Kto nie kocha Paryża? Albo raczej: kto nie kocha wyobrażenia o Paryżu? Ten cudowny zakątek ziemi, gdzie ktoś gra na akordeonie, gdzie świeże bagietki można kupić tylko do południa, gdzie kawa przy mikroskopijnym stoliczku na Montmartre kosztuje fortunę, gdzie wieża Eiffela lśni w mroku, gdzie Henri Toulouse Lautrec... A, nie – stop. To nie tak. Bukiniści snują się po bulwarach, patrząc na kupujacych-niekupujących, katedra Notre-Dame dalej stoi, tłumy Japończyków przewalają się przed Luwrem, a kanapkę podaje nam obrażony sprzedawca, który tak naprawdę mieszka 20 kilometrów dalej, zarabia mało i ma dosyć całego tego Paryża, jego legendy i tych wszystkich szaleńców, którzy przyjeżdżają nad Sekwanę nie wiadomo, po co.
A Paryż w listopadzie? Proszę bardzo. Byłam, widziałam. Pusto, zimno, leje, mieszkania tanie, wciąż ciemno, żadnych wycieczek, bagietki tanie, ulice czyste, bo wciąż pada. Idealnie! Można na przykłada wynająć cudowny apartament i zaszyć się w Paryżu na miesiąc, aby napisać dramat. No chyba, że nasz apartament przez pomyłkę zostanie wynajęty pyskatej Amerykance, która szuka w mieście nie wiedzieć czego. A raczej wiadomo.
Apartament, o którym mowa, należał do wielkiego artysty, twórcy graffiti. I ma swoją mroczną historię, która wciąga Madeline i Gasparda jak wir. Nagle poczują, że nic tak nie łączy, jak wspólny cel, którym jest odnalezienie tego, co twórca graffiti ukrył. A na końcu jest jeszcze małe, przerażone dziecko.
Przyznam, że w tej, jak i w poprzedniej (i w poprzedniej) powieści Musso wszystkiego jest zdecydowanie za dużo. Cały nastrój jesiennego Paryża, rywalizacja dwojga bohaterów i szukanie spuścizny po genialnym malarzu to już dużo. Ale Musso lubi wielokrotne zmiany akcji, jakby nie mógł się ostatecznie zdecydować, jaki gatunek wybiera. I tak rewelacyjne fragmenty o Paryżu, graffiti i ludzkich problemach przetyka sensacją, która wydaje się miejscami po prostu niewiarygodna. Choć to wydaje się trudne do zrozumienia, nadmiar w powieściach Musso osłabia moc oddziaływania tej książki. Burzy doskonale zbudowany nastrój i może męczyć, gdy narrator porzuca raz podjęte wątki, wprowadzając kolejne i przenosząc ciężar opowieści w inne rejony.
To, oczywiście, raczej subiektywne uczucie, bowiem technicznie i gatunkowo powieść jest bez zarzutu. Nawet nie sposób oskarżyć autora, że wykorzystał Paryż do stworzenia tła dla zupełnie innej historii. To wszystko się spina i łączy w dobrym stylu. Chwilami tylko unosimy z niedowierzaniem brew, jakbyśmy chcieli zapytać, czy narrator nie za dużo grzybków włożył do tego barszczu.
Polecam więc – z powyższym zastrzeżeniem – szczególnie amatorom prozy Guillaume Musso. Czyta się szybko i miło. No i ten Paryż. Po prostu cudowny, choć Henri Toulouse Lautrec od dawna już po nim nie chodzi.
Emma mieszka w Nowym Jorku. Ma 32 lata i ciągle szuka tego właściwego mężczyzny. Matthew mieszka w Bostonie. Odkąd jego żona zginęła w wypadku, samotnie...
Kolejna znakomita powieść Guillaume Musso, autora niezapomnianego „Potem”, romantyczny kryminał, w którym świat rzeczywisty miesza się...