W literaturze nie lubię przewidywalności. Wywiad z Anną Barczyk-Mews
Data: 2022-11-15 08:52:10– Pisząc, przeżywam losy moich bohaterów. Choć nie obdarzam ich zbyt łaskawym życiorysem, to jednak się staram, żeby był balans między krzywdami, jakich doświadczają, a radością. Nie wyobrażam sobie, żeby wciąż pisać o bólu fizycznym czy psychicznym, sama siebie zadręczać nie zamierzam – mówi Anna Barczyk-Mews, autorka książek Alter ego i Pamiętniki mojej mamy.
Niedawno, bo niespełna rok temu, mogliśmy przeczytać pierwszą część stworzonej przez Ciebie historii, a już jesteśmy po lekturze kolejnej. Czy od razu po zakończeniu poprzedniej książki zabrałaś się do pisania Pamiętników mojej mamy, czy potrzebowałaś buforu, aby ze świeżością wejść w drugą część?
Będąc w trakcie pisania Alter ego, wiedziałam, że na pewno pojawi się kontynuacja, stąd też w Alter ego są pewne smaczki z przeszłości, które mają wzbudzić ciekawość czytelnika i skłonić do pytania: co takiego kiedyś się wydarzyło? Poza tym Alter ego kończy się w takim momencie, że nie wiemy, co dzieje się z jednym z głównych bohaterów, a braku kontynuacji tego wątku czytelniczki by mi nie wybaczyły. Byłam wręcz poganiana do pisania drugiej części, co było doskonałą motywacją. Poza tym sama byłam ciekawa, co ukrywa małżeństwo Batorych. Musiałam szybko działać, żeby zaspokoić tę naszą zbiorową ciekawość. Zanim na rynku pojawiły się Pamiętniki mojej mamy, dość często odpowiadałam na pytania i znajomych, i nieznajomych, czy Zachar żyje i dlaczego skończyłam pisać w takim momencie. Docierały do mnie sygnały, że jestem bezlitosna… w tej sytuacji czekanie na bufor mogło być zbyt niebezpieczne (śmiech).
W takim razie rzeczywiście słusznie, że nie robiłaś buforu (śmiech). Tym razem pod koniec książki miałam wrażenie, że zakończenie jest zamknięte, a jednak w kilku wątkach chciałoby się wiedzieć, jak dalej potoczą się losy bohaterów. Co z Czarnym? Co z Sową i Grażą? Co z ojcem Gabrieli? Czy możemy liczyć na ciąg dalszy, a jeśli tak – to kiedy?
Faktycznie zostawiłam sobie furtkę, żeby móc jeszcze wrócić kiedyś do Pamiętników mojej mamy, ale zapewniam, że w roli głównej nie pojawi się ani Czarny, ani Sowa czy Graża, bo to byłyby książki nacechowane złością i nienawiścią. A ja w życiu nie lubię takich sytuacji, nie lubię o nich ani czytać, ani pisać, ani tym bardziej brać w nich udziału. Nie oglądam także filmów, w których dominują podstęp, zakłamanie lub przemoc. Gdybym miała jeszcze wrócić do Pamiętników mojej mamy, to po to, żeby zgodnie z obietnicą złożoną na początku książki, napisać Listy pisane czułością. Rocznice, z których Czytelnik dowiedziałby się, jak potoczyło się życie małżeńskie Gabrieli i Zena. Listy być może czytałaby ich córka Ludmiła, dzięki czemu znowu byłaby okazja dowiedzieć się, jak wygląda życie z Zacharem w wersji emerytalnej. Nie składam jednak żadnych deklaracji, na to zdecydowanie za wcześnie. Poczekajmy na przyjęcie Pamiętników mojej mamy. Pierwsze recenzje są bardzo obiecujące, więc kto wie…
Kto wie, kto wie... Rozumiem, że nie chcesz wracać do tych przykrych wątków. Chodziło mi bardziej o to, żeby dostali za swoje. By do mrocznych bohaterów wróciło to, co dają innym. Ale w sumie może lepiej po prostu pominąć to milczeniem. Z innej strony, ciekawi mnie kwestia podobieństw głównych bohaterów. Lutka i jej matka, Gabriela, są do siebie trochę podobne – to zrozumiałe, bo są rodziną. Zen i Zachar również mają jednak kilka podobieństw. To celowy czy przypadkowy zabieg? Czy po prostu ten typ kobiety przyciąga pewien rodzaj mężczyzn?
