Stale sprawdzam samą siebie. Rozmowa z Katarzyną Michalak
Data: 2014-05-29 13:46:42Jest Pani chyba swoistym fenomenem jeśli nie na skalę światową, to na pewno polską: dwadzieścia dwie książki w ciągu sześciu lat! I wszystkie na listach bestsellerów! Jak to możliwe?
Dwadzieścia pięć książek (śmiech), bo trzy następne są już napisane. Jak tego dokonałam? Ja uwielbiam pisać, Czytelniczki - czytać, zaś Wydawcy - wydawać. Stanowimy zgrane trio. A że zupełnie przy okazji jestem pracoholiczką…
Jest Pani również bardzo wszechstronną autorką - powieści obyczajowe, romans, erotyk, sensacja, kryminał, fantasy, a nawet książka kucharska. Nie ucieka też Pani przed trudną tematyką społeczną.
Moja wszechstronność wynika po pierwsze z ciekawości, a po drugie - z ambicji. Jestem bardzo ciekawa nie tylko świata (lubię dużo wiedzieć na każdy temat), ale i swoich możliwości. Stale sprawdzam samą siebie - co potrafię, jakim wyzwaniom sprostam, czym mogę siebie jeszcze zaskoczyć, a czym już nie. Gdy utwierdziłam się w fakcie, że w ogóle potrafię pisać, gdy Czytelniczki dały mi znać, że powieści pogodne, ku pokrzepieniu serc i z koniecznie dobrym zakończeniem wychodzą mi całkiem nieźle, zapragnęłam pójść krok dalej i zmierzyć się z trudniejszą tematyką. Napisałam więc Nadzieję, potem - gdy ta powieść została zaskakująco dobrze przez Czytelniczki przyjęta, wyszarpnęłam z duszy i serca historię jeszcze trudniejszą, czyli Bezdomną i przestałam się bać różnorodnej tematyki.
Czy trudno się konstruuje tak różne światy?
Na pewno trzeba dostać od Boga talent, wyobraźnię i empatię. Ja miałam to szczęście, że zostałam nimi obdarzona i tworzenie innych, zupełnie różnych rzeczywistości przychodzi mi samo z siebie. Po prostu "wchodzę" w świat, który opisuję. Trudno zaczyna się robić dopiero wtedy, gdy ten świat jest brutalny, gdy rozgrywają się w nim nieprawdopodobne dramaty, a ja, "będąc tam", staję się ich uczestniczką i przeżywam dramaty moich bohaterów jak swoje własne. Po takiej powieści bardzo długo nie mogę wrócić do rzeczywistości i długo leczę zadane mi w tamtym świecie rany.
Powiedziała Pani: „zaskakująco dobrze przez Czytelników przyjęte” - zaskakuje Panią sukces Pani książek?
Tak, nadal nie potrafię uwierzyć, że z niepozornej, nikomu nieznanej Kasi Michalak, najpierw lekarki weterynarii, później zarządczyni nieruchomości, stałam się pisarką, posiadającą własne, podpisane moim imieniem i nazwiskiem półki w księgarniach. Jest to coś... zupełnie nieprawdopodobnego, bo w głębi duszy nadal jestem tą cichą, zakompleksioną kobietką po ciężkich przejściach.
Przejściach, o których nie jest łatwo opowiadać... Kiedyś, dawno temu, wydawało mi się, że mam wszystko, o czym tylko można zamarzyć. Miałam kochanego męża, któremu ufałam jak nikomu na świecie, miałam śliczny domek na leśnej polanie, miałam wspaniałą pracę, dającą mi mnóstwo radości i satysfakcji - byłam lekarzem w ogrodzie zoologicznym i prowadziłam własną lecznicę, a jakby jeszcze tego było mało, urodziłam ślicznego, zdrowego, wymarzonego synka. Byłam naprawdę szczęśliwa i spełniona. Każdy dzień zdawał się być pełen niespodzianek i – cóż, taka niespodzianka właśnie się przydarzyła. Z dnia na dzień okazało się, że moje małżeństwo to ułuda, zbudowana na zdradzie i kłamstwie, z mojego domu zostałam wraz z synkiem wyrzucona, a ukochaną pracę musiałam porzucić i wrócić do rodzinnego miasta. Jednego dnia miałam wszystko, następnego - kompletnie nic. Poznałam, czym jest głód i strach o przyszłość, poznałam, czym jest brak poczucia bezpieczeństwa, "zaliczyłam" trudny rozwód i wieloletnią depresję porozwodową. Tak, doskonale potrafię wczuć się w emocje moich bohaterek, bo wszystkie - od szczęścia, nadziei i ufności, do rozpaczy, bezradności i strachu poznałam. Bardzo dobrze poznałam.
