Był rok 1984, gdy w niewielkiej bieszczadzkiej wiosce miały miejsce dramatyczne wydarzenia, po których nieboszczykom przed pochówkiem odcinano głowę i przebijano pierś metalowym zębem brony. Po jakimś czasie zaniechano tego zwyczaju i przez wiele lat żaden zmarły nie zakłócał spokoju tamtejszym mieszkańcom. Wieńczysław Pskit w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku był małym chłopcem i cudem uniknął niebezpieczeństwa ze strony ukochanej siostry. Miał nadzieję, że nigdy więcej nie usłyszy o „jednej krwi”, która burzy się w żyłach po śmierci i każe szukać wiecznego ukojenia. Tymczasem rok 2011 niespodziewanie wskrzesza dawne koszmary…
Wydawnictwo: Videograf
Data wydania: 2020-06-09
Kategoria: Horror
ISBN:
Liczba stron: 416
Niedawno miałam przyjemność zapoznać się z piórem Stefana Dardy; przeczytałam pierwszą część Czarnego Wygonu, która bardzo mi się spodobała. Zapragnęłam więc sięgnąć po kolejną książkę autora, żeby sprawdzić, jak poradzi sobie z kompletnie inną przygodą. Wybór padł na jednotomową powieść o intrygującym tytule "Jedna krew".
Co w trawie piszczy? Co szura na cmentarzu?
Jedną krwią nazywa się starodawną klątwę, która dotyka osób urodzonych ze związku kazirodczego. Jak się okazuje, poza podobnym DNA, co przecież skutkuje wieloma chorobami lub niepełnosprawnościami, można również otrzymać po śmierci dar drugiego życia. A raczej nieżycia. Aktywacja następuje w przeciągu paru dni od zgonu, a zainfekowany musi posilić się świeżą krwią żywego człowieka - w ten sposób też dochodzi do przekazania klątwy dalej. I koło się zamyka. Trąci trochę wampirami, prawda? W książce jednak ani razu nie pada to mroczne słowo, gwarantuję.
Skoro już mniej-więcej przybliżyłam znaczenie tytułu, teraz wolno mi przejść do sedna. Historia, choć opowiadana z wielu różnych perspektyw, w głównej mierze należy do Wieńczysława Pskita. Najpierw dokładnie poznajemy wydarzenia z lat 80., kiedy Wieńczyk był młodym, jedenastoletnim chłopcem. Już we wstępie spotyka go nieszczęście, bo jego ukochana kuzynka Nika zostaje potrącona przez samochód i umiera. Wraz z rodzicami więc jedzie na pogrzeb do niewielkiej beskidzkiej wioski, Żernicy, a tam dzieją się rzeczy niepojęte. Bo jak logicznie wytłumaczyć nagłe ocknięcie się Niki w trumnie i jej próbę ataku kuzyna, albo ojca Wieńczyka i wujka, którzy bez wyjaśnienia odcinają dziewczynie głowę?
Dziesięciolatek nie wie, jak sobie poradzić z obrazami z przeszłości, co owocuje wieloma dziwnymi zachowaniami w przyszłości.
Po wielu latach Wieńczysław musi zmierzyć się z kolejną stratą. Tym razem umiera wujek Marian, ojciec Niki, a jego żona Grażyna niespodziewanie przepada bez śladu. Wieńczyk razem z matką znów pojawia się w Żernicy, chcąc odnaleźć ciotkę. A tam tylko jedna rzecz jest pewna: "jedna krew burzy się w żyłach po śmierci i każe szukać wiecznego ukojenia. "
Stefan Darda wspaniale spisał się w kolejnej powieści grozy, chociaż historia z Żernicy i Ustrzyk mniej mną zawładnęła niż ta ze Słonecznej Doliny. Ani razu się nie przestraszyłam, mimo że poruszane wątki wchodziły lekko na psychikę i wywoływały dreszcze. Niesamowity był klimat i panująca między stronami atmosfera: coraz gęstsza, pełna napięcia, przejmująca duchota poprzetykana gdzieniegdzie powiewami świeżego powietrza, które łapało się głośnymi haustami - tak właśnie, moi drodzy, działały tu zwroty akcji.
Samych wątków w "Jednej krwi" znajdziemy niewiele, za to życiorysy bohaterów, ich relacje między sobą, poznawanie myśli i badanie charakterów, towarzyszyły niemal na każdym kroku. I nie mówię tu wyłącznie o głównych bohaterach, ci poboczni również otrzymywali własne pięć minut, dzięki czemu można było lepiej się z nimi zżyć, ergo wczuć w opowieść. Grażynka, Iwona, Sławka, Irena, Wielichowski to zaledwie kilka historii, choć głębokich i trzymających w napięciu.
