Tomcio Paluch w krainie Kaczorów
Data: 2008-10-28 15:39:20O tym, że w swego rodzaju wirtualnej rzeczywistości, jakiej można doświadczyć tylko w Sejmie i być może w programach publicystycznych żyją politycy, wiadomo od dawna. Wszyscy sarkamy na to, że politycy mówią o sukcesach, gdy wymiernych wyników ich pracy brak; o przyspieszeniu tempa, gdy widoczne są wyłącznie ich działania pijarowe oraz o tym, by nie zarzucać ludzi nadmierną liczbą ustaw kiedy nawet akcji promocyjnych brak. I mamy nadzieję, że dziennikarze będą przedstawicieli władzy ustawodawczej chwytać za słowa, pytać o wyborcze obietnice oraz konkretne działania na rzecz poprawy systemu prawnego. Tymczasem nagle okazuje się, że i oni popadają w pułapkę życia w rzeczywistości wirtualnej. W zależności od tego, po czyjej stronie leżą ich sympatie, biorą za dobrą monetę słowa tych czy innych polityków, naginając fakty i informację zamieniając w komentarz. Niestety, w swoim wywiadzie, a do pewnego stopnia również w swojej najnowszej książce „My, naród” podobny błąd popełnia Tomasz Lis, dziennikarz, który współtworzył TVNowskie fakty, a obecnie prowadzi mocno stronniczy program w telewizji publicznej.
Dowodem są choćby streszczone na początku poglądy. Publicysta i autor kilku już książek mających opowiadać o naszym życiu publicznym twierdzi, że zazdrości Amerykanom kilku rzeczy. Dostrzega wprawdzie ich wady, ale przede wszystkim chciałby, aby Polacy w tym samym stopniu byli pozbawionymi kompleksów optymistami, ludźmi życzliwymi wobec siebie nawzajem, a nie starali się za wszelką cenę zgnoić kogoś, kto osiągnął sukces.
Błąd pierwszy: uogólnienia. Kto jak kto, ale poważny publicysta i dziennikarz powinien wystrzegać się tego rodzaju stwierdzeń. Na gadanie o naszych wadach narodowych, sarkanie na niemoralnych młodych i ględzenie o powszechnej beznadziei mogą pozwolić sobie emerytowane przekupki targowe (a i to najpewniej nie wszystkie), a nie „sumienie narodu” i człowiek przez lata próbujący odpowiedzieć na pytanie: „Co z tą Polską?”.
Po drugie: nie wiem, jak to wygląda w przypadku Tomasza Lisa, ale moimi sąsiadami są ludzie należący do nieistniejącej rzekomo w Polsce klasy średniej. Emerytowana nauczycielka, lekarz, pracownik fizyczny i ochroniarz – wszyscy najzupełniej normalni. Widuję ich na co dzień w sklepie, autobusie, tramwaju, czy na ulicy. I nie zdarzyło mi się jeszcze, by na widok siebie nawzajem nie powiedzieć: „Dzień dobry”, nie uśmiechnąć się, czasami zapytać: „Co słychać?” Ci moi bohaterowie życia codziennego również narzekają na kolejki do badania, czasami – na zdrowie, za wysokie podatki czy brak konkretnych działań władz miasta (o, na to szczególnie często) mających na celu rozwiązanie konkretnych problemów. Ale z drugiej strony cieszą się z tego, że ktoś znalazł pracę, ktoś ją zmienił, kto inny skończył studia, składają sobie życzenia urodzinowe lub imieninowe albo też po prostu czerpią radość z ładnej pogody. Rozmawiamy ze sobą – oczywiście nie wtajemniczając zanadto w swoje życie osobiste, czasami sobie pomagamy, czasem – zaczynamy przyjaźnić. No właśnie – rozmawiamy ze sobą i pozdrawiamy. Zjawisko – zdaniem Tomasza Lisa – w Polsce nieistniejące.
Jeżdżę też często w delegacje – i to nie tylko samochodem, nie latam samolotami w klasie biznes, ale korzystam z państwowych kolei. A tam przedział dzielę na przykład ze skupioną nad nową książką Paulo Coelho emerytką, facetem czytającym książkę „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”, dziewczynami słuchającymi muzyki z iPoda czy elegancką damą w sile wieku oglądającą krajobraz za oknem i przysypiającą co jakiś czas. I tu również nie zdarzyło mi się, by wchodzący do przedziału nowy współpasażer nie przywitał się z innymi, często też bywa tak, że po kilkunastu minutach ciszy ktoś zaczyna niezobowiązującą rozmowę. I nie są to jakieś szczególnie rzadkie wyjątki. A rozmawiamy nie zawsze o strasznych bliźniakach czy wilczych oczach Tuska, narzekając na otaczający nas świat.
Nie chce mi się recenzować książki „My, naród” – nie tylko dlatego, że gruntownie nie zgadzam się z poglądami autora. Po prostu Tomasz Lis próbuje na co dzień być psychoanalitykiem w skali makro, stara się zdiagnozować chorobę psychiczną toczącą cały naród, a tymczasem wygląda na to, że zbyt rzadko spotyka się z przeciętnymi tego narodu przedstawicielami. Tak to bywa, kiedy żyje się w wirtualnej rzeczywistości luksusowego samochodu czy fotelu w lotniczej klasie biznes. Kiedy jest się tytułowym bohaterem bajki „Tomcio Paluch w krainie Kaczorów”, a nie dziennikarzem w obiektywny sposób opisującym prawdziwą Polskę.