Struś rasy polskiej
Data: 2008-03-03 00:30:21
Podawanie na stronach internetowych adresów poczty elektronicznej służyć ma, jak można by przypuszczać, do sprawnego porozumiewania się. Jak to wygląda w praktyce, wiadomo. Zwłaszcza w przypadku urzędów administracji publicznej.
Niejednokrotnie już trafiały do sądów administracyjnych skargi na bezczynność organu, gdy słane do urzędu maile pozostawały bez żadnej reakcji. Urzędy po prostu udawały, że ich nie ma. Zapadały i nadal zapadają wyroki, urzędy płacą koszty rozpraw, ale niewiele to zmienia.
Wszak te koszty i tak ponosi podatnik, a urzędnikowi odpowiedzialnemu włos z głowy nie spada. Nadal więc może spokojnie udawać, że jest nieobecny, ba, że cały urząd gdzieś się zapodział.
Podobnymi metodami posługują się politycy. Poczta z niewygodnymi treściami trafia w próżnię. Zwłaszcza poczta, która – biorąc pod uwagę obowiązki posła czy senatora – wymagałaby interwencji. Szczególnie interwencji przeciw kolegom z własnych ugrupowań.
Regułą staje się już brak potwierdzeń odbioru. Jakoś nie dociera do rozumu adresatów, że skoro nie wrócił do nadawcy komunikat błędu, to poczta dotarła. Taka postawa hinduskich trzech małpek: nie widzę, nie słyszę, nie mówię. Kto by się tam przejmował obowiązkami wobec wyborcy, gdy wyniki już dawno ogłoszone. Symbioza urzędniczo-polityczna w tym zakresie wydaje się być idealna.
I wszyscy świetnie się bawią. No, może poza obywatelem. Szczególnie, gdy od tych samych urzędników czy polityków wysłuchuje na co dzień mądrości na temat demokratycznego państwa prawa, społeczeństwa obywatelskiego, inicjatyw obywatelskich i takich tam różnych bajdurzeń.
Politycy i urzędnicy to dość specyficzne grupy. Jedni potrafią nieraz zachowywać się publicznie jak krzyżówka hieny i nosorożca, urzędnicy z kolei sprawiają często wrażenie głuchoniemych kosmitów. Bywa, że jedni z drugimi ochoczo zamieniają się rolami.
Jest wszakże jeszcze jedna grupa, też dość specyficzna. Media. Z samej swej natury żyje informacją. Tą pozyskiwaną i tą przekazywaną. Zdumienie może budzić fakt, że jakiś autor tekstu otrzymuje pocztę z informacjami dopiero co poruszanego tematu i, wzorem polityka czy urzędnika, udaje, że go nie ma.
Może jakimś wytłumaczeniem bywa tu taka oto prawidłowość, że najczęściej „nieobecnymi” dziennikarzami są ci, którzy poruszają tematy, o których pojęcie plasuje się im na poziomie horyzontalnym. Potrafią czasem mówić czy wypisywać takie głupstwa, że aż zastanawia, czy to tylko ignorancja i brak profesjonalizmu.
Często wytknięcie autorowi takich rewelacji szeregu błędów lub wykazanie braku zrozumienia istoty sprawy, jaką się zajmował, pozostaje bez odpowiedzi. Również i bez potwierdzenia, że pocztę otrzymał. Nie ma mnie, nie słyszę, nie widzę. Zaraz też pojawia się znów na scenie z podobnym tematem i historia się powtarza.
Zabawa w dezinformację trwa w najlepsze. Niezrozumienie, niewygoda, arogancja, nakaz czy wstyd niewiedzy? Może wszystkiego po trochu. Na wszelki wypadek głowa w piasek. Tam jest tylko mój świat i tylko to, co sobie sam wykombinuję.
Lub wykombinować każą.
Witold Filipowicz
Warszawa, luty 2008 r.