Jedyne, na czym się trochę zawiodłam, to sama końcówka. Osobiście uważam, że Darda mógł zakończyć książkę przed epilogiem, który... Cóż, wiadomo, że zaskoczył, ale też dał czytelnikom więcej pytań niż odpowiedzi. Nie przepadam za podobnymi zabiegami (no, chyba że czeka na mnie kontynuacja).
W kilku słowach podsumowania: jestem na tak, chociaż jeśli to wasz pierwszy kontakt z autorem, sięgnijcie najpierw po jego Czarny Wygon. "Jedną krew" polecam na wieczór pod kocem i burzą za oknem, co zdecydowanie pomoże mocniej wczuć się w niewyobrażalną atmosferę powieści.
Stefan Darda jest jednym z moich ulubionych współczesnych pisarzy. Potrafi nieźle przestraszyć, wzruszyć i zmusić do refleksji.
Akcja jego najnowszej powieści toczy się w małej bieszczadzkiej wiosce, w której od lat dzieją się dziwne rzeczy. Otóż zmarłym odcina się głowę i przebija piersi metalowym ostrzem. Dlaczego? Bo tak każe zwyczaj, bo tak mówi legenda…
Wieńczysław Pskit (cudownie nazywa się bohater, nieprawdaż? :D) wraca po latach do miejsca, w którym spędził dzieciństwo. Powracają wspomnienia, powracają demony sprzed lat. I choć sporo się tu dzieje, to brakowało mi atmosfery strachu, grozy. Nie przestraszyły mnie nocne wizyty Pskita na cmentarzu, spotkania z istotami nie z tego świata. Główny bohater jest dość irytujący i niewiarygodny. Sama historia natomiast świetna, doskonale napisana. Zabrakło grozy. Szkoda, bo po Wyrębach i Wygonie miałam apetyt na wielki strach…
Polecam, ale nie liczcie na horror, to raczej kryminał z małym dreszczykiem 😉
W krainie biesów, czadów i upiorów
Stali czytelnicy mojego bloga wiedzą, że rzadko sięgam po grozę. To nie znaczy, że omijam ten gatunek szerokim łukiem i go nie lubię. Dziś będę się zachwycać najnowszą powieścią niekwestionowanego mistrza z rodzimego podwórka jakim jest Stefan Darda. "Jedna krew" to książka, którą z pełnym przekonaniem ocenię w każdej skali najwyższą notą i będę Was gorąco namawiać do jej lektury.
Tytuł ma tak wiele atutów, że recenzja okaże się może jedną długą laurką, ale by być szczerą muszę tylko i wyłącznie w ten sposób napisać.
Zatem przenosimy się do lat 80-tych XX, a konkretnie do roku 1984 i do miejsca, które wtedy było dzikie i tajemnicze. Mała bieszczadzka wioska kryje swoje tajemnice. Otóż w tej okolicy od lat miały miejsce pewne obyczaje, kultywowano pewne tradycje nawet za aprobatą osób duchownych. Osobom zmarłym przed pogrzebem wbijano w serce ząb z brony i odcinano szpadlem głowę. Cały ten mrożący krew w żyłach rytuał był po to, by zapobiec tzw. klątwie jednej krwi. By osoba zmarła nie błąkała się jako upiór po ziemskim łez padole i nie była żądna ludzkiej krwi osób żyjących. By nie przekazała przeklętego dziedzictwa. Po wielu latach tych czynności zaniechano, ale ... niestety pewnego dnia powtórka ceremonii okazała się konieczna.
Wieńczysław Pskit miał wtedy tylko jedenaście lat i mieszkał z rodzicami w Ustrzykach Dolnych. Pewnego dnia ich telefon rozdzwonił się i przekazał tragiczną wiadomość. Kuzynka Wieńczysława, nastolatka o imieniu Monika zwana przez wszystkich Niką zginęła w sposób tragiczny na bieszczadzkiej drodze wracając od koleżanki.
Chłopiec przyjechał z rodzicami na pogrzeb i zrozpaczony położył się obok ukochanej kuzynki w trumnie. Wtedy szybka reakcja rodziny doprowadziła do powtórki zapomnianych nieco czynności. Wydawałoby się, że koszmary uśpiono i wszystko potoczy się już dobrze, że nieszczęściu zdołano zapobiec. Jednak to była tylko fikcja i ułuda.
