Szukam prawdy. Rozmowa z Mariką Krajniewską
Data: 2017-02-24 12:37:53W swojej najnowszej książce - Białych nocach - powracasz do miasta, od którego wszystko się zaczęło - do Petersburga. Opowiesz o nim trochę więcej?
Petersburg jest niezwykłym miastem i to pod wieloma względami. Jest, oczywiście, miastem skrajności, mało w nim środka. Wszystko jest albo – albo. Albo piękne, albo brzydkie. Lecz, w petersburskiej brzydocie jest szczypta magii, czegoś, co nie wzbudza odrazy. Petersburg to miasto wysp i łączących je mostów. Ludzi ukształtowała tu historia, niezwykle dla mieszkańców dramatyczna.
Gdybyś miała wskazać trzy najważniejsze punkty na mapie Petersburga...
Byłby to Plac Pałacowy z jego przestrzenią, od której ma się zawrót głowy. Na Placu Pałacowym znajduje się Ermitaż, do niego oczywiście również należy zajrzeć, ale nie ma nic bardziej zachwycającego jak powietrze wciągane w płuca, gdy stoimy na środku Placu. Skrzyżowanie Newskiego z Kanałem Gribojedowa. Tu turyści ustawiają się w kolejce do Cerkwi Zbawiciela na Krwi (Spas na Krowi), a ja w tym czasie biegnę do Domu Książki – kilkupiętrowej księgarni, znajdującej się w starej kamienicy, wybudowanej w 1904 roku przez firmę Singer. Nietrudno zgadnąć, po co się tam udaję, ale prócz książek bardzo kręci mnie sam budynek. Trzeci punkt to cała Wyspa Wasilewska – dzielnica ze starymi kamienicami, położona nad brzegiem Newy, spacer bulwarem, obok ogromnych przycumowanych statków, zwłaszcza latem to coś pięknego. To zaledwie trzy miejsca - a jest ich znacznie więcej.
Jak to się stało, że Twoja rodzina znalazła się właśnie w Petersburgu? Jak to się stało, że tam właśnie się urodziłaś?
Moja mama pochodzi z Ukrainy, po szkole średniej przyjechała do Petersburga aby uczyć się zawodu. Tu spotkała tatę, który z kolei urodził się w Szczecinie, ale w wieku sześciu lat razem z mamą opuścił Polskę i wyruszył na Wschód. Jego mama była Rosjanką, a tata - Polakiem. Podobno po przyjeździe do Rosji mój tata, będąc wówczas właśnie w wieku sześciu lat, przestał mówić. Na dwa tygodnie zupełnie przestał się odzywać. A potem zaczął mówić płynnie po rosyjsku, polskiego zapomniał. Rodzice się poznali, wzięli ślub, a potem urodził się mój brat i ja. W Petersburgu.
Twoje dzieciństwo to Polska czy Rosja?
Dzieciństwo to Rosja i Ukraina. Zima i lato. Taka zależność. Petersburski mróz, ukraińskie arbuzy i piwonie. A w Polsce zamiast przedłużenia dzieciństwa przyszła niespodziewanie dorosłość. Ale to chyba dobrze.
A jednak wciąż Cię do tego, co rosyjskie, ciągnęło. Studiowałaś w Toruniu filologię rosyjską...
No tak. To był mój sposób na radzenie sobie z tęsknotą. Nie byłam przygotowana w wieku dwunastu lat do oderwania od korzeni. Myślałam, że będąc na filologii rosyjskiej te swoje korzenie jakoś poskładam i może wrócę.
Dziś piszesz po polsku…
Zaczęłam pisać już stając się Polką. Mieszkam tu, pracuję, marzę też tu, więc i piszę po polsku.
Opowiesz o początkach tego pisania?
Początki były dość ciekawe. Zaczęłam pisać świadomie stosunkowo nie tak dawno. Urodziłam dziecko, wróciłam do pracy i bardzo szybko zorientowałam się, że system praca-dom jest dla mnie niewystarczający. Zaczęłam więc pisać. Sam proces pisania bardzo mnie wciągnął, ale kiedy zaczynały powstawać krótsze bądź dłuższe formy prozatorskie, nagle stwierdziłam, że to bez sensu. Nie mogę przecież tak nagle zostać pisarką bez wykształcenia w tym kierunku. No bo skąd ja niby mam wiedzieć, czy mam dość talentu, żeby to w ogóle przeszło?