Teraz doceniam każdą chwilę spokoju, cieszę się każdym jasnym, radosnym dniem, bo wiem, jak szczęście jest ulotne i jak łatwo wszystko stracić.
Cierpienie uczy cieszyć się małymi sprawami, sprawia, że jesteśmy mądrzejsi, potrafimy dawać rady, czy to podczas rozmowy, czy poprzez napisane książki, jak w Pani przypadku…
Cierpienie ponoć uszlachetnia. Mnie uwrażliwiło na to, co staram się przekazać w każdej książce: jak łatwo jest wszystko stracić. Jak przewrotny bywa los. I jak - mimo że teraz też bywa mi ciężko - muszę doceniać wszystko co mam, tu i teraz. Cieszyć się choćby tym, że moje dzieci są zdrowe i bezpieczne. Że odbudowałam z kompletnych zgliszczy moje życie. Ta życiowa nauczka - teraz widzę, jak cenna - przyniosła mi jeszcze coś: świadomość, że choćby było bardzo źle, wręcz tragicznie, jest ktoś, komu mogę ufać, kto mnie nie zawiedzie: ja sama. Zyskałam niesamowitą siłę wewnętrzną i wiarę w siebie.
Ale czy takie przeżycia, nie sprawiają, że z rezerwą podchodzi się do życia i tego, co ono ze sobą niesie? Czy nie boi się Pani zaangażować w znajomość, przyjaźń... miłość?
Rzeczywiście kiedyś byłam bardziej ufna i naiwna… Zupełnie jak moje bohaterki – może dlatego często piszę o dziewczynie, którą byłam wtedy, przed życiową traumą. Dziś jestem może nie tyle nieufna, co ostrożna. Może nawet zamknięta w sobie? Wolę przeżywać romantyczne uniesienia na kartach książek niż w rzeczywistości, bo… tak jest bezpieczniej? Właściwie w moich opowieściach mam wszystko! Książę na białym koniu? Proszę bardzo! (śmiech)
Fascynująca jest Pani droga od lekarki weterynarii do kobiety tworzącej bestsellery. Jaki jest Pani przepis na szczęście?
Nie poddawać się. Odszukać w sobie pasję, odnaleźć siłę i sięgnąć po marzenie, choćby wydawało się zupełnie nieosiągalne. Gdy masz cel w życiu, godny cel, który da Ci szczęście, satysfakcję, czy spełnienie, miej odwagę, by do niego dążyć z całych sił. Gdy byłam lekarzem weterynarii, gdy byłam administratorką biurowca na Marszałkowskiej, czy teraz, gdy jestem pisarką, robię to najlepiej jak potrafię, daję z siebie wszystko. To jest właśnie mój sposób na życie. I przepis na szczęście. Pod jednym wszakże warunkiem: nie krzywdząc innych. Szczęście zbudowane na czyimś cierpieniu to coś najbardziej żałosnego i godnego pogardy.
Podkreśla Pani, że trzeba mieć siłę, by realizować swoje cele i marzenia... Ale skąd czerpać siłę, będąc samotną matką, jak Pani? Skąd brać czas na marzenia? Jak sobie pani z tym radzi na co dzień?
Skoro jesteś kobietą, to masz tę siłę. Musisz ją tylko w sobie odkryć. My, kobiety, dla kogoś, kogo kochamy, potrafimy dokonać nieprawdopodobnych rzeczy. Samotna matka, mająca na utrzymaniu dziecko, zależne przecież tylko od niej, nie powie: "Mam tego dosyć, odchodzę, radź sobie, kochany dwuletni Piotrusiu sam". Po prostu będzie walczyć o byt swój i swojego dziecka.