Koszmar wrócił po wielu latach, bo w 2011 roku. Wtedy wszystko potoczyło się inaczej, a wydarzenia wymknęły się spod kontroli...
Jeśli chcecie być ich świadkiem polecam, gorąco i z całego serca zatopienie się w fabule genialnej powieści, która bardzo mocno mnie zafrapowała. Czytałam jak nawiedzona i nie mogłam się oderwać.
Co mnie tak rozpaliło do czerwoności?
Po pierwsze wspaniała, dopracowana w aptekarskich szczegółach fabuła. Świetny pomysł, kapitalna kombinacja zdarzeń, ciekawych postaci umieszczona w idealnie dobranym miejscu. I tu się zatrzymajmy na odrobinę prywaty: Bieszczady znam doskonale, byłam w nich bardzo wiele razy na przestrzeni ponad trzydziestu lat. Były to wypady turystyczne - łażenie po górach, połoninach, odkrywanie piękna przyrody i wędrówki śladami historii, którą ten teren ma wybitną i naprawdę jedyną w swoim rodzaju aczkolwiek trudną. Bieszczady są bardzo tajemnicze i swoją aurą idealnie nadają się na scenę powieści grozy. Tę dzikie tereny, cmentarze małe i niekiedy zapomniane, odludzia pełne ruin dawnych wsi, wysiedlonych i spalonych, lasy pełne ostoi dzikiej zwierzyny, gdzie ludzka noga rzadko zachodzi nadają się idealnie na terytoria, gdzie mogą grasować upiory.
Postaci w tej historii są takie naprawdę bieszczadzkie. Jedyne w swoim rodzaju, z prostą, ale tajemniczą osobowością i sekretami. Są oryginalne i niesztampowe, idealnie wykrojone i wpasowane klimat książki.
Wielki plus także należy się powieści za styl, język i warsztat pisarski Mistrza, bo na taki tytuł Stefan Darda zasłużył swoim talentem i pomysłowością. Nastrój w książce przyprawia o gęsią skórkę i dreszcze. Emocje są stopniowo i systematycznie podkręcane. U mnie zaowocowało to obojętnością na to, co wokół mnie, na głód i pragnienie. W trakcie lektury liczyła się tylko ta historia. Czytając ma się wrażenie, że ta książka jest niczym pająk, sprytny zabójca, który idealnie potrafi omotać swoją pajęczyną wybraną ofiarę.
Zagadki, tajemnice i sekrety są w tej lekturze normalnością. Ich odkrywanie powoduje zarazem pojawianie się nowych niespodzianek i nagle wraz z bohaterami mamy wrażenie jakbyśmy znaleźli się w bagnie bez możliwości ratunku i pomocy skądkolwiek.
W fabule wiele się dzieje. To, co łatwo na początku określimy jako w pełni realne szybko miesza się z tym, co już tak oczywiste co do realności nie jest. Szybko budzimy się w książkowej rzeczywistości w której realizm tak bardzo miesza się ze światem nadprzyrodzonym, że tracimy kontrolę, a to skutkuje tym jednym. Prawdziwym oceanem emocji i naprawdę świetnych doznań czytelniczych.
Wtedy dochodzimy do momentu mocnego czytelniczego zawrotu głowy o wywołaniu którego marzy niejeden Autor.
Akcja książki nie toczy się jednym rytmem i jest zmienna. W średnim tempie na początku zagłębiamy się w przeszłość, potem zwalniamy pośrodku by w ostatniej części książki wsiąść na bardzo szybko kręcącą się karuzelę. Jest niepowtarzalnie i wyjątkowo.
I tak pisać pozytywy mogłabym bez końca. Chwaliłabym oddanie aury miejsc, które tak dobrze znam i kocham, biłabym brawo za konstrukcję wątku głównego, delektowałbym się faktem, że ta książka rozgrywa się w miejscach tak bardzo dla mnie namacalnych - w Bieszczadach, gdzie marzę zamieszkać i Przemyślu, w którym mieszkam od urodzenia. Stefan Darda opisał je lepiej niżby dokonał tego fotograf najlepszym sprzętem jakim można obecnie dysponować. Oddał ich specyfikę, nastrojowość, urok i charakter w sposób doskonały.
