Precz z antyklerykalizmem!
Data: 2007-05-23 22:03:42Nie da się ukryć: dużą część polskiego społeczeństwa toczy dziś antyklerykalizm. To tyleż pokusa „bycia trendy”, co choroba. Infekują nią zlewicowane media, dla których znacznie odpowiedniejsza wydaje się wywiedziona z sowieckiej rzeczywistości nazwa „przekaziory”. Tymczasem człowiek myślący powinien stanąć w obliczu postawy wręcz przeciwnej. Za filoklerykalizmem przemawiają jak najbardziej racjonalne argumenty.
Szczególnie podatni na antyklerykalizm wydają się ludzie młodzi oraz osoby intelektualnie formowane przez rozmaite „niezbędniki inteligenta” serwowane w „przekaziorach”. Weźmy prosty przykład - wystarczy otworzyć komentarze na jakimkolwiek internetowym forum, by natknąć się na głosy antyklerykalne. Mają to do siebie, że padają w dyskusjach na wszystkie niemal tematy: „faceci w czarnych sukienkach” robią tam za negatywny odnośnik jakichkolwiek spraw. Gdzieś w Pcimiu, w powiatowym szpitalu zabraknie pieniędzy na pensje pielęgniarek lub leczenie pacjentów – zaraz ktoś napisze, że wszystko dlatego, że księża drylują budżet, państwo dopłaca do kościołów, i tak dalej – większość tych argumentów pozostaje na poziomie ewidentnej bzdury. A z głupstwem trudno dyskutować.
W księży wierzyć nie trzeba
Ale antyklerykalizm toczy nie tylko osoby religijnie obojętne, bo też wszystkie złośliwe choroby tego świata nie atakują bynajmniej jedynie cherlaków. Dzisiaj nawet wśród osób, określających siebie mianem wierzących, często pojawiają się bon moty w stylu „Wierzę w Boga, ale nie w księży”. Stwierdzenie to samo w sobie jest jak najbardziej zgodne z katolicką dogmatyką, gdyż Kościół w żaden sposób nie nakazuje „wiary w księży”. Jednak tak naprawdę – kryje się w nim głęboka krytyka, czy wręcz dezawuacja, stanu kapłańskiego w całej rozciągłości. Tymczasem o ile do zbawienia nie trzeba wierzyć w kapłanów, to bez ich udziału nie sposób sprawować większości sakramentów – na czele z tym najważniejszym: Eucharystią. Tym, którzy „nie wierzą w księży” pod wpływem serwowanej zewsząd propagandy – można współczuć braku umiejętności samodzielnego myślenia i wyrabiania sobie autonomicznych poglądów. Tym, którzy w stan kapłański „nie wierzą” z racji zrażenia się jednostkowymi przypadkami, w których postępowanie księży budzi zażenowanie – warto przypomnieć istotną zasadę. Na kapłanów Chrystus nie wybrał Aniołów, lecz ludzi, po ludzku więc mogą oni ulegać słabościom. Przykład w tym dali już święci Apostołowie: zwątpili podczas burzy na jeziorze, posnęli w Ogrodzie Oliwnym, Piotr zaparł się po trzykroć, pozostali uciekli, już po Zmartwychwstaniu zatrzaskiwali drzwi na głucho w obawie przed Żydami. A mimo to w pierwotnym kościele nie narodził się żaden „antyapostolizm” – być może dlatego, że Judasz się powiesił, a nie zaczął rozdawać karty w mediach (za 30 srebrników mógłby kupić telewizje… lub czasopisma).
Sukces lewicy
Ale porzućmy żarty. Antyklerykalizm we współczesnej Polsce wydaje się spektakularnym sukcesem lewicy, wszak ojcem chrzestnym, kreatorem i promotorem tego zjawiska było redagowane przez Jerzego Urbana plugawe „Nie”. Temu tygodnikowi należy się palma pierwszeństwa, bez przygotowania pola przez organ Urbana nie zaistniałyby ani piania Joanny Senyszyn, ani gazet typu „Fakty i mity”. A nawet jeśliby się pojawiły – trafiałyby raczej w społeczną próżnię niż na dobrze przygotowany, chłonny grunt aprobaty. Zdarzają się oczywiście wśród kleru zachowania, mogące być asumptem do głosów krytyki, bo przecież - sięgnijmy po trywialny przykład – jasne jest , że w oczach ludzi kapłan bardziej wydaje się pokornym sługą, gdy jeździ na przykład fiatem pandą, a nie „wypasionym” oplem vectrą. Jednak kto ziemię dotknął choć raz, musi zdawać sobie sprawę, że utopią byłoby oczekiwać od księży, by byli zupełnymi aniołami – czystymi, bezpłciowymi i beztrunkowymi.
A mimo to – tak naprawdę wśród księży odsetek zachowań heroicznych (oparcie się pokusie) był znacznie większy niż wśród innych „elit” – sięgnijmy do książki księdza Zaleskiego, która wbrew przyprawianej jej gębie jest w rzeczywistości publikacją na temat postaw niezłomnych, i porównajmy z informacjami prasowymi na temat radosnej kolaboracji Grynbergów, Piwowskich, Damięckich. A też i zdolność do samooczyszczenia środowiska kapłańskiego jest – mimo wszystko – większa. Grynberg wciąż robi za gwiazdę, a ojciec Hejmo w pokucie dostał po pierwsze: usunąć się w cień.
