Zamiast śmierci. Wywiad z Martą Zaborowską

Data: 2013-07-23 12:51:19 Autor: granice_pl
udostępnij Tweet

Dlaczego właśnie pisanie książek?

Pisać kochałam od zawsze. Jednak inną sprawą jest pisanie i wrzucanie tego, co się stworzyło do szuflady, a czym innym wyjście z poważną propozycją do czytelnika. Dorastałam w świadomości, że prawo do pisania mają jedynie wybitni autorzy, ci z wielkimi nazwiskami, a reszta powinna jedynie czytać i podziwiać ich talent. Przekonanie samej siebie, że ta teoria jest nieprawdziwa, trwało dość długo, ale już wiem, że książki nie są jedynie do czytania. Są też do pisania. Decydującym bodźcem do zmierzenia się z materią był wywiad z Camillą Lackberg zamieszczony w ubiegłym roku w jednym z kobiecych pism. Autorka ta opowiadała o swojej drodze i o tym, jakie spełnienie daje jej pisarstwo. Gazetę z wywiadem położyłam celowo w centralnym miejscu w pokoju. Ilekroć koło niej przechodziłam, rosła we mnie pewność, że od podjętej przeze mnie decyzji nie ma już odwrotu.

Uśpienie, bo?

Uśpienie ma wiele znaczeń. Czytelnik znajdzie się w małym miasteczku, które żyje na pozór nudnym, leniwym życiem i nie wie, co się stało z zaginioną przed 30 lat dziewczynką. Czas zatrzymał się tam w miejscu wiele lat temu i jego mieszkańcy, niczym w letargu, zatracili swą czujność.

Jest też uśpienie uczuć głównej bohaterki. Tych, można rzec, najważniejszych, wiążących się z relacjami międzyludzkimi. Mamy też do czynienia z uśpieniem w sensie farmakologicznym. Będziemy świadkami scen, w których medycyna i medyczny specyfik odegrają ważną rolę. Tytuł powieści można więc odczytywać na wielu płaszczyznach. Ponadto nie chciałam, aby kojarzył się on z morderstwem, śmiercią. Wolałam nadać mu nieco łagodniejszy ton - "śmierć" zastąpić "uśpieniem" właśnie. Ten stan ma wiele odcieni, można go interpretować na dziesiątki sposobów. Gdy książka była już gotowa, jej tytuł roboczy nie przemawiał do mnie, nie czułam "tego czegoś". Być może zabrzmi to niewiarygodnie, ale wybranie odpowiedniego tytułu było dla mnie najtrudniejszą sprawą.

W książce można znaleźć nawiązania do klasyki kryminału. To chyba jeden z Pani ulubionych gatunków literackich?

Kryminałami rzeczywiście pasjonuję się od bardzo dawna. Jest w nich tajemnica, a to mnie zawsze intryguje. Wychowałam się na komisarzu Colombo, genialnie wykreowanym przez Petera Falka. Rodzime podwórko oferowało "07 zgłoś się". Potem przyszedł czas na "Ekstradycję" i "Kryminalnych". Fabuła była rzeczywiście bardzo dobra, jednak wnętrza komisariatów zbyt piękne, aby mogły być prawdziwe. Kto uwierzył w te piękne obrazki, zapewne nigdy nie był na komendzie w przeciętnym polskim mieście. Nawet w stolicy wygląda to zdecydowanie inaczej. Takie rzeczy należy bezwzględnie weryfikować.

Co do autorów powieści kryminalnych, moim wzorem niezmiennie od lat pozostaje Agatha Christie - wspaniała pisarka, ogromny talent. Cóż z tego, że jej książki osadzone są w czasach odległych współczesnemu czytelnikowi? Nadal bronią się swą wyjątkowością. Teraz już nikt nie pisze w ten sposób. Dzisiejszy kryminał rządzi się własnymi prawami. 

Akcja powieści rozgrywa się m.in. w szpitalu psychiatrycznym. Jego realia opisała Pani z ogromną dokładnością. Czy czerpała Pani inspirację z placówki rzeczywistej?

Szpital jest fikcyjny, chociaż na terenie Polski mnóstwo jest tego typu miejsc. Celowo nie osadzałam akcji w konkretnym mieście. Chciałam zmusić czytelnika do popracowania wyobraźnią. Uważam, że to udany zabieg, może trochę nietypowy, ale dzięki niemu każdy z czytelników stworzy we własnej głowie swoje "prywatne" miasteczko, ulice, drogę do szpitala, drogę na komisariat. Moje podpowiedzi są jedynie wskazówką, jednak każdy będzie mógł wyobrazić sobie pozostałe elementy i stworzyć własny klimat panujący w opisywanych miejscach. Zachęcam do tej zabawy, wierząc, że fantazja czytelników sięgnie nawet dalej niż założyłam. Ja również jestem przede wszystkim czytelnikiem i dookreślam w myślach wszystko to, co w danej chwili do konkretnej sceny pasuje. Dookreślanie wszystkiego do ostatniej litery jest dobre, ale w publikacjach akademickich.