Kochani, jeśli lubicie ten gatunek nie omijacie tego tytułu, jeśli macie ochotę na bardzo nietypową wycieczkę w Bieszczady przeczytajcie, jeśli dawno nie sięgaliście po gatunek grozy skuście się, jeśli go jeszcze nie odkryliście, to idealny tytuł, by to zrobić.
Genialna historia, świetna książka, ba to arcydzieło, które polecam.
Zapraszam na nalogowyksiazkoholik.pl
To moje pierwsze spotkanie z piórem Stefana Dardy i już widzę w wyobraźni wszystkie te uśmieszki osób, które miały w ręku jego książki. Od teraz też mogę taki uśmieszek przesyłać! Już wiem, o co kaman. Ja! Człowiek, który horrory w telewizji przełącza na rzecz Chłopaków do wzięcia, mając na uwadze swoje psychiczne dobro. Cóż tu dużo mówić, po Chłopakach zwyczajnie mogę spać w nocy spokojnie. Ot przekleństwo ponadprzeciętnej wyobraźni. Dosłownie przed chwilą przeczytałam ostatnie zdanie w książce Jedna krew i wszelkie opowieści o duchach walnęły mnie obuchem w głowę. W sumie dobrze, że nie metalowym zębem brony...
Mając jedenaście lat nasz bohater – o jakże moim skromnym zdaniem uroczym imieniu – Wieńczyk, traci jedną z bliższych osób. Przyjaciółkę, powierniczkę, ale przede wszystkim wujeczną siostrę, Nikę. To wydarzenie zapoczątkowało rozpad jego psychiki, ale również całej rodziny. Okazało się, że ukochana siostra nie tylko umarła, ale, co gorsza, przebudziła się pod wpływem klątwy i chciała ukatrupić ciotecznego brata, w związku z czym wylądowała na cmentarzu z metolowym zębem brony wbitym w pierś i odciętą głową. Jako już czterdziestoletni mężczyzna Wieńczysław wciąż nie potrafi pogodzić się z wydarzeniami z przeszłości. Samodzielnie zgłębia historię klątwy jednej krwi, która budzi do życia zmarłych pochodzących z kazirodczego związku i każe im szukać ofiary. I nagle po dwudziestu siedmiu latach historia się powtarza, a Wieńczyk postanawia wykorzystać szansę, by dowiedzieć się, czy rzeczywiście zamierzchła legenda jest prawdą, czy dawno pogrzebanym mitem.
Jedna krew to powieść, która na długo zostanie w mojej pamięci. Przede wszystkim dlatego, że jest zupełnie nieszablonowa. Możecie się zakładać, typować zakończenia, a i tak Was zapewniam, że nie zgadniecie, co przygotował autor. Prowadzi on z czytelnikiem grę i doskonale zdaje sobie sprawę, że rozdaje tu karty. Pomyślicie sobie: „Dobra, Panie Stefanie, pośmiali się, postraszyli, a teraz się okaże, że wszystko głównemu bohaterowi się przyśniło”. Ta, jasne... Równie dobrze możecie wziąć metalowy ząb brony i walnąć się nim w głowę. Będziecie bardziej przewidywalni niż zakończenie tej powieści.
Pomimo elementów fantastycznych – użyjmy tego określenia, mając na uwadze chodzące zwłoki – w powieści na pierwszy plan wysuwa się wątek psychologiczny. Z ciekawością śledziłam poczynania głównego bohatera. Tylko ktoś bardzo taktowny mógłby powiedzieć, że Wieńczysław ma nierówno pod sufitem. Ten czterdziestoletni facet boryka się z poważnymi problemami, zapoczątkowanymi w dzieciństwie, które tylko narastają, gdy powraca w rodzinne strony. Stopniowo wnikamy w skrzywioną psychikę Wieńczysława i ze zgrozą śledzimy jego kolejne poczynania. W imię klątwy jednej krwi jest on w stanie zrobić dosłownie wszystko. Jego działania są podyktowane dobrem społecznym, bo jakby nie patrzeć pragnie on powstrzymać szerzącą się zarazę. Niestety jedno wydarzenie jest początkiem kolejnego i naprawdę trudno przerwać ten łańcuszek.
