Istnienie obcej cywilizacji jest wręcz nieuniknione. Wywiad z Krzysztofem Kochańskim
Data: 2021-03-24 15:31:47- Mam nadzieję, że w nieskończonych przestrzeniach i miliardach lat czasu inne zbiegi okoliczności doprowadzają do podobnego efektu końcowego, którym jest inteligentne życie.
O najnowszej książce Wszyscy jesteśmy kosmitami, o spoglądaniu w gwiazdy i o nauce opowiada Krzysztof Kochański.
Czy istnieje obca cywilizacja?
Hmm… Jest Pani drugą osobą, która zadaje mi takie pytanie. Pierwszą jestem ja sam. W świetle tego, co wiemy o Wszechświecie, istnienie obcej cywilizacji jest prawdopodobne, wręcz nieuniknione. Przypuszczenie takie funkcjonuje w nauce od dawna, a badania kosmosu w ostatnich dekadach zdają się tylko to potwierdzać. Dość powiedzieć, że od roku 1992, kiedy polski astronom Aleksander Wolszczan ogłosił odkrycie pierwszej planety poza Układem Słonecznym, dzisiaj takich planet katalogujemy już tysiące, przybywa ich wręcz lawinowo. Szukamy planet (lub księżyców), zakładając, że tylko na nich może rozwinąć się życie, a przecież to tylko jedna z opcji.
Szukamy tych ciał niebieskich z powodów naukowych, czy z tęsknoty?
Nauka, nawet egzobiologia, w zasadzie nie zajmuje się kwestią obcych cywilizacji, skupiając się przede wszystkim na możliwości istnienia życia poza naszą planetą w jakiejkolwiek, choćby najprostszej formie. Istnienie „braci w rozumie” pozostawia – póki co – raczej filozofom i autorom literatury science fiction. Stąd wysyłane na Marsa sondy, jak te ostatnie, obowiązkowo zawierają moduły poszukiwania śladów organicznego życia. Znalezienie go miałoby olbrzymie znaczenie. Nie oznaczyłoby to, oczywiście, że życie jest zjawiskiem we Wszechświecie powszechnym, ale znacznie by taką możliwość uprawdopodobniło.
A czy nas ktoś szuka w Kosmosie?
Właśnie – w kwestii potwierdzenia istnienia obcych cywilizacji możemy też liczyć na przypadek odwrotny. To Oni odkryją nas. Dzięki rozwojowi telekomunikacji Ziemia emituje w Kosmos porażającą ilość informacji. Kiedyś może ona do kogoś dotrzeć. Z uwagi na olbrzymie, przerażające odległości między gwiazdami, trzeba niewiarygodnie dużo czasu, aby tak się stało, ale nigdy nic wiadomo. Na tym zresztą polegają i nasze nasłuchy: niekoniecznie Obcy muszą nadawać do nas – taki sygnał może być efektem ubocznym ich rozwoju technologicznego lub działalności astroinżynieryjnej.
A może Obcy to my, tylko z przyszłości, którzy wracamy w teraźniejszość?
Nie wydaje mi się, żeby ta teza była prawdziwa. Podróże w czasie to nawet nie hipotezy, lecz spekulacje, ćwiczenia umysłowe. W literaturze wdzięcznie nadają się do pokazania kondycji człowieka w świecie współczesnym, jego związku z przeszłością, nie tylko własną, ale i całej naszej planety. Jak również z przyszłością, w tym prognozami futurologicznymi. Fizyczne przemieszczanie ludzi lub przedmiotów w czasie stoi w sprzeczności z prawami fizyki i w ogóle z całą wiedzą o świecie, którą zdobyliśmy jako gatunek ludzki. Nie wspomnę już o zdrowym rozsądku.
Czyli czas biegnie od punktu a do punktu b? Nie zapętla się?
Ciekawym zagadnieniem, ale też raczej filozoficznym niż naukowym w sensie zdobywania wiedzy, jest możliwość nielinearnego postrzegania czasu. Jest takie opowiadanie Teda Chianga Historia twojego życia, na podstawie którego zrealizowano film Nowy początek, w którym przybywający na Ziemię Obcy postrzegają rzeczywistość NIE jako ciąg następujących po sobie zdarzeń, czyli wczoraj, dziś, jutro, ale widzą całe swoje życie równocześnie, od narodzin do końca przez cały czas. Przeszłość i przyszłość jest dla nich jak otwarta księga, teraźniejszość w zasadzie nie istnieje. Stąd tytuł tego opowiadania – filmowcy uznali go jednak najwyraźniej za zbyt trudny do ogarnięcia przez widzów.
Zajrzyjmy do zbioru Wszyscy jesteśmy kosmitami. Ukazuje w nim Pan świat oczami dzieci. Czym się różni fantastyka dziecięca od tej „dla dorosłych”?