Stworzyła Pani postać niebezpiecznego i wyjątkowo okrutnego przestępcy. To postać jakby żywcem wyjęta z horroru...

Horrory uwielbiałam, kiedy byłam troszeczkę młodsza. Im większy dreszcz, tym było lepiej. Nie wiem, na czym to polega, ale wtedy mogłam więcej znieść. Teraz oglądam je naprawdę sporadycznie, a i tak potrafię przesiedzieć pół filmu z zasłoniętymi oczami, bojąc się spojrzeć na to, co dzieje się na ekranie. Może jeszcze kiedyś wrócę do horrorów, ale pewnie bardziej z ciekawości, co nowego w trendach, aniżeli po to, aby co chwila skakało mi niebezpiecznie ciśnienie.

Koncentruję się głównie na kryminałach. Na samej zagadce, nad tym, jak detektyw czy policjant dochodzi do rozwiązania, jak odkrywa, kto zabił i dlaczego. Bardziej fascynuje mnie sama intryga, zawiązanie akcji, logiczne dochodzenie do prawdy. Jak już wspomniałam, kryminały Agathy Christie są tu majstersztykiem. Nie ma w nich miejsca na horror. Jest za to inteligentna gra między detektywem a zabójcą. To mnie najbardziej interesuje, to mnie zachwyca w jej książkach.

Jednakże od czasu Agathy Christie nastąpiło wiele zmian zarówno w życiu, jak i w literaturze czy w innych dziedzinach sztuki – filmach czy choćby grach wideo. W naszych czasach aby zainteresować czytelnika fabułą, nie da się uciec od scen drastycznych.

Zabójca z mojej powieści jest więc kreaturą okrutną, działa instynktownie, ale nie na oślep. Jego kroki są dokładnie przemyślane - niszczy w ten sposób innych, ale przy okazji również i siebie. Przewidywalność u psychopatów? Zjawisko rzadkie, chyba, że myśli się podobnie jak oni. Rozdają karty wedle własnego uznania i bawią się w kotka i myszkę z wymiarem sprawiedliwości. To ohydne, ale zarazem fascynujące pod kątem psychologicznym. 

Postać mordercy również nie miała pierwowzoru w rzeczywistości?

Nie, została ona wykreowana przeze mnie bez jakichkolwiek inspiracji zaczerpniętych z życia, powstała od początku do końca w mojej głowie. Podobnie, jak w przypadku pozostałych postaci, wątek zabójcy rozwijał się stopniowo, z rozdziału na rozdział. Jego ogólna charakterystyka była z góry założona, jednak co do szczegółów, poszczególnych zachowań - to wszystko działo się niejako "po drodze". Muszę przyznać, że to właśnie jest dla mnie fascynujące. Możliwość poprowadzenia postaci w takim kierunku, jaki podpowie mi wyobraźnia, to olbrzymia frajda.

Oczywiście, życie to niekończące się źródło inspiracji i Robert Bloch, pisząc Psychozę, wykorzystał to w perfekcyjny sposób. Artykuł o koszmarnym znalezisku w domu psychopaty, gdzie przedmioty codziennego użytku wykonane były z ludzkiej skóry, musiał być iskrą, która spowodowała wybuch beczki z prochem. W przypadku Uśpienia wykorzystałam motyw leku (rocuronium), o którym usłyszałam w telewizji. Oczywiście, medycyna stosuje go w szlachetnym celu, jednak wchodząc w skórę mordercy kierującego się niskimi pobudkami, należało odwrócić sytuację i nadać mu całkiem inne przeznaczenie, które z prawością nie ma wiele wspólnego.   


W książce można wyczuć napięcie seksualne między bohaterami, ale bez szans na romans. Pani chyba nie lubi romansów?

Generalnie nie czytam romansów. No, chyba, że za taki uznać moją ukochaną książkę Miłość w czasach zarazy, ale chyba nie ośmielę się określić jej mianem romansu.