Miałam dwa wyjścia. Pierwsze – nie robić nic, ale to zapewne by się skończyło wielkim marudzeniem, jaki to świat jest zły. Drugie – dać sobie przyzwolenie na bycie pisarką. Poszłam więc do szkoły kreatywnego pisania w PAN i wysłałam swoje opowiadanie na prestiżowy konkurs literacki magazynu PANI. Szkołę ukończyłam z wyróżnieniem, a konkurs wygrałam. I wtedy już widziałam, że mogę pisać.
Ale swój debiut książkowy wydałaś w firmie zajmującej się przede wszystkim publikowaniem książek przy udziale finansowym ich autorów. To była w pełni świadoma decyzja, czy po prostu brakowało Ci czasu lub sił, by poszukiwać innego wydawcy?
Brakowało mi wtedy tej wiedzy, jaką mam teraz. Kilka wydawnictw z tak zwanej „górnej półki" chciało ją wydać, ale mieli kolejki, w których ustawili mnie na mniej-więcej teraz. Czy gdybym zaczekała, to wydaliby moją książkę w zeszłym lub w tym roku? Takiej pewności nie miałam. Dlatego wydałam ją tak, a nie inaczej. Cieszę się z tej decyzji z jednego powodu: nauczyłam się być wydawcą, bo okazało się, że muszę nim także być.
Uważasz więc, że to, co nazywamy fachowo „vanity publishingiem” to dobry sposób na debiut?
To doskonały sposób na debiut - pod pewnymi warunkami. Przede wszystkim jest to ciężka praca. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, na czym mi zależy i opracować strategię. Samo się nic nie zrobi, ale my możemy już zrobić naprawdę dużo. Ostatni spektakularny przykład to samodzielne wydanie książki Michała Szafrańskiego Finansowy Ninja, która w ciągu pięciu miesięcy zarobiła (!) milion złotych. Da się. Ja aż tak spektakularnie nie umiem, ale polecam ten sposób na siebie i swoją książkę.
Przy drugiej książce uznałaś, że lepiej poradzisz sobie sama jako wydawca? Chciałaś zachować więcej niezależności?
Nie, chciałam zrobić to, co wydawca zrobić najzwyczajniej w świecie zrobić powinien. Chodzi o to, że kiedy została wydana moja pierwsza książka, okazało się, że oprócz powstania ładnego produktu nie dzieje się nic więcej. A to dlatego, że wydawnictwo nie miało wówczas podpisanych umów z dystrybutorami i nie zajmowało się promocją książek. Ja tego wszystkiego nauczyłam się trochę „za nich" i dobrze na tym wyszłam. Dlatego założyłam własne wydawnictwo.
Dziś masz na koncie już siedem w pełni autorskich książek, jedną napisaną ze współautorką, wiele opowiadań w zbiorach. Kiedy wracasz do początków, kiedy patrzysz na swoje pierwsze literackie próby, to…
To mi się podobają, choć mój styl ewoluował i poszedł w jakimś zadziwiającym kierunku. Schronisko i Białe noce są zupełnie inną prozą, niż ta z początków mojej kariery pisarskiej. A teraz też się coś dzieje, bo znów piszę zupełnie inaczej. To jest świetne.
Wszystkie Twoje książki łączy przede wszystkim solidny ładunek emocjonalny - a to kojarzy się zwykle z tak zwaną literaturą kobiecą. Wiele osób uważa, że to określenie niejako z definicji pejoratywne...
Powiem za Katarzyną Tubylewicz, że pisząca kobieta oprócz tego, że napisze świetną książkę, to musi to jeszcze wszystkim udowodnić. U pisarzy-mężczyzn takiego problemu nie występuje. On z definicji pisze znakomicie. Dlaczego? Bo nas, kobiety, we wszystkim traktuje się mało poważnie, a w kulturze szczególnie. I aby mieć potwierdzenie ku takiemu traktowaniu pisarek, stworzono szufladkę o pięknej nazwie „literatura kobieca”. Czy Tołstoj pisał mało emocjonalnie, jak ta jego biedna Anka poleciała za Wrońskim, zostawiając syna? A Janusz L. Wiśniewski? No i co? Oni też są twórcami literatury kobiecej?