Etos rycerski
Ale wróćmy to zasadniczego tematu. Jeśli nie będziemy się skupiać na pojedynczych przykładach ludzkiej słabości czy próżności (nie są od niej wolni tak księża, jak i świeccy) – dojdziemy do wniosku, że katoliccy kapłani są, zapewne ostatnimi w naszym społeczeństwie, nosicielami etosu rycerskiego. Zwracam na to uwagę nie bez przyczyny – jeżeli uda dowieść się tej tezy, to sensowność filoklerykalizmu będą musieli zarówno wierzący, jak i niewierzący. Co stanowi istotę etosu rycerskiego? Niewątpliwie - zdolność poświęcenia życia w imię czegoś, w co się wierzy. Uznanie prymatu duchowego nad fizycznym - nie tylko werbalne, ale również potwierdzone, gdy zajdzie potrzeba, osobistym gestem. Czy w takiej perspektywie można ujrzeć kapłaństwo we współczesnym świecie? Zapewne tak. Poświęcenie własnego życia – w imię idei. Poświęcenie rozumiane jako rezygnacja: z posiadania dzieci, rodziny, konsumpcji dóbr. Wyrzeczenie w imię służenia drugiemu człowiekowi – w wymiarze duchowym, ale nie tylko. Obecność kapłana na pogrzebie bliskiej osoby ważna jest także dla tych raczej zamkniętych na wymiar duchowy. Nawet w czasach agresywnej laicyzacji – są chwile, w których ksiądz jest po prostu niezbędny.
Nie da się ukryć: o decyzję wstąpienia na ścieżkę, którą w wymiarze religijnym nazywamy powołaniem, jest dzisiaj trudno; postanowienie takie wymaga więcej determinacji i heroizmu niż 20 albo 30 lat temu. Zmieniły się wszak czasy. W latach 80. XX wieku ruch oazowy („Światło-Życie”) współtworzył, czy wręcz kształtował, formację duchową dużej części polskiej młodzieży. Co więcej, wówczas decyzja o „pójściu do seminarium” posiadała oprócz najważniejszej motywacji duchowej także kontekst społeczny, czy nawet polityczny – dzięki temu otoczona była ogólnośrodowiskową akceptacją i wsparciem. Obecnie często ich brakuje, a i promowany przez kulturę masową konsumpcjonizm sprawia, iż znacznie szersza jest paleta dóbr, pokus i możliwości, z których podejmując decyzję o wstąpieniu do seminarium młody mężczyzna musi rezygnować. Otworem stoi przed nim wiele więcej – kuszących – perspektyw, które musi odrzucić.
Wybór, który fascynuje
Kiedy patrzę na młodego kapłana sprawującego posługę przy ołtarzu, na mężczyznę przystojnego, wykształconego, niewątpliwie atrakcyjnego dla wielu inteligentnych i pięknych kobiet - ulegam pokusie filoklerykalizmu. Szacunek i podziw budzi decyzja dobrowolnej rezygnacji z całej gamy możliwości: kariery, dróg zawodowych, kobiet. Ale pokusę filoklerykalizmu budzi także stary kapłan przy tym samym ołtarzu: wytrwanie niemal całe życie w - dla świeckiego wielkiej - monotonii codziennych gestów: brewiarz, msza, powtarzalność okresów liturgicznych, którym w ludzkim wymiarze towarzyszyć musi – chwilami być może dojmująca - samotność. Wielka musi być siła, która ich motywuje. Zamierzenie unikam określania religijnych, duchowych, nadprzyrodzonych cech tej motywacji, ponieważ do filoklerykalizmu mam zamiar przekonać osoby religijnie letnie i obojętne. Kapłani są, kto wie – może już ostatnimi – nosicielami etosu, który legł u fundamentów cywilizacji europejskiej i kultury polskiej zarazem. Etosu, który wskazuje na prymat idei, dobra ogólnego nad jednostką i jej pragnieniami; etosu, który sprawia, że jednostka jest w stanie poświęcić się bez reszty dla zbiorowości. I owszem, jasna to rzecz, na co już zwróciłem uwagę – w jednostkowych wypadkach mogą wydarzyć się aberracje, odejścia od ideałów i zasad. Niemniej – u fundamentu kapłaństwa stoi pytanie: co zrobić z własnym życiem? A właściwie udzielona na nie odpowiedź, w której nie ma żadnej motywacji egoistycznej, wręcz przeciwnie – stanowi ona najdobitniejsze zaprzeczenie egoizmu. Chapeaux bas! Ci, którzy nie wierzą w pierwiastek nadprzyrodzony – powinni kapelusze uchylić znacznie niżej, bowiem z ich perspektywy jest to poświęcenie tym cenniejsze, że czysto bezinteresowne (skoro nie można spodziewać się wiecznej nagrody…).
Wyszliśmy od antyklerykalizmu. Jedną z ważnych jego przyczyn jest zapewne trwający dziś stan wojny pomiędzy postmodernistyczną wiarą w to, że człowiek może samodzielnie tworzyć etykę, unicestwiać dawne kanony i stanowić w ich miejsce nowe zasady, by potem kasować je, gdy tylko zechce a tradycją i przekonaniem, iż jeśli zanegujemy chrześcijańskie fundamenty kultury – jednocześnie zniszczymy jej tożsamość, unicestwimy ją jako taką. Istnieje też być może również druga przyczyna antyklerykalizmu: jak wiadomo irytację często budzi własna niemoc skonfrontowana z umiejętnością innych. Czy szerząca się w kulturze masowej (albo raczej: w masowej formacji intelektualnej) krytyka ludzi, którzy poszli szlakiem kapłańskiego powołania nie wynika czasami z faktu, że sami nie potrafimy zdobyć się na małe wyrzeczenia, a oni udowadniają, że można podjąć wyrzeczenia największe?
MARCIN HAŁAŚ
Pierwodruk: „Gazeta Polska” 16 maja 2007
Dodany: 2007-09-19 17:35:52
Dodany: 2007-08-10 20:02:42
Dodany: 2007-05-27 10:35:14