Gabrielę i Ludmiłę swoją miłością, troską i oddaniem otoczył ten sam człowiek – Zen Batory. I to głównie dlatego dostrzegamy, że te dwie bohaterki są podobne, mają identyczne poglądy, podejście do życia, priorytety. To fajnie pokazuje, jak wpływ drugiego człowieka może nas ukształtować. Gabriela nie pochodziła z domu, w którym wartościami nadrzędnymi były miłość, szczerość, szacunek i zaufanie, a jednak gdy związała się z odpowiednim człowiekiem, potrafiła dla swoich dzieci stworzyć miejsce, w którym zawsze się czuły bezpieczne i zaspokojone pod względem potrzeb materialno-bytowo-emocjonalnych. I to jest jej sukces. Matka z córką musiały być podobne nie dlatego, że taki był mój plan, ale dlatego, że taki miały wzór do naśladowania. Poza tym każdy, kto zdążył poznać Zena Batorego, wie, że przy jego usposobieniu wychowanie człowieka na perfidię do kwadratu jest tak samo możliwe, jak rozpad przyjaźni między Kubusiem Puchatkiem a Prosiaczkiem.
W przypadku Zena i Zachara rzecz ma się zupełnie inaczej. Czytelnicy Alter ego wiedzą o tym, że Zachar inwigilował Ludmiłę na długo, zanim ją poznał. Stąd też poza materiałami, które zdobywał z różnych instytucji, wiedział, jakim być człowiekiem, aby zrobić na niej wrażenie. Ludmiła pod tym względem niczym nie różni się od nas. Większość z nas pragnie tego samego: kochać i być kochaną, pragniemy szacunku, troski, bezpieczeństwa. Zachar wiedział, że zapewniając jej to, co otrzymała w domu, będzie potrafił osiągnąć swój cel. Na ile Zen i Zachar są do siebie podobni, a na ile Zachar tylko udaje? Proponuję przekonać się podczas lektury Alter ego. Nie zdradzę niczego więcej.
Nie zdradzaj – kto będzie ciekaw, ten sięgnie po pierwszą część stworzonej przez Ciebie historii. Wracając do drugiego tomu: rolę czarnego charakteru pełni tu matka Gabrieli. Kolejną trudną osobą dla głównych bohaterów jest siostra Zena. W życiu często za takim postępowaniem kryją się przykre i bolesne doświadczenia. Czy jesteś ich ciekawa? Czy myślałaś o tym, by dopisać historie tym bohaterkom lub innym postaciom?
Za złymi czynami przeważnie kryje się krzywda wyrządzona w dzieciństwie, a stoją za tym dorośli. W ten sposób pośrednio mamy już odpowiedź na pytanie, dlaczego matka Gabrysi czy Maria usposobieniem przypominają szatanicę. Nie zamierzam im poświęcać czasu – studium przypadku upadłych moralnie kobiet nie jest moim celem ani punktem zainteresowania. Nie chcę tkwić kilka miesięcy w historii o ludzkiej krzywdzie, której finał już przecież znamy. Pisząc, przeżywam losy moich bohaterów. Choć nie obdarzam ich bajkowym życiorysem, to jednak staram się, żeby był balans między krzywdami, jakich doświadczają, a radością. Nie wyobrażam sobie, by wciąż pisać o bólu fizycznym czy psychicznym, sama siebie zadręczać nie zamierzam. Choć obie bohaterki są zepsute i podłe, to jest między nimi jednak pewna różnica – zachowanie matki Gabrysi ma inne konsekwencje niż Marii. Gdy Maria nabroi, możemy się śmiać z komentarza Gabrysi, jak nabroi jej matka, pozostaje tylko płacz.
Swoją drogą, Pamiętniki... są miejscami tak zabawne, że można wręcz popłakać się ze śmiechu, jak na przykład w przypadku historii z podróży pociągiem Zena i Rysia. Skąd czerpiesz te śmieszne sceny? To tylko – i aż – wyobraźnia, czy to historie zasłyszane? Czy znajomi, wiedząc, że możesz je wykorzystać w książkach, dzielą się z Tobą takimi kwiatkami? Czy urzędnicza praca dostarcza inspiracji do pisania komicznych fragmentów?
Pisząc, chciałam, by śmiał się ktoś jeszcze poza mną. Udało się.
Przewrotnie zacznę od końca pytania: praca, którą wykonuję, nie skłania do żartów, wręcz przeciwnie, jest poważnie jak za sterami samolotu w trakcie huraganu. Mogę jedynie przemycić do książki słownictwo, jak na przykład „elementa” zamiast alimenty czy „dodatek salonowy” zamiast osłonowy, ale na tym koniec. Do tej pory nie umieściłam w książce żadnej zabawnej sytuacji opowiedzianej przez znajomych, choć na jedną mam ochotę i pewnie w końcu to zrobię... Wszystko, co Cię rozbawiło, to moja niepokorna wyobraźnia, która wciąż podpowiada kolejne scenariusze. Jak się uruchomię komediowo, to naprawdę trudno mi przestać.