Poznałam kobiety, pozostawione same sobie z dziećmi niepełnosprawnymi, czasem śmiertelnie chorymi i siła tych kobiet, ich codzienne, spokojne - choć nam wydają się dramatyczne - zmagania z życiem potwierdzają to, w co wierzę: my, kobiety, jesteśmy nie do zdarcia. Musimy tylko w to uwierzyć. I podjąć walkę. Ja mam tę niesamowitą radość, że za moją samotną walkę jestem wynagradzana: kochanymi dziećmi, domkiem w pięknym miejscu, a przede wszystkim pisarstwem, które daje mi ogromną radość i setkami tysięcy doceniających moją pracę Czytelniczek. Nie wszystkie z nas mają tyle szczęścia...
A czas... czas na spełnianie marzeń zawsze się znajdzie.
Przypomina Pani nieco bohaterki Pani książek: z zewnątrz delikatna, bardzo kobieca, trochę rozmarzona, ale wewnątrz czają się ogromne pokłady siły i samozaparcia...
Czasem mówię: nie dajcie się zwieść tej niewinności. Delikatna i kobieca, potrafię w jednej chwili stać się lwicą broniącą swojego dziecka czy jakiejkolwiek krzywdzonej istoty – widząc, jak ktoś się znęca nad kimś bezbronnym, staję się naprawdę… nieobliczalna (kiedyś w obronie dręczonej starszej pani chciałam się bić - ja, pięćdziesięciokilogramowe chuchro - z dwoma podpitymi dresiarzami!). Z drugiej strony, gdy coś przerasta moje siły, gdy los sprzysięga się przeciwko mnie, czy po prostu jestem śmiertelnie zmęczona, potrafię rozpłakać się jak małe dziecko. Z bezradności, z bezsilności, z beznadziei… Płaczę tak w samotności dotąd, aż skończą się łzy, trzeba wstać i iść dalej. Ale ta samotność w zmaganiach z życiem jest czasem naprawdę trudna.
No właśnie: każda z Pani bohaterek prócz celu, do którego dążyła z siłą i determinacją, marzyła jeszcze o czymś... A raczej o kimś... Czy jest w życiu Katarzyny Michalak jeszcze miejsce dla mężczyzny? Tego wyśnionego, wymarzonego?
Och... dotknęła Pani czułego punktu... (śmiech) Do niedawna wydawało mi się bowiem, że wystarczy mi to, co mam. Że nie będę kusić Losu marzeniem o wielkiej miłości. Ale jak ja, właśnie romantyczka i marzycielka, mogłabym nie pragnąć wielkiej, pięknej miłości? Po piętnastu latach samotności naprawdę mam jej serdecznie dosyć i po cichu, w skrytości serca śnię o moim księciu, który być może gdzieś tam jest i śni o mnie. Jak jednak całkiem niedawno zauważyłam, na pewno nie ma owego księcia w czterech ścianach mojego domu, w ogrodzie też nie. Musiałabym wyjść z bezpiecznego azylu, który stworzyłam i sprawdzić, co jest za zakrętem drogi mojego życia… Co - a może kto?
Akcja wielu Pani książek toczy się w sielskim otoczeniu przyrody, zwykle w uroczych małych miejscowościach. Prywatnie też pani uciekła z dużego miasta. Nie lubi pani miast?
Bardzo lubię miasta! Raz w miesiącu, w małych dawkach! Poważniejąc: z urodzenia jestem warszawianką, spędziłam tutaj dzieciństwo, młodość i część dorosłości, ale od zawsze, od kiedy pamiętam, ciągnęło mnie na wieś. Jako dziecko wyjeżdżałam w wakacje do zaprzyjaźnionych gospodarzy, pomagałam przy żniwach, karmiłam świnie, jeździłam na oklep konno, doiłam krowy... Z jakim sentymentem wspominam tamte czasy! Gdy podźwignęłam się po rozwodzie, postanowiłam znaleźć miejsce na Ziemi, gdzie poczuję się tak beztroska i szczęśliwa jak wtedy. Po długich poszukiwaniach owego miejsca stanęłam pewnego dnia na małej, sennej stacyjce w pewnej mazowieckiej wsi, gdzie będąc małą dziewczynką jeździłam na kolonie i całymi dniami taplałam się w Liwcu i... coś zakrzyknęło we mnie: „To tutaj!” Potem zobaczyłam stary, niemal rozsypujący się domek i - dokładnie jak moja bohaterka Ewa z Roku w Poziomce - westchnęłam z głębi duszy: "Jaki on piękny...", choć dom sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał się rozpaść. Mimo to podjęłam decyzję i parę dni później byłam szczęśliwą posiadaczką ruiny nazwanej Poziomką. Od tamtego dnia cieszę się każdym dniem w tym miejscu. Kocham je na dobre - gdy jest wiosna i budzi mnie śpiew ptaków - i na złe - gdy mróz zetnie wodę w rurach, a ja, płacząc niemal z wysiłku, odśnieżam podjazd. Ale przecież: "Gdzie dom twój, tam serce twoje"...