Janusz L. Wiśniewski bez najmniejszych wątpliwości. Ty także piszesz dla kobiet…
Nie, z tym się nie zgodzę. Opowiadania z wojną w tle, Schronisko, Białe noce – te książki są skierowane nie tylko do kobiet. Mało tego, one się facetom podobają. Oczywiście, będąc kobietą, łatwiej mi sobie wyobrazić czytelniczkę niż czytelnika. Problemy kobiet są mi z natury bliższe. Piszę książki obyczajowe, a ten gatunek też z definicji przypisuje się kobietom.
Gdybyś miała wymienić pisarkę, której spojrzenie na twórczość jest Ci najbliższe, byłaby to…
Alice Munro, Ludmiła Ulicka, Wioletta Grzegorzewska. Ale to nie tylko pisarki.
Białe noce - to, jak pisał Brodski, najczarowniejszy okres w mieście: można poczytać i pisać bez lampy o drugiej w nocy...Przejrzysty, różowy odcień nieba jest tak jasny, że prawie nie może się odbić w błękitnej akwareli nieba...Kiedy człowiek, jak woda, nie rzuca cienia… Opowiesz w kilku słowach o swoich białych nocach?
Moje białe noce to spacery nad Newą, kiedy są rozwodzone mosty, by statki mogły przepłynąć przez miasto. A oprócz tego to zwiastun lata, odpoczynku, chwili bez pośpiechu i zaczytania.
W takiej scenerii toczy się akcja Twojej najnowszej książki, zatytułowanej właśnie Białe noce. To opowieść o młodej dziewczynie, miotanej uczuciami do dwóch braci…
Ważniejsi w książce są obaj bracia. Ola jest w tle, choć wszystko kręci się wokół niej. Jednak to bracia grają pierwsze skrzypce. To oni zawierają między sobą pakt, którego skutki będą takie a nie inne.
Uważasz, że miłość braterska/siostrzana jest słabsza niż ta, która połączyć może kobietę i mężczyznę?
Myślę, że może być wręcz przeciwnie. To są różne emocje, miłość o innym zabarwieniu, ale wciąż miłość.
Swoich bohaterów nie oszczędzasz, każąc im bardzo wiele w imię miłości wycierpieć i poświęcić. Pisząc, nie pierwszy raz zresztą, o miłości, nadal w nią wierzysz?
Oczywiście! Ona jest wszędzie w nas i dookoła nas. W listkach, gałęziach drzew, ciekawskim spojrzeniu kota, czy uśmiechach mijanych ludzi. A co innego stworzyło nasz świat, jeśli nie miłość? Jak powiedział Einstein: Istnieje niezwykle potężna siła, dla której, jak dotąd, nauka nie znalazła oficjalnego wytłumaczenia. Owa siła zawiera w sobie i wpływa na wszystkie inne, stoi ponad wszelkimi zjawiskami działającymi we wszechświecie i do tej pory nie została jeszcze przez nas rozpoznana. Tą uniwersalną siłą jest MIŁOŚĆ.
Masz - także jako filolog - poczucie, że pisząc, zawsze balansujesz pomiędzy schematami, konstrukcjami, które ktoś kiedyś już w literaturze wykorzystał? Próbujesz przełamać je, nadać im nowe znaczenie, czy też zupełnie się tym nie przejmujesz?
Nie, pilnowanie się w ten sposób to nie moja bajka. Od początku pojawił się mój styl i budowanie opowieści w konkretny sposób. Ja po prostu wiem, co chcę napisać i jak to zrobić. Nie uważam też, że jeśli ktoś pisze podobnie do innego twórcy, to robi coś złego. Po prostu czuje w podobny sposób. Dzięki temu możemy mieć dwa razy więcej ciekawych książek w podobnym klimacie. A jeśli taki akurat styl nam odpowiada, to tylko się cieszyć!
Czego sama szukasz w literaturze - jako pisarka, jako czytelniczka, ale też jako wydawczyni?
Szukam prawdy. To nie musi być moja prawda, ale prawda bohatera. Nawet, jeśli - a może zwłaszcza jeśli - ten bohater nie jest z mojego świata, to tym bardziej chciałabym zobaczyć jego prawdę, aby przekonał mnie do swojego życia, swoich emocji. A prawda często tkwi w szczegółach, w kolorach, smakach, zapachach. W tym, wszystkim, co nas otacza.
fot. Anna Podsiedlik
Dodany: 2017-03-02 19:11:16
Dodany: 2017-02-27 20:58:28
Dodany: 2017-02-24 13:54:50