Jeśli chodzi o dzielenie się historiami czytelników, muszę przyznać, że przeżyłam ogromne zaskoczenie. Kiedy na rynku ukazała się moja pierwsza książka m+p+love, czytelniczki z mojego otoczenia zaczęły opowiadać mi swoje niezwykłe historie z lat młodości, które wydarzyły się, kiedy mnie jeszcze nie było nawet w planach. Historie te, niestety, miały wspólny mianownik – nieszczęśliwa miłość. Inaczej spojrzałam na udręczoną panią w zbyt długiej kolejce w spożywczym czy na zamyśloną starszą kobietę patrzącą w dal. Jesteśmy sumą doświadczeń życiowych, za każdym naszym czynem stoi konkretna sytuacja albo człowiek. Nie osądzajmy, zanim nie wysłuchamy.
Cenna uwaga – dlatego właśnie mamy dwoje uszu, a tylko jedne usta. Czyli to wrodzony talent znajdywania radości na każdym kroku czyni Twoją powieść zabawną. Trudno podczas lektury nie odnieść wrażenia, że historia często zmienia się o 180 stopni, następuje wiele zwrotów akcji. Czy to wszystko było zaplanowane, czy to bohaterowie tak Cię prowadzą?
Muszę przyznać, że czasem żyją własnym życiem, wymykają mi się spod kontroli. Zdarza się, że zamysł był inny, ale jakaś sytuacja w moim życiu zainspirowała mnie do tego, żeby na przykład kogoś szybciej uśmiercić albo uszczęśliwić. Ostatnio czytałam konspekt mojej czwartej książki i tak sobie pomyślałam, że w moim przypadku to chyba szkoda drzew na pisanie konspektów na papierze (śmiech). Wprowadziłam kilka zmian, co wynikało z ówczesnych stanów emocjonalnych podczas pisania. Czytałam, że Gabriela Gargaś pisze fragmentami, a później to składa i okazuje się, że coś, co było na przykład środkiem, staje się początkiem książki. Ja jestem sto tysięcy razy mniej doświadczona i być może właśnie z tego powodu piszę po kolei, dlatego też między innymi takie zwroty akcji. Nie jest to jednak jedyny powód. W literaturze nie lubię przewidywalności. Kiedy ją czytam, lubię być zaskakiwana i wtedy przez trzy dni przeżywam, że wydarzyło się coś niespodziewanego. I to jest to, co poza miłością, czułością i humorem uwielbiam – lubię zaskakiwać i być zaskakiwana.
Ja także lubię być zaskakiwana, najlepiej pozytywnie – jak pewnie prawie każdy (śmiech). Czy ironiczny styl Twoich bohaterów to ich sposób bycia i rola, jaką pełnią w książce, czy też to Ty lubisz tak żartować i cięta riposta jest domeną Anny Barczyk–Mews, więc swoją zdolnością dostrzegania zabawy dzielisz się z wybranymi postaciami?
Zenowi oddałam ogromną część siebie – to właśnie z tym bohaterem jako jedynym z moich książek się utożsamiam. Mamy takie same priorytety, powiedzonka i humor. Jednak sama zdecydowanie częściej w środowisku pozazawodowym używam ciętego języka. Przy czym zaznaczam, że nie zależy mi na tym, żeby być osobą złośliwą. Chodzi o ten błyskotliwy sposób bycia, który odbija się czkawką wyłącznie osobom z kompleksami. I im staram się oszczędzać ciętych ripost… Mam spory dystans do siebie, z powodzeniem potrafię żartować ze swoich ewentualnych wad czy wyglądu. Śmiech to zdrowie – więc bywa, że śmieję się również z siebie.
I prawidłowo. Dystans do siebie to kolejna cenna umiejętność, przydatna każdego dnia. We wstępie powieści znajdziemy informację o tym, że jeśli ktoś po przeczytaniu Pamiętników… będzie miał ochotę na Listy pisane czułością. Rocznice, wówczas powinien dać znać. Z chęcią przeczytałabym te listy, mam Twój e-mail, więc mogę w taki sposób wykazać zainteresowanie. W jaki sposób mogą Ci dać znać pozostali czytelnicy – tak, aby dotrzeć do Ciebie?
Dotarcie do mnie jest bardzo proste: jestem aktywna w mediach społecznościowych. Czy to w kwestii kontynuacji, czy w celu podzielenia się swoimi wrażeniami po przeczytaniu moich książek, zachęcam do kontaktu za pomocą Instagrama, na którym prowadzę konto poświęcone mojej twórczości – @ania_barczyk_mews. Można mnie także znaleźć na Facebooku, gdzie prowadzę fanpage Ania Barczyk-Mews. Doskonałą okazją do podzielenia się odczuciami po lekturze czy propozycją kontynuacji są także spotkania autorskie, na które już teraz serdecznie zapraszam.