W swoich powieściach stawia Pani na rodzinę, marzenia, dom... Rozumiem, że są to najważniejsze dla Pani wartości, którymi chce się Pani dzielić z nami, czytelnikami.
Szczęście buduje się na czterech filarach. Jednym z nich jest dom - choć spotkałam kiedyś szczęśliwą bezdomną, ale czy naprawdę nie wolałaby ona mieć własnego mieszkanka niż sypiać na dworcach? Drugim jest zdrowie, bo bez niego wszystko jest niczym, a gdy jeszcze choruje dziecko... to jest prawdziwa rozpacz. Trzecim - dobra praca, praca, którą kochamy, która daje nam spełnienie, ale jest też godnie wynagradzana. Zaś czwartym filarem jest rodzina. Człowiek samotny nigdy nie będzie szczęśliwy. Rodzina - kochająca się, wspierająca, ciesząca chwilami we własnym gronie - czy jest ktoś, kto o tym nie marzy? A jeśli już taką rodzinę się ma, czy się jej nie ceni? Dzisiaj wszystko stanęło na głowie. Wartości takie jak rodzina, tradycja, wierność, prawdomówność, zaufanie, prawość charakteru, dobroć, altruizm są… niemile widziane, wręcz wyszydzane w mediach, literaturze, filmie. Dziś liczy się szybkie życie, duże pieniądze i łatwy seks. Ja jestem tradycjonalistką, hołduję dawnym wartościom. I o takich kobietach – i dla takich kobiet – chcę pisać, bo pragnę być w zgodzie z samą sobą.
Pisarka, prowadząca poczytny blog, mama, samotnie wychowująca synka, właścicielka domu, piekąca wspaniałe ciasta, a czasem walcząca z zasypanym śniegiem podjazdem… Od razu nasuwa się pytanie: jak ona to robi? Czy przy tak wielu obowiązkach ma Pani czas na odpoczynek?
Odpoczywam... hmm... czy ja mam czas odpoczywać? (śmiech) Odpoczywam w moim ogrodzie, pielęgnując to, co ukochałam niemal tak jak pisarstwo: moje piękne róże. Naprawdę, gdy ktoś widzi, z jaką miłością o nich opowiadam, z jaką czułością dotykam ich płatków, jak słodko do nich gadam, może pomyśleć, że ta kobieta ma lekkiego fioła. Ale pisarka musi przecież nieco odstawać od normalności, prawda? (śmiech)
Poważniejąc jednak: myślę, że jest to kwestia samodyscypliny, a zdyscyplinowana jestem bardzo. Jest czas dla dzieci, jest dla domu. Jest czas dla pracy i jest dla odpoczynku. Nie tracę bezcennego czasu, danego nam raz na całe życie, na bezmyślne wgapianie się w telewizor, nie marnuję na siedzenie w internecie i pisanie hejterskich komentarzy. Ja po prostu korzystam z każdej darowanej mi chwili, bo mój czas może się skończyć już jutro. Dostałam od dobrego Boga talent i dzięki niemu przynoszę chwile radości i wzruszeń moim Czytelniczkom. Gdybym ten dar zmarnowała, nie mogłabym spojrzeć w oczy własnym dzieciom, którym daję przecież przykład. Naprawdę wszystko, co przeżyłam - i dobrego, i złego - było po coś, w jakimś celu. I jestem za to Losowi głęboko wdzięczna. Jak mogłabym to zmarnować?
Pani życie mogło by posłużyć za materiał na kilka dobrych scenariuszy.. Które wątki wybrałaby Pani do pierwszego filmu biograficznego?