Trudno też mi stwierdzić, czy gorsza jest klątwa jednej krwi, która budzi zmarłych do życia, czy może „pustka”, którą noszą w sobie żywi. Choć to truposze sieją postrach i szukają ofiary, która zaspokoi ich wzburzoną krew, to bardziej chyba przeraża obojętność żywych i ich całkowite wypranie z emocji. Można odnieść wrażenie, że każdy kieruje się podniosłym celem, który dąży do jednego – powstrzymania klątwy. Takich czynów nie można jednak niczym usprawiedliwić. A zakończenie zostawia nas z pytaniem, czy rzeczywiście wszystkie podjęte przez bohaterów decyzje się opłaciły, a łańcuszek zdarzeń został przerwany. Może jednak jedna krew wciąż buzuje w żyłach, domagając się polowania.
Zapewniam, że Jedna krew nie raz zapewni Wam przyśpieszone bicie serca i sprawi, że zaczniecie poważnie się zastanawiać nad sensem ludzkiej natury. Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Stefana Dardy, ale czuję, że nie ostatnie. Styl autora – który przede wszystkim przyprawia czytelnika o gęsią skórkę, ale potrafi też rozbawić – bardzo przypadł mi do gustu. Jedna krew zapisała się w mojej pamięci, ale jednego jestem pewna. Horrory wciąż będę przełączać na rzecz Chłopaków do wzięcia.
Był rok 1984,gdy w niewielkiej bieszczadzkiej wiosce Żernicy miały miejsce dramatyczne wydarzenia,po których nieboszczykom przed pochówkiem odcinano głowę i przebijano pierś metalowym zębem brony. Po jakimś czasie zaniechano tego zwyczaju i przez wiele lat żaden zmarły nie zakłócał spokoju tamtejszym mieszkańcom.
Wieńczysław Pskit w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku był małym chłopcem i cudem uniknął niebezpieczeństwa ze strony ukochanej siostry Niki. Miał nadzieję,że nigdy więcej nie usłyszy o "jednej krwi ",która burzy się w żyłach po śmierci i każe szukać wiecznego ukojenia. Tymczasem rok 2011 niespodziewanie wskrzesza dawne koszmary....
Po śmierci budzi się wózek Marian....
To moje kolejne spotkanie z twórczością S,Dardy i nie powiem,że jest rewelacyjna ale i nie jest do niczego.
To powieść grozy,gdzie bohaterzy przejmują kolejno rolę narratora.Ich spojrzenie na jedno wydarzenie sprawia,że czytelnik przestaje czuć pewność w ocenach motywacji i postępowania postaci. N.ie ułatwia tego również wprowadzenie sennych wizji i stanów z pogranicza jawy i snu, dodatkowo zaburzających poczucie realności opisywanych wydarzeń.
Cała historia zaczyna się w 1984 roku kiedy to dzieją się w bieszczadzkiej wsi dziwne rzeczy. Ludzie, kiedy umierają, zostają poddani niespotykanym rytuałom. Otóż zwłoki zostają pozbawione głowy, a pierś przebita zębem brony.Po jakimś czasie w tej maleńkiej miejscowości zaprzestano takich praktyk i według ludzi, zmarli ich nie niepokoili. Ale jak długo?Rok 2011 okaże się przełomowy,gdzie dorosły Wieńczysław i wraz z innymi bohaterami przeżyją niejedną mroczna historię.
To powoli snuta opowieść z leniwym początkiem i nagłą, porządną dawką mrocznych zdarzeń.Całość dopełnia kameralny klimat, niewielka społeczność i zmiany nastrojów: od przerażających do romantycznych. Stefan Darda żongluje emocjami, usypia naszą czujność i wodzi za nos serwując nam po prostu kawał dobrej rozrywki
Plus za pomysł, scenerię (piękne Bieszczady) i okazjonalne ciarki. Mały minus za nierówny styl (momentami za dużo zbędnych wyjaśnień i opisów) i za moim zdaniem nieco wydumane zakończenie. Wprowadzenie nowego bohatera pod koniec może i pomysłowe, ale opowieść traci przez to swoją ciągłość, jakby ktoś dolepił do niej inną końcówkę.
„Jedna krew” to powieść, której pod względem warsztatowym nie mogę niczego zarzucić. Historia jest przemyślana i dobrze napisana, jednak, mimo jej niewątpliwych zalet, między mną a tym tytułem nie zaiskrzyło – no cóż, zdarza się.
Kto lubi powieści grozy ? ??
Jeśli Ty, to proponuję sięgnąć po książkę "Jedna krew" Stefana Dardy.
Jest to powieść, która nie raz zmrozila mi krew. Mocna fabuła, wydarzenia i opisy trzymają w mrocznym klimacie. Nie zabraknie tu krwi, strachu i przerażenia.
Mi tą książkę czytało się dobrze, bo lubię takie klimaty.