W takim razie czekamy i już wiemy, gdzie szukać informacji o ewentualnych spotkaniach. A, swoją drogą, jeśli okaże się, że spore grono czytelników ma ochotę na te Listy…, to czy będą one powieścią w podobnej formie, co Pamiętniki..., ujęte w fabularne ramy? Czy po prostu ujrzy światło dzienne zbiór listów z kolejnych lat małżeństwa Batorych?
Wstępny plan jest taki, aby była to korespondencja czytana przez Ludmiłę, czyli na podobnej zasadzie jak Pamiętniki mojej mamy. Czy zostanę przy tym pomyśle? Jeszcze nie wiem. Punktem wyjścia dla rozważań nad kontynuacją jest sprzedaż i popularność mojej trzeciej książki. Mówiąc wprost: wszystko w rękach Czytelników.
W takim razie będziemy działać! Anna Barczyk-Mews nie jest dosyć długim i trudnym do zapamiętania imieniem i nazwiskiem, ale też nie należy do najprostszych. Myślałaś kiedykolwiek o działaniu pod pseudonimem literackim?
Mam pełną akceptację dla imienia i moich dwóch nazwisk, mogę śmiało stwierdzić, że podoba mi się, jak się nazywam, nie mam więc powodu, żeby używać pseudonimu. Jedyną sytuacją, w której skusiłabym się na wydanie książki pod innym nazwiskiem, jest literatura erotyczna, ale wynika to wyłącznie z funkcji, którą pełnię. W każdym razie nie przewiduję takiego ruchu, nie jestem Aleksandrem Głowackim, żeby używać pseudonimu. Poza tym, długo nie wytrzymałabym pod zmienionymi danymi, pewnie bym się w końcu komuś pochwaliła. To jest również powód, dla którego nie nadawałabym się na świadka koronnego: „wysypałbym” przypadkiem…
No ładnie… Wracając do wydanych przez Ciebie książek, na rynku znajdziemy co najmniej trzy powieści należące do nurtu literatury kobiecej. Czy jest to również Twój ulubiony gatunek książek, które czytasz?
Lubię książki, w których jest spora dawka miłości i jeszcze większa czułości, komiczne wątki są dodatkowym atutem. Nie zawsze te trzy cechy zawiera jedna pozycja, dlatego też sięgam, na przykład po felietony. Uwielbiam felietony Marcina Mellera Nietoperz i suszone cytryny Kiedy mam ochotę się pośmiać, czytam książki typu Dzień dobry, jestem z kobry, czyli jak stracić przyjaciół w pół minuty i inne antyporady Marii Czubaszek. A gdy potrzebuję inspiracji, żeby pięknie wyrazić myśl, lubię czytać Listy na wyczerpanym papierze Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory. Jest zbyt dużo świetnych książek, żeby zamykać się w jednym gatunku.
Kolejny raz jestem zaskoczona! Z chęcią sięgnę po wymienione pozycje w oczekiwaniu na kolejną książkę Twojego autorstwa. A skoro o niej mowa, czy po Pamiętnikach mojej mamy następna pozycja – bo mam nadzieję, że ta się pojawi – również będzie napisana w tym stylu, co poprzednie? Czy myślisz jednak o czymś innym? Może chciałbyś spróbować swoich sił w innym gatunku literackim?
Kolejna książka właśnie się pisze i mogę od razu zdradzić, że jest utrzymana w klimacie Pamiętników mojej mamy jeśli chodzi o humor. To będzie taka książka, po którą sama sięgnęłabym z największą przyjemnością. Po tym, jak napisałam Alter ego, odkryłam, co i jak chcę pisać, stąd tyle zabawnych sytuacji w Pamiętnikach… W czwartej książce pojawi się Sonia – to taki Zen w spódnicy. Już teraz mogę zapewnić, będąc w połowie pisania, że będą potrzebne chusteczki do ocierania łez ze śmiechu. Uczciwie uprzedzam, że nie zabraknie także trudnych momentów w życiu bohaterów, ale w związku z tym, że ja jestem optymistycznie nastawiona do życia, wszystkie komplikacje rozwiążę w jednym tomie i postaram się usatysfakcjonować Czytelnika.
Co do innych gatunków, to oczywiście – jest pokusa, żeby spróbować sił. Wciąż czekam na to, czy znajdzie się wydawca dla mojej bajki Błękitne Róże. Bajka oraz ilustracje autorstwa Magdaleny Jutrowskiej podbijają dziecięce serduszka, mamy grono wiernych fanów, które wciąż się powiększa… Jeśli bajeczka doczeka się wydania, zapewniam, że powstaną kolejne. Głowa jest pełna pomysłów, żeby jeszcze tylko nie trzeba było spać…
Książkę Pamiętniki mojej mamy kupicie w popularnych księgarniach interentowych: