Jeśli czytając książkę pragniecie się bać, jeśli po oderwaniu się od lektury lubicie dreszczyk emocji przy wchodzeniu do ciemnego pokoju, jeśli nie przeszkadzają wam nocne koszmary – sięgnijcie po „Dom na wyrębach” Stefana Dardy. Bo to horror jak się patrzy, znakomita powieść, w której jednak napięcie nie opiera się na mniej lub bardziej „krwistych opisach” czy obecności wynaturzonych potworów. To książka, która trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.
Główny bohater powieści, stosunkowo młody człowiek pracujący na uczelni we Wrocławiu, po rozwodzie wyprowadza się z miasta do niewielkiej chaty na wschodnich rubieżach Polski. Remontuje ją, oswaja otoczenie i liczy na to, że miejsce to stanie się jego domem na najbliższe lata. Tu również pracował będzie na uczelni, jednak by dotrzeć do pracy będzie musiał przebyć kilkanaście kilometrów przez opustoszały, mroczny las. Czy jednak mieszczuch może odnaleźć się w takich realiach? Odludzie, pustka, antypatyczny sąsiad, nieco zniszczony cmentarz – sceneria niemal stworzona do mrocznych wydarzeń. A gdy w nocy odezwie się głos puszczyka i w oknie sąsiedniej chaty zamigocze płomień świecy – kto wie, co może się stać?
Od pierwszego rzutu oka widać, że autor powieści w horrorach oczytany jest mocno i z konwencją radzi sobie bardzo dobrze. Czerpie pełnymi garściami z najlepszych tradycji gatunku, ucieka zaś od popularnego w amerykańskim kinie zabiegu polegającego na rysowaniu kolejnych scen z krwią lejącą się strumieniami i przedziwnymi potworami biegnącymi w stronę bohaterów z ogromnymi nożami w łapskach. Owszem, zdarzają się opisy odrażające, niesmaczne, obrzydliwe – zwłaszcza, gdy bohaterów dotyka przedziwna choroba wywołana przez demona. Darda korzysta jednak raczej z lokalnych mitów o strzygach nękających samotnych mężczyzn. Czerpie z ludowej tradycji ballad, w których sama natura wymierzała sprawiedliwość, nie pozostawiając żadnej winy bez nagany i kary. Podobnie jak Stephen King, do którego wydawca w swej strategii promocyjnej porównuje autora, Darda tworzy swoistą współczesną baśń. A może – antybaśń? Jego powieść wywołuje raczej niepokój niż strach. Nastrój budują sceneria, niepokojące dźwięki, odgłosy pustego domu i tylko z rzadka postać bladej, samotnej kobiety ukazującej się bohaterom.
Jest „Dom na wyrębach” również opowieścią o poczuciu winy, nękającą ludzi aż do śmierci. Jest historią o „zagnieżdżaniu się”, odnajdywaniu i oswajaniu nowego, „swojego” miejsca w świecie. Jest wreszcie powieścią naprawdę zajmującą i interesującą. Jeśli znaleźć w niej można pewne słabostki, to raczej na poziomie stylu, który miejscami sprawia wrażenie zbyt uładzonego i mało wyrazistego. Jest tu też parę scen raczej zbędnych, niepotrzebnych, które w założeniu miały pewnie potęgować napięcie poprzez odwlekanie ostatecznego rozwiązania, a z których autor tak naprawdę mógłby bez żadnej szkody dla całości zrezygnować. W niczym jednak nie umniejsza to przyjemności płynącej z lektury.
Jedno trzeba Dardzie przyznać – udało mu się stworzyć naprawdę solidny, trzymający w napięciu i napawający grozą horror. I choć jest tu kilka tonów brzmiących nieco fałszywie, całość uznać należy za naprawdę udaną, co jak dotąd na gruncie tego gatunku udawało się spośród polskich autorów niemal wyłącznie Andrzejowi Pilipiukowi. To spore osiągnięcie – nie tylko jak na debiutanta.
Trzecia część cyklu powieściowego o przeklętej wiosce na Roztoczu, nominowanego do Nagrody im. Janusza A. Zajdla za rok 2010. Długo oczekiwane „Bisy”...
ŚNIEG ZASYPIE. NIKT SIĘ NIE DOWIE... MISTRZOWSKIE POŁĄCZENIE POWIEŚCI OBYCZAJOWEJ I THRILLERA INTRYGUJE NIEPRZEWIDYWALNĄ FABUŁĄ I PORYWA BRAWUROWYMI...