Są różnice techniczne, czysto warsztatowe, co dotyczy każdego rodzaju prozy, nie tylko fantastyki. Zdania są krótsze, konieczna jest zwięzłość wypowiedzi i mniej wyrafinowany język. Z tym ostatnim, uważam, nie należy jednak przesadzać – na przykładzie własnych dzieci wiem, że trudniejsze określenia nawet przedszkolak bardzo dobrze przyswaja, jeśli tylko kontekst wypowiedzi jest umiejętnie skonstruowany. Stąd science fiction, którą proponuję w przedmiotowym zbiorku, wcale tak bardzo nie różni się od tej dla dorosłych. Poruszam te same tematy, lecz podaję je w innym, bardziej atrakcyjnym dla młodego czytelnika opakowaniu. Tu bohaterami zawsze są uczniowie szkół podstawowych, mają swoje zwykłe uczniowskie życie, w którym nieoczekiwanie pojawia się niekonwencjonalne wyzwanie, któremu muszą stawić czoła. Czytelnik znajdzie tu przygodę w świecie przyszłości, podróż w czasie, kontakt z obcą cywilizacją, a nawet rzeczywistość wirtualną.
Pamiętam z dzieciństwa powieści Kiryła Bułyczowa. Zachwycił mnie historią Było to za sto lat. Zna Pan tę książkę?
Nie. Kiedy ją wydano w Polsce, byłem już za duży, żeby czytać literaturę dziecięcą, a jeszcze nie tak dorosły, żeby czytać ją własnym dzieciom. Ale nieźle znam twórczość Bułyczowa, zwłaszcza jego opowiadania, których napisał chyba setki. Akurat utwory tego pisarza, te dla dorosłych, które znam, spokojnie można zaproponować starszym dzieciakom, czego w przypadku twórczości innych autorów, w tym własnej, raczej bym nie zalecał.
W ogóle z fantastyką czytelnik nieprzesadnie obeznany z tematem może mieć problem – istnieje tak wiele jej odmian.
Dezorientację powodują niektórzy przygodni recenzenci, a przede wszystkim kilkuzdaniowe streszczenia produkcji filmowych. Tymczasem jest to bardzo proste: fantastykę w rozumieniu literatury popularnej dzielimy na trzy gatunki: fantasy, science fiction i horror. I już. To wszystko.
Fantasy to magia, czarodzieje i czarownice, smoki i inne stwory mityczne, wojownicy. Fabuła rozgrywa się raczej w uniwersum odbieranym przez nas jako historyczne. Przykładem kanonicznym są Wiedźmin (Andrzej Sapkowski), Gra o tron (George R. R. Martin), Władca Pierścieni (J.R. R. Tolkien).
Scence fiction to z grubsza kosmos i obce cywilizacje, podróże w czasie, świat po apokalipsie, sztuczna inteligencja, posthumanizm. Przykładem filmowym może być Star Trek, serial Battlestar Galactica, Terminator, Matrix.
Horroru chyba nie muszę przybliżać. Każdy wie, co to za zwierz.
Straszny… Podejrzewam że wiele osób nie połączy horroru z fantastyką, wydaje nam się, że fantastyka rozpoczęła się w XX wieku, wraz z planami podboju Kosmosu.
W tym tercecie występuje mnóstwo podgatunków i odmian. Nierzadko gatunki się przenikają. Sądzę jednak, że nawet czytelnikowi sięgającemu po fantastykę częściej niż sporadycznie, takie zgłębianie się w niuanse nie jest do niczego potrzebne. Tak więc fantasy, science fiction i horror. Zapamiętajmy - i możemy brylować na salonach.
A który gatunek ceni Pan najbardziej?
Zdecydowanie science fiction. Na blisko setkę opowiadań, które w życiu napisałem, większość to właśnie SF. Jako czytelnik najmniej cenię sobie fantasy, choć na przykład wspomniana wcześniej Gra o tron to jedna z moich ulubionych lektur, a Władcę pierścieni zaliczam do najciekawszych filmów fantastycznych w ogóle. Jednak zalew niskopoziomowej pulpy jest w fantasy tak ogromny, że już spory czas temu zniechęciłem się do czytania tego gatunku prozy.
Lubi Pan spoglądać w niebo? Ja tak, kupiłam sobie niedawno teleskop. Gwiazdy są piękne…
Proszę Pani, mężczyzna patrzy w gwiazdy nawet jeśli wali się jego dom… A poważniej: tak, oczywiście. Jakiś czas temu miałem okazję prowadzić dłuższe rozmowy z astronomem Leszkiem Błaszkiewiczem z olsztyńskiego obserwatorium, będącym również popularyzatorem astronomii. Dysponował on wskaźnikiem laserowym dużej mocy. Proszę sobie wyobrazić, że późną nocą, kiedy było już naprawdę ciemno, Leszek tym laserem pokazywał na niebie konkretne gwiazdy, galaktyki, konstelacje. To niebo otwierało się przed nami jak mapa na lekcji geografii, a on opowiadał i machał tym laserem niczym belfer drewnianym wskaźnikiem. Niezapomniane wrażenie. Wyglądało to tak, jakby tym laserem sięgał gwiazd.
