Oglądając telewizyjne relacje z terenów ogarniętych wojną, czytając reportaże dziennikarzy z całego świata, wielu czytelników zastanawia się zapewne nad tym, co autorów zagnało w tak niebezpieczne miejsca? Dlaczego ryzykują własne zdrowie i życie, by zarejestrować kilka krótkich chwil, by opowiedzieć swoim rodakom o tym, co dzieje się na krańcu świata? W Ćpunach wojny raczej nie znajdziemy na te pytania odpowiedzi. Ale dowiemy się wiele o tym, jak wygląda życie reporterów wojennych niejako „od kuchni". Będziemy im towarzyszyć podczas pracy i po godzinach. I dowiemy się, że ich profesjonalizm nie oznacza obojętności na wyrządzaną najsłabszym krzywdę.
Wraz z autorką wybierzemy się do Afganistanu i do Gruzji, do Indii i do strefy Gazy. Będziemy próbować zasnąć pod ostrzałem i przedrzeć się przez granicę. Spotkamy się z żołnierzami sił specjalnych i szeregowcami, którzy nie wiedzą nawet, w jakim zakątku świata przyszło im walczyć – i z kim. Poczujemy zapach wojny i odkryjemy, że wszędzie wygląda ona tak samo. Dowiemy się, że świat jest mały, a wojna nigdy nie jest daleko. I że niczego dobrego na wojnie nie można znaleźć.
Jest wiele aspektów, którym warto poświęcić uwagę podczas lektury książki Anny Wojtachy. Przede wszystkim powinna być ona lekturą obowiązkową dla wszystkich studentów dziennikarstwa, którzy – jak Wojtacha – marzą o tym, by kiedyś zostać Waldemarem Milewiczem. Bo Ćpuny wojny pokazują, że spełnianie marzeń ma często bardzo gorzki smak. I że płaci się za nie ogromną cenę. Jak wielką – wie chyba tylko sama autorka.
Wojtacha opisuje „tryb terminatora", w który wpada, gdy tylko musi wykonać swoje obowiązki. Pisze o tym, że potrafi odciąć od oczu łzy, by wykonać swą misję. Mierzy się z zarzutem dotyczącym obojętności czy nieczułości dziennikarzy na ludzką krzywdę. I pokazuje, że najbardziej bezduszni są ci, którzy podczas relacji z terenów ogarniętych wojną przełączają program pilotem, wybierając chociażby blok reklamowy, byle tylko nie poczuć się niekomfortowo.
Są Ćpuny wojny opowieścią o tym, jak kobieta radzi sobie w zawodzie, który uchodzi za typowo „męski", za zarezerwowany wyłącznie dla twardych facetów. Są historią o tym, jak bardzo praca ta – i związana z nią adrenalina – uzależnia. Tak, że w końcu człowiek czuje, że żyje wyłącznie wtedy, gdy tkwi w sercu walk.
Jest również książka Wojtachy opowieścią o ludziach, których reporterka napotkała w najróżniejszych miejscach świata. Na przykład o Lewanie, który był dla niej kimś o wiele ważniejszym niż tylko kierowca czy swoisty przewodnik. O reporterach, którzy zginęli podczas wojny. O kochankach i partnerach, którzy zmieniali się zdecydowanie zbyt często – ten zawód bowiem nie sprzyja długotrwałym związkom.
Wkładam do szklanki lód i nalewam jacka danielsa, potem colę. Chyba nie ma bardziej uzupełniających się płynów. To połączenie jest perfekcyjne. Siadam w fotelu i patrzę przez okno na rozpościerającą się przede mną łąkę. Słońce już zachodzi, tworząc na niebie różowe smugi. Jest cicho i zaczyna mi to przeszkadzać, wręcz irytować. Drażnią mnie też ludzie i reklamy w telewizji, na których wszyscy zawsze są tacy weseli i uśmiechnięci. Myślę o Gazie. Media już nie huczą doniesieniami stamtąd. Było interesująco, jak się zaczęło, ale teraz zrobiło się to nudne. Tak działają trupokilometry. Nie wiem, kto z nas tak to nazwał. Ale zasada jest bardzo prosta – im dalej, tym news jest mniej newsowy. Wojna w Iraku? Fajna na początku. Potem w zamachu musi zginąć co najmniej sto osób albo polski żołnierz, żeby się tym zainteresować. Koledzy wymyślili nawet żart: „Jak się w końcu mówi: Iran czy Irak?”. Podobnie jest z Afganistanem. Kto wie cokolwiek o tym kraju? Jak wypadłaby uliczna sonda, gdyby zapytać, z jakimi krajami graniczy Afganistan? A gdzie jest Strefa Gazy i dlaczego Izrael walczy z Palestyńczykami od tylu lat? Trzysta ofiar powodzi w Chinach? Kogo obchodzą Chiny? Trzy zalane budynki pod Białymstokiem? Rozstawiamy wóz i drenujemy tym widza do mdłości. Jakie to ma znaczenie? Świat przecież zaczyna się i kończy na ulicy Wiejskiej w Warszawie.
Wojtacha pisze mocno, dosadnie, szczerze. Często ujawnia to, co w ludziach – także w niej samej – niepiękne. Potrafi walnąć prosto z mostu. Zakląć. Jej narracja jest obrazowa. Bywa – naturalistyczna do bólu, chwilę później odbiegając daleko w stronę niemalże poetyckości opisu. Wiele tu zdań niemal gotowych do wynotowania. Zdań-perełek, brzmiących znakomicie. A jednak nie są to tylko puste słowa, frazesy rodem z powieści Paulo Coelho. Znać, że w książce Wojtachy stoją za nimi ludzkie historie, dramaty, utraceni bliscy, zniszczone życiorysy. Tu nie sprowadza się tragedii do statystyki. Tu wszyscy ludzie zasługują na wysłuchanie. Szczególnie dlatego, że na co dzień wielu z nas stara się ich po prostu nie dostrzegać.
Zawód reportera wojennego wciąż pozostaje dziedziną mężczyzn. Mało jest kobiet, które pokazują wojnę z pierwszej linii frontu – Gerda Taro, Lee Miller...
Widzisz, Rosja to jest pewien stan umysłu… Może tego nie widać, ale, uwierz mi, jesteśmy potwornie zakompleksionym narodem i to dlatego właśnie z...
W Tbilisi nie widać wojny, ale ją czuć. W ludziach zalągł się już niepokój i strach. Najcięższe walki toczą się zaledwie sześćdziesiąt kilometrów od miasta.
Mężczyźni palą nerwowo papierosy. Patrzę na nich i myślę, że wszyscy na tym parkingu wyglądają tak, jak uchodźcy wojenni na całym świecie. Brudni, zmęczeni i zdesperowani. Wojenna machina znowu działa „idealnie”, pozbawiając ludzi tego, co najważniejsze – własnego miejsca do życia.
Więcej