Uśpieniu wątek miłosny pojawia się głównie po to, żeby ukazać, jaka jest główna bohaterka, jak bardzo boi się bliskiej relacji z mężczyzną. Od czasu rozwodu z mężem wycofała się ona z tak zwanego "obiegu" na własne życzenie. Mimo tego, że jest jej ciężko w pojedynkę, górę bierze obawa przed ponownym rozczarowaniem. W podobnej sytuacji jest również doktor Maciejewski. Powrót do pionu po odejściu kobiety zajmuje mu ogromnie dużo czasu. Gdy spotyka Julię, coś zaczyna w nim kiełkować na nowo. Julia również jest nim zainteresowana, ale każde z nich odpycha od siebie to uczucie. Jak dzieci, które mają ochotę wskoczyć na karuzelę i zawirować na kolorowych, gipsowych koniach, ale chowają się za plecami matki i w końcu odciągają ją w inną stronę. Odchodząc, patrzą z zazdrością, jak inne dzieciaki, uczepione końskich grzyw, podskakują na swych rumakach aż trzęsie się karuzela. Tak jest też z Julią i Arturem. Ich relacja będzie się bez wątpienia rozwijać, sama jestem ciekawa, jak potoczą się ich losy.

W jaki sposób pracowała Pani nad poszczególnymi scenami?

Gdy opisuję daną scenę, przenoszę się myślami w miejsce, w którym jej akcja się rozgrywa. Chodzę za bohaterami, staję za nimi w łazience, kiedy przeglądają się w lustrze, parzę sobie język gorącą kawą, kiedy oni przełykają wrzątek. Czuję dokładnie to samo, co moi bohaterowie. Pisząc, mam wrażenie, że jestem kimś niewidzialnym, poruszającym się po ich terenie, a oni wymijają mnie, wymachując rękami i wypuszczając papierosowy dym prosto w mój nos. Czasem mam wrażenie, że oni pędzą z akcją do przodu, a ja nie nadążam tego wszystkiego spisywać. Co jakiś czas zmuszam którąś z postaci, by wykrzesała z siebie coś więcej niż zwykłe czytanie gazety, a wtedy ona posłusznie wstaje i zaczyna działać. I akcja znów się toczy, ja jej tylko asystuję i kadruję to, co widzę. Założeniem mojej książki było wprowadzenie narratora wszechwiedzącego, zewnętrznego, aby dać czytelnikowi możliwość bycia w każdym miejscu, w każdym czasie i w głowie każdego z bohaterów. To poszerza perspektywę, zwłaszcza przy tak wielu wątkach, jakie przeplatają się w powieści.

Główną bohaterką jest detektyw Julia Krawiec, która zdecydowanie nie jest typem Brudnego Harry'ego. Czy sobie poradzi z takim zadaniem jak wytropienie mordercy? Czy dała Pani bohaterce jakieś swoje cechy?

Julia Krawiec przekroczyła trzydziestkę. Jest samotną matką, która wyprowadziła się z Warszawy po rozwodzie z mężem. Po zaliczeniu ostrego wirażu, na nowo szuka sobie miejsca w życiu.  

Fakt, że ciągnie się za nią jej alkoholowa przeszłość, nie pomaga jej w życiu. Przełożony nie do końca w nią wierzy i podejmuje ogromne ryzyko, powierzając jej poprowadzenie sprawy. Gdyby miał do wyboru mężczyznę z czystą kartoteką, wybrałby zapewne jego, ale los chce inaczej. Typuje więc Julię. Dla nich dwojga odnalezienie sprawcy jest kwestią "być albo nie być". Atutem Julii jest rzadko spotykana intuicja zawodowa i ogromna pracowitość granicząca z obsesją.

Czy jest w niej coś ze mnie? Na pewno jest mi bardzo bliska emocjonalnie, dzieki temu świetnie ją rozumiem i w ten sposób możemy dalej ze sobą "współpracować". W kolejnej książce odsłonię inne wątki z życia Julii, te wcześniejsze, związane z jej dzieciństwem. To da czytelnikowi pełen obraz psychologiczny dziewczyny, która - choć nie jest bohaterem idealnym, cukierkowym - z pewnością da się lubić.

Czyli będzie kontynuacja przygód bezkompromisowej detektyw Julii Krawiec?

O, tak. Mam nadzieję, że postawię ostatnią kropkę w nowopisanej książce wraz z końcem lata. Julię czeka rozwiązanie kolejnej zagadki kryminalnej. Tym razem przeniesiemy się pod dach zamożnej, wpływowej rodziny i przyłożymy ucho do drzwi ich domu. Zatem nie rozstajemy się z Julią. Będziemy jej towarzyszyć tak długo, jak to będzie możliwe. Nie będę ukrywać, że zżyłam się z nią i z innymi bohaterami. Choć istnieją jedynie w wyobraźni, to jednak w jakiś sposób żyją. Mam nadzieję, że czytelnicy nadal będą chcieli przebywać w ich towarzystwie i kibicować za każdym razem, kiedy będą potrzebowali wsparcia.  

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.