O nie, nie! Tylko nie autobiografia! Ani w formie pisemnej, ani filmowej! (śmiech) Przyznam, że wolę przeżywać perypetie, smutki i radości moich bohaterek niż wracać do własnych. Nie lubię wracać do przeszłości. Jest naprawdę zbyt bolesna. Ale... jeżeli już miałabym pokazać kawałek swojego życia, to byłaby moja praca w zoo. Jak ja uwielbiałam tamto miejsce i każdy dzień, który przynosił niespodzianki! Idąc do pracy, nie wiedziałam, czy dziś będę leczyła złamane skrzydło pelikana, czy może szyła ranę na łapie lwicy. Kochałam to!
Czy pisarstwo jest Pani sposobem na życie, czy mogłaby Pani żyć bez niego?
Przyznam, że mam kilka innych zadziwiających umiejętności, bo zawsze byłam ciekawa świata i uwielbiałam poznawać nowe rzeczy, nabywać nowe doświadczenia. Potrafię naprawić kontakt, potrafię robić witraże, mam też za sobą kurs projektowania wnętrz i ogrodów, że o produkcji filmowej i komponowaniu muzyki nie wspomnę, czego dowodem jest teledysk do Poczekajki. Uważam jednak, że dostałam od losu pewną misję i muszę ją wypełnić. Potrafię pisać, potrafię pisać emocjami, sercem, a na dodatek przeżyłam chyba wszystko, co człowiek może przeżyć i dzięki temu mogę w jakiś sposób pomóc moim Czytelniczkom. Dając im nadzieję, że nawet najczarniejsza noc kiedyś się kończy, trzeba tylko doczekać świtu. Tak, rozumiem moje Czytelniczki, potrafię z nimi przeżywać i cierpienie, i szczęście. I to chyba jest siła moich książek - właśnie to zrozumienie i umiejętność współodczuwania.
Zdradziła Pani ostatnio na swoim Vlogu tajniki pracy pisarskiej. Potrafi Pani tworzyć nawet w niesprzyjających warunkach np. na zatłoczonym lotnisku. Czy zdradzi nam Pani jeszcze, jak można w sobie wyrobić taką żelazną samodyscyplinę? Czy to charakter, czy też kwestia odpowiedniego treningu?
Zwykle zapewniam sobie jednak bardziej sprzyjające środowisko twórcze: moje ulubione biurko, ciepło, ciszę i opakowanie żelek nadziewanych sokiem - nie mogę ostatnio bez nich pisać! (śmiech), ale… to chyba zależy od tego, co piszę. Jeśli jakaś scena czy rozdział są naprawdę porywające, to zapominam o całym świecie, wpadam w ten właśnie tworzony, a wtedy dookoła może trwać trzęsienie ziemi, a ja zauważę je tylko dlatego, że nie trafiam placami w klawisze (śmiech).
Oprócz pisania książek tworzy też Pani poczytnego bloga. Co daje Pani taki kontakt z czytelnikami?
Często powtarzam, że pisarza tworzą Czytelnicy, a nie ilość napisanych książek, dlatego kontakt z Czytelniczkami jest dla mnie tak ważny, wręcz bezcenny. Ich maile, wpisy i komentarze na blogu, nie mówiąc już o wspaniałych recenzjach, nieraz wzruszają mnie do łez. Nareszcie tych dobrych łez. Choć dziewczyny nie mają ze mną bezpośredniego kontaktu, to jednak czuję ich bliskość i wsparcie. To jest wspaniałe. Dla nich, dla tych wrażliwych kobiet, warto pisać.
Czy przy 25 napisanych powieściach któraś z nich jest dla Pani szczególnie ważna?
Każda jest ważna. Każdą odbieram niczym narodziny dziecka. Jak ja się cieszę, biorąc do ręki nowiutką, pachnącą, niemal jeszcze ciepłą powieść mojego autorstwa… Chyba największym sentymentem darzę jednak Kroniki Ferrinu, które pomogły mi w najczarniejszych chwilach mojego życia i Poczekajkę, którą debiutowałam. Ale za najważniejszą, bo poruszającą najtrudniejszy społecznie temat, uważam Bezdomną, którą napisałam, by uratować choć jedną kobietę i choć jedno dziecko…
Jak mogłoby brzmieć Pani motto życiowe, coś, co chciałaby Pani przekazać swoim czytelnikom?
Pamiętaj, że nawet, jeśli Ty straciłaś wiarę w marzenia, one wciąż wierzą w Ciebie.
Dodany: 2015-08-19 18:21:11
Dodany: 2014-07-06 17:45:00