Zawsze jest dobry moment, aby zacząć od nowa… Wywiad z Dorotą Gąsiorowską
Data: 2015-03-09 10:54:46Obietnica Łucji to Pani debiut literacki. Wierzy Pani, że można zacząć karierę po czterdziestce?
Zawsze jest dobry moment, żeby coś zmienić w swoim życiu. Nieważne, czy ma się dwadzieścia, czterdzieści, czy siedemdziesiąt lat. Chodzi raczej o to, czy jesteśmy gotowi na te zmiany. Ja osobiście nie lubię słowa „kariera”. Pociąga ono bowiem za sobą pewne skojarzenia, nie zawsze dobre. Człowiek robiący karierę to człowiek sukcesu, często zestresowany, starający się dopasować do wizerunku stworzonego przez dzisiejszy świat. A więc trochę taki ... łańcuchowy pies.
Dla mnie najważniejsza jest wewnętrzna wolność – poczucie, że to, co robię jest dobre, podoba się innym, ale jednocześnie robię to w zgodzie ze sobą. Cieszę się tym.
Czym się Pani zajmowała zanim zaczęła Pani pisać?
Zanim zajęłam się pisaniem robiłam różne rzeczy. Pracowałam w niedużej rodzinnej firmie, wychowywałam dzieci, dokształcałam się na różnych kursach, próbowałam coś tworzyć sama. Ciągle szukałam swojej drogi. Kiedy przeprowadziliśmy się na wieś, na pewien czas utknęłam w domu. W tym okresie przewartościowałam swoje życie.
Teraz, kiedy oceniam siebie z perspektywy czasu, po prostu wiem, że wtedy nie byłam na pisanie gotowa. Czasami muszą wydarzyć się pewne sytuacje, aby potem mogły zaistnieć inne.
Myślę, że czterdziestka to dobry moment na zmiany. Człowiek potrafi oddzielić rzeczy ważne od mniej ważnych. Nie przejmuje się błahostkami. Zna wartość życia.
Wiem jedno: zawsze trzeba żyć w zgodzie ze sobą, nawet jeżeli nie podoba się to innym. Swoje życie musimy przeżyć sami, nikt tego za nas nie zrobi, nikt bowiem od nas lepiej nie wie, jak to zrobić. Mój przykład pokazuje, że warto uwierzyć w siebie mimo wszystko. Nawet, jeżeli nie jest łatwo, a może właśnie na przekór temu...
Podobno pisze Pani w zeszytach? Dlaczego?
Rzeczywiście moje opowieści spisuję w zeszytach (śmiech). Po prostu taki sposób pisania jest dla mnie odpowiedni. Nie potrafię inaczej, choć próbowałam. Zwykle kończyło się to tym, że kiedy siadałam do komputera zapisywałam kilka sensownych, ale suchych zdań i nic... koniec. Totalna pustka.
Kiedy biorę do ręki zeszyt i długopis, te historie, w jakiś naturalny sposób zaczynają do mnie napływać. Ja ich nie wymyślam. One przychodzą do mnie same. A może są we mnie, a ja się do nich powoli dokopuję?
W taki sposób mogę pisać wszędzie. Na ławce w ogrodzie, w łóżku, przy stole, gdziekolwiek... Jedno jest pewne: kocham ręcznie napisane słowa. Są w nich zawarte moje emocje, emocje moich książkowych bohaterów, barwy otaczającego ich świata, smaki, zapachy, a więc cała magia codzienności. Bohaterowie, których powołuję do życia, nie boją się okazywać uczuć, mówią o tych uczuciach, przez co są bardzo wiarygodni.
Pani bohaterka Łucja rzuciła życie w wielkim mieście i uciekła na wieś. Pani też przeprowadziła się z Krakowa na wieś. Czy można powiedzieć, że Łucja to trochę Dorota?
Łucja nie jest mną, a ja nie jestem Łucją. Myślę jednak, że z powodzeniem mogłabym się z nią zaprzyjaźnić. Na pewno byśmy się polubiły. W końcu jest to stworzona przeze mnie postać.
Łucja jest kobietą bardzo odważną. Nie boi się zmian, choć te zmiany często powodują w jej życiu zamęt. Przywołują niechciane wspomnienia, stawiają na drodze nieodpowiednich ludzi. Łucja pomimo strachu i obaw pokonuje te przeszkody z gracją, choć kosztuje ją to wiele wysiłku.
Na łamach książki dojrzewa, aby zmierzyć się ze sobą, ze swoją bolesną przeszłością. Zdaje sobie sprawę, że musi spojrzeć sobie w oczy bez uczucia lęku, który zawsze towarzyszył jej w życiu. Zaczyna wierzyć, że może zmienić to życie po raz kolejny.
Myślę, że wiele czytelniczek znajdzie w Łucji coś z siebie.
Czy poznamy jej dalsze losy?
Tak, piszę następną książkę, ale na razie nie chciałabym zdradzać szczegółów. Jeśli czytelniczki pokochają Łucję, na pewno jeszcze będą miały okazję się z nią spotkać w kolejnej części. Muszę przyznać, że ja bardzo się do niej przywiązałam i chętnie znów „zamieszkałabym” na pewien czas w Różanym Gaju.
Jak to się stało, że Pani powieść trafiła do wydawnictwa?
Mam to szczęście, że w trudnych chwilach zawsze niedaleko mnie była moja mama. To właśnie ona nieustannie popychała mnie do przodu. W momencie, kiedy brakowało mi wiary, ona wierzyła za nas dwie. Kiedy wszystko wydawało mi się walić na głowę, jej słowa były dla mnie jak ciepłe i bezpieczne schronienie. „ Wstawaj i ruszaj do przodu. Pamiętaj, że to tylko przejściowy okres. Wszystko będzie dobrze” – powtarzała mi. Każdemu życzę takiej cudownej mamy.
To właśnie pod wpływem mamy wysłałam powieść do wydawnictwa. Okazało się, że był to chyba ten właściwy moment, choć początkowo wydawało mi się, że jest inaczej. Na krótko przed tym, jak wysłałam swoją książkę, zamknięto przyjmować zgłoszenia do konkursu na najlepszą powieść. Pomyślałam sobie: "No cóż, spóźniłam się. Szkoda. Nie tym razem". Okazało się jednak, że los mi wyjątkowo sprzyjał. W niedługim czasie dostałam wiadomość od pani redaktor, że wydawnictwo chce wydać moją powieść. To był dla mnie najpiękniejszy uśmiech losu.