Soft feministka. Rozmowa z Hanną Bakułą
Data: 2016-06-21 10:20:22
Najnowsza publikacja Hanny Bakuły, Świat Hani Bani, ukazała się właśnie nakładem Edipresse Książki.
Mówi Pani czasem, że jest soft feministką. Co to właściwie znaczy?
Nie jestem skrajną feministką - można mi kupić kwiaty, ponieść walizkę, można ze mną tańczyć „przytulańca” i można mi mówić komplementy. U feministki po prostu by to nie przeszło. Natomiast soft feministka to taka kobieta, która korzysta z dobrodziejstwa, jakim są faceci, ale nie daje sobie dmuchać w kaszę. Inaczej mówiąc: soft feministka to kobieta, która uznaje równe prawa zarówno kobiet, jak i mężczyzn.
Ale chyba jednak nie lubi Pani facetów…
To nie takie proste. Bywa, że bardzo lubię mężczyzn. Tyle, że kiedy uważnie im się przyglądam, ogarnia mnie zgroza i współczucie. Faceci, mówiąc najprościej, zostali zapędzeni w kozi róg. Kobiety tak szybko uzyskały pod każdym względem niezależność (pomijając może najmniejsze wioski), że ich partnerzy - lub potencjalni partnerzy - nie mieli szansy, by się do tego przygotować. Mężczyźni nagle przestali być niezbędni, najważniejsi, najsilniejsi i kompletnie nie wiedzą, co powinni z tym zrobić. Wygląda na to, że powinnam napisać jeszcze jedną książkę, która byłaby poradnikiem dla mężczyzn, wskazującym, jak wytrzymać ze współczesną kobietą.
Tymczasem w książce Jak być ogierem do końca życia raczej bezlitośnie piętnuje Pani wszystkie samcze przywary… A wie Pani, jak to jest z męskim ego.
Nie przesadzajmy - męskie ego jest takie samo, jak damskie, tylko faceci są bardziej rozwydrzeni i pozwalają, by egoizm nimi kierował, bo wychowały ich kochające nad miarę mamusie i babcie. Dorasta potem taki skołowany pasożyt i czepia się jak kleszcz pierwszej kobiety, która mu na to pozwoli. Dobrze opisałam to w jednym z felietonów, pisząc, że facet jest jak pałeczka - wiecznie niesiony najpierw przez mamę czy babcię, nianię, koleżankę ze szkoły, żonę, panią dyrektor w pracy… Taki facet nigdy nie dotyka ziemi, wiecznie wisi na kobietach, więc ostatecznie zanikają mu nogi. Beznadziejni są ci faceci, oj, beznadziejni.
I taką mniej-więcej diagnozę stawia Pani w książkach Jak być ogierem do końca życia i Wnuczkożonka. Jak utrzymać laskę. Tymczasem tytuły te sugerują, jakby wspomniane książki były kierowane właśnie do mężczyzn… Myśli Pani, że przeciętny mężczyzna lekturę tych książek przeżyje?
Chodzi Panu o wytykanie męskich wad? Prawda jest taka, że żaden facet nie weźmie krytyki do siebie, bo będzie myślał, że właśnie piszę o jego koledze czy przyjacielu. Bardzo często zdarza się tak, że dany felieton czy tekst piszę z myślą o konkretnym koledze. Gdy to czyta, boję się, że moje słowa okażą się zbyt bolesne. Tymczasem najczęściej słyszę: „Napisałaś to o Jacku?” Kobieta od razu by się zorientowała, natomiast faceci są strasznie próżni, zarozumiali i rzadko obchodzi ich cokolwiek poza seksem, piciem i sportem. A nawet, jeśli trafia się na intelektualistów, to szybko okazuje się, że są wykoślawieni i cherlawi i do niczego się specjalnie nie palą ani nie nadają. Mężczyźni dzielą się na palących i nie palących (90 procent palących), pijących i nie pijących (90% pijących), chudych szczupłych i grubych zwalistych (90% grubych). Męski świat to jest taki sklep, w którym są same zbuki, a nawet, jak się trafi lepszy egzemplarz, to znika z półek od razu. Konkurencja jest tak duża, że kobiety starają się coraz bardziej o siebie dbać. W efekcie mamy coraz więcej fajnych kobiet, a coraz mniej interesujących facetów.
No, dobrze, to za co lubi Pani tych mężczyzn?
Ja generalnie nie mogę powiedzieć, bym przesadnie lubiła mężczyzn czy kobiety. Zresztą tak naprawdę za dziećmi też nie szaleję. Lubię bardzo konkretne przypadki, ogólnie natomiast za ludźmi nie przepadam. Ale zastanówmy się… Lubię mężczyzn ładnych, szczupłych, zamożnych, dowcipnych, oczytanych… Lubię mężczyzn za miłość do kobiet. Natomiast zdecydowanie nie lubię mężczyzn, którzy kochają samych siebie - a takich mamy, niestety, dziś większość. Nie lubię też facetów przesadnie nerwowych, a czasy raczej sprzyjają ogólnej nerwowości…
I jako receptę na te nerwy stworzyła Pani swoje kolorowanki?
Malowanie i kolorowanie to najlepsza terapia na wszystko - na nerwy, złą sytuację w życiu osobistym czy zawodowym. Wariatów na całym świecie leczy się właśnie malowaniem, bo nie ma bardziej uspakajającej czynności. Zresztą najlepszym dowodem niech będzie fakt, że poza nielicznymi przypadkami wielcy malarze często żyli po 90 lat. Malarstwo po prostu odpręża - dlatego warto oddać się temu zajęciu. A jeśli ktoś nie ma przesadnych zdolności, może sięgnąć po kolorowanki. Te zawarte w zbiorku Kolorowanki erotyczne są ładnie naszkicowane, a każda opatrzona jest opisem - swego rodzaju instrukcją, jak winno się ją pokolorować. Jeśli do książki dołączymy akwarele i najprostszy pędzelek, otrzymamy prezent idealny.
A gry, takie jak Koty plus czy Flirt towarzyski?
To niemal równie dobra forma rozrywki, co kolorowanki. Zresztą wszyscy kulturalni ludzie grają w karty, bo karty w normalnym domu są elementem rozrywki, ale też wychowania. W karty grała inteligencja, ale i górnicy grywali w swego skata czy tysiąca. To właśnie gry są czymś, co odróżnia nas od zwierząt - koty czy psy, choć bardzo je lubię, to jednak zwyczajnie w nic nie grają. Tymczasem jeśli ktoś lubi karty czy innego rodzaju gry, to znaczy, że ma przynajmniej zalążki inteligencji. Osoby, które w nic nie grają, są co najmniej podejrzane.
Dodany: 2016-06-21 15:31:12
Dodany: 2016-06-21 13:41:48
Dodany: 2016-06-21 11:21:33