Warto wspomnieć, że autor sięgnął po swoje opowiadanie ze zbiorów "opowiem Ci mroczną historię" ?
Zatem jak powieść grozy, to Stefan Darda i "Jedna krew"
Drugi po Zabij mnie, tato thriller ze Zdzisławem Mokryną w roli głównej! Po dramatycznych wydarzeniach, które miały miejsce w Rykowie, emerytowany funkcjonariusz...
W tym wydaniu znajdziecie: Słoneczną dolinę, Starzyznę, Bisy i Bisy II Witold Uchmann, doświadczony dziennikarz po pięćdziesiątce, zajmuje się opisywaniem...
Przeczytane:2020-09-21, Ocena: 6, Przeczytałam,
; Czy to słuszne, że większym grzechem jest zabicie dziecka przez matkę, niż zabicie matki przez dziecko? ;
O Stefanie Dardzie usłyszałam jakiś czas temu, odwołując się do słów znajomego, który polecił mi jak to określił ; mega wypasioną grozę ; która miała spowodować wielkie bum, wow, inne tego typu fajerwerki. Ze sceptycyzmem podeszłam do ; Jednej Krwi ; ( wydawnictwo Videograf ), uważając tytuł za nie co banalny, za infantylną okładkę a raczej grafikę która nie raz i nie dwa przypomniała mi krwawą szatę graficzną kryminałów, stojące na półce u taty, takie okładki przywdziewały książki w latach 80' jak i wcześniej, tak i później. Jakże powieść wywołała na mnie piorunujące wrażenie, jakże groza obiecana, nie stała się dziełem słowa, a przyczyną iż od samego początku wywołała klimat i odpowiednią do tego gatunku literackiego atmosferę, za co autorowi serdeczne Bóg zapłać.
Kiedy w latach 1984, Wieńczysław Pskit lat jedenaście, dowiaduje się o nagłej śmierci swojej siostry przyrodniej, zawala mu się świat. Związany z nią emocjonalnie, dorastający w przyjaźni, traci to co najcenniejsze, osobę która doskonale go rozumiała, pomagała, spędzała czas na zabawę, podczas pogrzebu kiedy to wystawiano ciało w domu aby pożegnać, dochodzi do pożaru u sąsiadów. Wszystkie osoby znajdujące w domu poszły ratować dobytek sąsiada, pozostawiając chłopca z ciałem Niki. W tedy coś go popchnęło, tak bardzo nie mogąc pogodzić się ze stratą, położył się koło ciała dziewczyny, a w tedy...Co spowodowało że ciało ożyło? W czasie kiedy Wieńczysław dorósł, dochodzi do kolejnych zgonów w rodzinie, tym samym powodując że Wieńczyk postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Udaje się do księdza który związany z obrzędami, egzorcyzmami, mającymi na celu zapobieganie rytuałów pastwienia sie nad zwłokami, choć inni uważali je za sens, by przegonić demona, nadal wywoływało skrajne emocje. Zainfekowani jednokrwistością będą tak długo szukać ofiary do puki nie zaspokoją głodu, jak się okazuje musi być to obca osoba. Społeczeństwo znając ten rytuał, kult wierzeń panujący w okolicy, wiedzieli że należy zwłoki przebić zębem od brony i odrąbać głowę. Tak nazwano klątwę jednej krwi - gdzie zostało udokumentowane iż w dziewiętnastym wieku w Bieszczadach, ale nie tylko bo i na Wołyniu a także na Huculszczyźnie można uznać za mnogość wyznań, tygiel narodów umieszczonych w jednym rejonie. Aby nie dopuścić by brat bratu stał się katem, Wieńczyk w raz z księdzem zawarli pakt. Czego odnosił? Jak potoczą sie losy chłopaka, czy ksiądz da radę powstrzymać tę co raz bardziej szerzącą się epidemie.
Płynnie poprowadzona fabuła, łącząca wszystkie wątki, elementy układanki które spójnie potrafiły odnieść się do brakujących elementów zagadki, kim była osoba która po śmierci w jej żyłach płynęła nadal krew, lecz zburzona, szukająca wiecznego ukojenia?W powieści Dardy niesamowite jest połączenie realizmu z wierzeniami ludowymi, bardzo emocjonująca powieść, trzymająca napięcie, akcja która nie daje odetchnąć, a ciekawość staje się dosłownym pierwszym stopniem do piekła. Polecam serdecznie tym co lubią się bać.