do mety? Czy pomoże mu w tym miłość do żony?
Prawdziwą gratkę dla czytelników Schmitta stanowi trzecia część książki. W Dzienniku skradzionej powieści autor dzieli się myślami, jakie towarzyszyły pisaniu Ewangelii. Uzasadnia, wyjaśnia, a nawet momentami dyskutuje z wcześniejszym tekstem. Wspomina o własnym nawróceniu, o Bogu odnalezionym na Saharze. Bo sam Schmitt też kiedyś był Piłatem: logicznym, polegającym wyłącznie na ludzkim umyśle, odrzucającym to, co tajemnicze. Bez wątpienia ta trzecia część pozwala ujrzeć dwie wcześniejsze w nowej perspektywie. Dzięki niej bowiem lepiej poznajemy samego twórcę – jego motywacje, inspiracje, myśli towarzyszące zarówno powstawaniu, jak też ukazaniu się jego kolejnej znaczącej powieści.
Ewangelia według Piłata to książka, o której długo można by pisać. Ważny temat, oryginalne forma i kompozycja, momentami obrazoburcza treść stanowią gotowe podłoża do dyskusji. Wiele tu miejsca na krytykę, na polemizowanie z autorem, na stawianie mu najrozmaitszych zarzutów. A jednak warto docenić jego pracę (wszak napisał tę powieść dwukrotnie!). Po pierwsze dlatego, że podjął próbę zrozumienia emocji i myśli postaci uznawanych na ogół za spiżowe (czy wręcz „papierowe”). Po drugie – bo dostrzegł niejasności i niedopowiedzenia tam, gdzie dla większości z nas wszystko jest niepodważalne. Przecież nawet wielu chrześcijan jest tak bardzo przyzwyczajonych do koncepcji zmartwychwstania, że traktuje ją jako coś… naturalnego. A czy to, co oczywiste, nie staje się w końcu obojętne?
Nienawidzę miłości. Pragnę się buntować przeciwko niej. Jeśli kochać oznacza cierpieć, przestać być panem samego siebie, zostać niewolnikiem, to ja nie...
Niedźwiadek Bazyl zastanawia się, czym jest szczęście. Czy to bycie bogatym? Posiadanie różnych przedmiotów? Gonienie za przyjemnością? Sowa Minerwa, przewodniczka...
"Co to jest sprawiedliwość? To samo dla wszystkich? Bóg daje jednakowo wszystkim: życie, a potem śmierć. Reszta zależy od ludzi i okoliczności."
"Milość to było uczucie...które powinienem zachować dla tych, którzy nie grzeszą urodą, nie są na tyle zabawni, ani interesujący by przyciągać do siebie innych; jednym słowem, miłość do ludzi niezbyt miłych."
Więcej