Astronomowie mają w sobie coś z pradawnych magów, zaklinają nasze dusze. Czasami mam przyjemność słuchać pana profesora Pawła Rudawego z Wrocławia. Mamy w kraju poetów Kosmosu.
Pełna zgoda, ładnie to Pani ujęła.
Ludzie chcą kolonizować Marsa. Krzysiek z opowiadania Rok 3000 pochodzi z Marsa. Wybiera się na wycieczkę na Ziemię. Zabawna jest ta historia – jedzie na naszą planetę, jak my dzisiaj do Afryki…
We Wszyscy jesteśmy kosmitami to jedyne opowiadanie postapokaliptyczne. Miałem z tym problem, bo trudno pisać o zniszczonym świecie optymistycznie, a z uwagi na spójną konstrukcję całego zbioru tylko takie ujęcie fabularne wchodziło w grę. Opowiadanie musiało przystawać do reszty. Dlatego cieszy mnie, że ocenia Pani ten tekst jako zabawny, bo oznacza to, że postanowionemu sobie zadaniu podołałem. Przy okazji: nie wiem, czy zwróciła Pani uwagę, że ostatnim słowem w tym opowiadaniu – a równocześnie kończącym całą książkę – jest słowo KrzysieK, z dużym „K” na końcu.
Naturalnie, KrzysieK to Pan w przyszłości?
Ja tak właśnie podpisuję swoje maile do zaprzyjaźnionych osób, wykorzystując zbieżność ostatniej litery mojego imienia z pierwszą nazwiska. KrzysieK. Umieszczenie go w książce na pożegnanie to taki mój ukłon w stronę czytelnika.
W innym opowiadaniu rodzina Kosmitów ma okazję opuścić Ziemię. Czy myśli Pan, że w naszej planecie jest coś wyjątkowego? Czy to raczej zbieg okoliczności, że życie się tu rozwinęło akurat w takiej formie?
Czy jest wyjątkiem w naszej Galaktyce i w całym Wszechświecie, tego nie wiemy. Ale wydaje mi się rodzajem antropocentrycznej pychy takie rozumowanie.
Także arogancji, utrwalanej przez kilka tysiącleci…
Wiedza naukowa, wspomagana matematycznym rachunkiem prawdopodobieństwa, również zdaje się temu przeczyć. Owszem, rozwój życia na Ziemi jest szeregiem zbiegów okoliczności, niektóre z nich wydają się niemożliwe do powtórzenia, ale Wszechświat również jest nieprawdopodobnie wielki, w związku z tym ilość kombinacji rośnie potęgowo. Osobiście nie oczekuję, że to „inne” życie okaże się podobne do naszego. Mam jednak nadzieję, że w nieskończonych przestrzeniach i miliardach lat czasu inne zbiegi okoliczności doprowadzają do podobnego efektu końcowego, którym jest inteligentne życie.
Młodzi czytelnicy mają dziś do wyboru sporo literatury, mogą pójść do planetarium, są nawet symulatory lotów kosmicznych. To wszystko w połączeniu z wyobraźnią może przynieść niezwykłe efekty. Pod warunkiem, że ludzkość nie potraktuje Kosmosu jako kolejnej „kopalni”, którą zechce tylko eksploatować. Pańskie opowiadania są raczej w tym względzie optymistyczne?
Nie przypominam sobie żadnego swojego tekstu, który traktowałby Kosmos jako kopalnię do eksploatacji. Jest tak chyba dlatego, że w istocie nie wierzę w ekonomiczną opłacalność tego rodzaju przedsięwzięcia. Może Hel 3 z Księżyca, który jest bliziutko… Tak. Kiedyś o tym wspomniałem w mikropowieści Europa po deszczu. Tak więc zagrożenie podbijania kosmosu dla zysku w moim przekonaniu odpada. A co do optymizmu, to w codziennym życiu jestem za, ale z optymizmem literackim bywa u mnie różnie. Być może przeważa katastrofizm. Ale z pewnością nie dotyczy to Wszyscy jesteśmy kosmitami. Tu jest optymizm od A do Z. Czy raczej do K, jak rzekłby mój alter ego, bohater opowiadania Rok 3000, KrzysieK
Książkę Wszyscy jesteśmy kosmitami kupicie w popularnych księgarniach internetowych: