Polityczni celebryci
Data: 2007-08-25 23:48:36Nawet pobieżny przegląd prasy, nie tylko tej określanej jako „brukowa”, pokazuje, że zainteresowanie sekretami „znanych i lubianych” aktorów, piosenkarzy, dziennikarzy czy sportowców jest znaczne. „Tajemnica sławy” i wyższa niż nasza pozycja w społecznej (i nie tylko) hierarchii działają na wielu jak magnes. Fascynacja życiem intymnym osób popularnych nie wynika jednak z zachwytu i podziwu dla ich usposobienia, intelektu, a nawet działań, które podejmują. Istota „przyciągania” tkwi raczej w próbach odgadnięcia, dlaczego/w jaki sposób stali się znani i tym samym osiągnęli to, co dla „zwykłego człowieka” jest niedostępne (Krajewski, 2006).
Politycy stosunkowo niedawno dołączyli do grupy osób, które publicznie opowiadają o swoim osobistym życiu, a więc m.in. udzielają wywiadów do tzw. „kolorowych” magazynów, występują jako bohaterowie artykułów-reportaży poświęconych pozapolitycznej sferze ich działania oraz biorą udział w talk-showach. Ich wejście w nurt transparencji życia społecznego wynika z przełamania obowiązującej do 1989 roku konwencji „bycia politykiem”:W systemie demokratycznym groźni, ponurzy bojownicy stali się reliktem przeszłości i w zdecydowanej większości musieli ustąpić miejsca ludziom gry politycznej, którzy swój udział w rządzeniu traktują jako pewną formę zabawy, zgodną z regułami wolności, z prawem do swobodnego, publicznego wygłaszania swoich poglądów (Kamińska-Szmaj, 2002).
Intymne życie polityka ostatecznie obnażone zostaje za sprawą kolorowych magazynów, które śledzą życie wszystkich celebrieties, niezależnie od ich profesji. Poruszają się one w tym samym obszarze tematycznym, co „poważne” media, ale nie wchodzą z nimi w dialog, przede wszystkim zaś stronią od uprawiania polityki. Istotne jest także, że rozmówców traktują bezwzględnie życzliwie, co nie wyklucza jednak stawiania im pytań często prowokujących do zachowań ekshibicjonistycznych, silnie ingerujących w wewnętrzne przeżycia i wspomnienia, Częściej też oddają „interwjułowanym” głos, bo preferowaną formą prezentowania osoby jest wywiad, nie zaś artykuł napisany na podstawie rozmowy. Prasa tzw. kobieca szczególnie chętnie zaprasza na swoje łamy żony, dzieci, a nawet matki znanych polityków, dzięki czemu możemy poznać ich osobiste życie bardzo dokładnie i wielostronnie.
Jadwiga Kaczyńska w rozmowie z „Vivą!” (nr 1/2007; wywiad dostępny również on-line) wraca pamięcią do narodzin obecnego premiera: Najpierw zobaczyłam Jarka, który był cały niebieski. Pamiętam, że powiedziałam do niego: „Jesteś niebieski, ale i tak cię kocham”. Interwiew, bogato ilustrowane fotografiami rodziny Kaczyńskich, pełne jest odległych wspomnień, anegdot i wyznań; zapytana o stosunek do synowej matka prezydenta odpowiada: Bardzo ją lubię. To świetna żona dla mojego syna. No i jeszcze lubię to, że się ożenił. Pani Jadwiga opowiada również o kłótniach podczas kupowania Jarosławowi garnituru (jak wiemy z innych relacji – garnitury Lecha kupuje Maria) oraz o cowieczornym przygotowywaniu synowi zdrowych owoców na kolację.
Wywiad jest interesujący i uroczy, a jednocześnie – gdy uświadomić sobie, że odnosi się do ważnych polityków – wywołuje konsternację. Ze sporą dozą prawdopodobieństwa należy stwierdzić, że specjaliści od PR stanowczo odradzaliby opublikowania tekstu, który najeżony jest matczynymi wynurzeniami w stylu: Leszek raz po maturze wypił z kolegą, ale potem dostał mdłości, bo nie był wprawiony.
Aprobatę pr-owców mógłby natomiast zyskać artykuł-wywiad z posłanką Jolantą Szczypińską pt. Zakochana w premierze („Wysokie obcasy”. Dodatek do „Gazety Wyborczej” 26. 08. 2006; dostępny on-line), który momentami przeradza się w bajkę o Kopciuszku, z Jarosławem Kaczyńskim w roli księcia. Posłanka, która odkąd pocałowała publicznie premiera jest jednym z najczęściej pytanych o rozmaite wydarzenia bieżące polityków PiS, buduje swoją opowieścią obraz mężczyzny czułego (Znacie go jako chłodnego gracza. A ja wiem, że jest wrażliwy i opiekuńczy), mądrego (On nigdy się nie pomylił. To wizjoner) i prawdziwie pożądanego (Ten błysk w oku Jarosława...). Dżentelmena, który ubogiej pielęgniarce kupił śliczne brązowe sandałki, gdy ta z braku obuwia wystąpiła boso na sejmowej mównicy. Posłanka nie tylko odsłania prawdziwe – jej zdaniem – oblicze premiera, ale zdradza również łączącą ich więź, która uprawnia do troski o jego zdrowie: Staram się nie zamęczać go polityką. Rozmawiamy o codziennych sprawach. Jarek jest introwertykiem. [...] Martwię się o niego, bo prowadzi szalony tryb życia, który absolutnie mu nie służy. Jestem pielęgniarką i wiem, że kolacja o północy i praca do piątej rano nikomu nie wyjdzie na zdrowie. Pikanterii całości dodają śmiałe odautorskie wstawki, które kreślą romansowe/harleuqinowe tło wywiadu: Exposé. Ona w skromnej, kwiecistej sukience siada na skraju fotela. Pięści zaciśnięte. Patrzy w mówcę jak w obrazek. Co chwila podrywa się i inicjuje owację. Za nią klaszczą wierne szeregi PiS, LPR, Samoobrony. Po przemówieniu biegnie do premiera. Podaje mu czerwoną różę. Ze wzruszenia brakuje jej słów. Kaczyński całuje jej dłonie, wychyla się z mównicy i całuje w policzek. Szepnął coś do ucha? - Nie. Wtedy nic nie powiedział. Tabloidy szaleją: „Całus wagi państwowej”, „Posłanka miłości”, „Czy premier ożeni się ze słupską posłanką?” . Ona wymownie milczy. Jeśli mówi, to raczej zaprzecza. On: - Jestem za stary na małżeństwo. Ślubu nie będzie, ale uczucie jest. Poza tym Jolanta wydaje się idealną partnerką dla Jarosława. Powody? Choćby cztery. Pochodzi z patriotycznej rodziny, dziadkowie zginęli w Powstaniu Warszawskim. Po drugie, całe życie klepała biedę, ale karku nie zgięła - więziona, poniżana, nigdy nie zwątpiła w „Solidarność”. Po trzecie, zawsze była wierna Kaczyńskiemu. Po czwarte - ona go kocha.
Większość wywiadów oraz artykułów-reportaży z politykami w roli głównej cechuje pewien poziom schematyzmu, który ujawnia się zwłaszcza w rozmowach z udziałem małżonek parlamentarzystów czy kandydatów na urząd prezydenta. W gąszczu starannie wystudiowanych wystąpień zdarzają się jednak „perełki”, jak np. cytowane powyżej wywiady z Jadwigą Kaczyńską i Jolantą Szczypińską. Wyjątkowa jest też rozmowa-reportaż z państwem Begerami w roli głównej. Renata Beger i jej mąż w familiarnym wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” odrzucają konwenanse i schematy, wypowiadając się i zachowując, (co odnotowano w oddziennikarskich komentarzach), w nader nieskrępowany sposób. Na dobry początek małżeństwo „wkręca” dziennikarzy żartem, który zapewne był już wcześniej wielokrotnie testowany:
Tadeusz Beger: - Co z tego, żeśmy się kiedyś zakochali? Że i dziś, po tylu latach, się kochamy? Co z tego, jak mamy po niedzieli wezwanie do prokuratury.
Renata kryje twarz w dłoniach. Ściszonym głosem ostrzega: - Tadek, przestań, to się nagrywa.
On podniesionym głosem: - Co tam, powiem. I tak wyjdzie! Oskarżenie o kazirodztwo...
Ona odsłania twarz, łzy w oczach, kiwa głową na potwierdzenie.
My dębiejemy: - Co!?
On: - A coście myśleli, 32 lata żyć z jedną kobietą, to jest już przecież kazirodztwo!
Obydwoje wybuchają śmiechem. Trzymają się za brzuchy.
- Tadek, Tadek, aleś ich wkręcił.
Podobnie jak w innych wywiadach, powraca wątek pierwszego spotkania, małżeństwa i wzajemnych stosunków, jednak opowieść Begerów w niczym nie przypomina poprzednich relacji:
Tadeusz Beger: -Renia, wlewać? [mleka do kawy]
Renata Beger: - Co się głupio pytasz? Wlewaj. Pytają, jak się poznaliśmy.
T. B. - Lepiej ja, ja prawdę mówię.
R. B. - To jest właśnie problem naszego małżeństwa. Ja, jak nie chcę czegoś powiedzieć, to milczę. Mąż wszystko wygada.
T. B. - A co ja złego robię, żebym się miał kamuflować? Nie kradnę, nie biję, kochający inaczej też nie jestem.
R. B. - Tylko że nic nie pamiętasz. Jasna sprawa, no gdzie mężczyzna będzie coś pamiętał.
T. B. - No więc zaczęło się od tego, że postanowiłem prosto z igły wziąć kobietę, bez żadnego przebiegu...
R. B. - Tadek, jeszcze raz mi przerwiesz, to jak Boga kocham, zamknę cię w łazience!
T. B. - Zamykaj sobie. Renucha wstrętna.
[...]
T. B. - Miała granatową spódniczkę i białą bluzkę, zawsze tak chodziła. No i ten warkocz - rozmarza się Tadeusz. - Siedziała w kącie z jakąś brzydulą.
R.B. - Z Bożeną, piękną dziewczyną! Jak wszedł, to mówię do niej: „Z tym w niebieskiej koszuli to ja będę dzisiaj tańczyła”. Tak ślepkami za nim wodziłam, że wreszcie podszedł.
[...]
R.B. - I Robert też nam się bardzo szybko urodził.
„Wysokie Obcasy”: -Wcześniak?
R. i T. B. - Jaki wcześniak? - U nas przed ślubem próba była. Tutaj nikt kota w worku nie bierze.
Małżonkowie nie tylko odpowiadają na stawiane im pytania, ale swobodnie ze sobą rozmawiają, co więcej - dochodzi między nimi do utarczek i wypominek. Posłanka uważa, że ludzie walą w rogi Tadeusza i wykorzystują jego szczodrobliwość: Mi się w moim mężu nie podoba, że jak jego rodzinka przychodzi, to on, dawaj, wszystko na stół stawiać. Ten zaś naigrywa się: Reniucha bardzo pomaga w gospodarstwie. Szczególnie jak telewizja przyjedzie. Irytuje go również zamiłowanie żony do słodyczy: Renia mnie wkurza, jak to słodkie je. Tu ciasteczko, tam pączuszek. Już lekarze jej mówią, że nie ma jeść. Beger zapytany przez dziennikarza, o to czy nie jest poirytowany faktem, że żona nim steruje odpowiada szczerze: Jak mnie wkurza, to zamykam się w pokoju na patent. I wtedy tylko może walić w drzwi, aż szyba drży. Wcześniej Renata Beger dwukrotnie groziła mężowi: Tadek [...] zamknę cię w łazience!
Ponieważ Renata Beger i jej mąż nie są osobami, z których trzeba coś wyciągać, a wręcz przeciwnie – sami chętnie dzielą się rozmaitymi pieprznymi anegdotami i nie stronią od erotycznych aluzji, interwiew pełne jest smakowitych kąsków. Nie brakuje w nim również uwag o medialno-parlamentarnej karierze posłanki: o kurwikach, po których córka przez miesiąc nie chciała odzywać się do matki oraz „taśmach prawdy”, za które dostała od Andrzeja Leppera piękny bukiet róż (Och, on wie, co kobiety lubią naprawdę). Ewenementem w skali innych wywiadów jest powracający raz po raz temat polityki w jej wymiarze personalnym i pozakulisowym. Pan Tadeusz z żalem wspomina przyjaciela, Wojciecha Mojzesowicza, który padł ofiarą prowokacji... jego żony:
T. B. – Wojtek [Mojzesowicz] nieraz bywał u nas w domu. Siedzieliśmy tu w kuchni. Jedli, pili, gadali o polityce i o dupie Maryni. - Przecież myśmy z nim razem robili od początku Samoobronę. On i my, stara gwardia. Był... przyjacielem.
R. B. - Ale zdradził. Przed wyborami przeszedł do PiS. - Wiedziałam, że do mnie przyjdzie, że będzie się powoływał na starą przyjaźń... Zdradził Samoobronę, a na korytarzach w Sejmie nieraz zaczepiał - Renia to, Renia tamto. Co on sobie w ogóle wyobrażał?! Chciał się chłop bawić w prawdziwą politykę? Proszę bardzo, dostał. Te taśmy to była prawdziwa polityka. Dla dobra Polski to zrobiłam.
[Mąż milczy]
„WO”- Zgadza się pan z żoną?
T. B. - Ja zawsze po jej stronie. A w ogóle wiecie może, co u Wojtka słychać?
R. B. - Tadek, idźże już po mleko. I kotka zawołaj, bo zmarznie na dworze.
Teleskop pana Begera – bo tak zatytułowany jest reportaż – to kolejny „występ” posłanki, która od czasu pamiętnego wywiadu dla „Super Expressu” z 2003 roku nieustannie zaskakuje opinię publiczną. Beger nie mając na koncie żadnych politycznych sukcesów (zasiadała wprawdzie w Komisji ds. Rywina, ale trudno uznać to za sukces – została wytypowana przez klub – Moje koleżanki i koledzy, z mojego klubu parlamentarnego nie uzasadnili mi swojej decyzji – ogłosiła podczas czata na Onet.pl) i nie sprawując żadnych istotnych stanowisk, od kilku lat nieprzerwanie robi karierę w mediach. I to karierę na miarę gwiazdy serialu z wysoką oglądalnością: udziela wywiadów do prasy kolorowej, pozuje do zdjęć – plotkowano nawet, że „Playboy” zaproponował jej sesję, ale było to tylko (jak powiada premier) klasycznessanie palca - przechadza się po wybiegach, gości w telewizji – brała udział w programie Mandaryny Let’s dance, dwukrotnie była w Rozmowach w toku, a ostatnio również u Szymona Majewskiego, gdzie sparodiowała samą siebie. Nie sposób dociec, dlaczego posłanka stała się sławna. Po prostu – jest znana, wizualnie rozpoznawalna, popularna i pożądana. Skupiwszy na sobie raz światło obiektywów, nie pozwala mu zgasnąć, umiejętnie promując swoją osobę. Muzyk, felietonista i kulturoznawca, Krzysztof Skiba, pisze we „Wprost” (nr 22/2004).
Renata Beger to najbarwniejsza postać polskiej polityki od czasu Albina Siwaka czy Stana Tymińskiego. To osoba z temperamentem i zacięciem godnym gwiazd show-biznesu. Oryginalne skrzyżowanie wielu sprzecznych żywiołów. Postmodernistyczne wcielenie mitu siłaczki ery techno. Wszyscy widzimy, że pani poseł najwyraźniej męczy się, zasiadając w ławach sejmowych, które ją ograniczają i nie dają szans na pokazanie wszystkich talentów. Dlatego być może lepiej by było i dla polskiej polityki, i dla polskiej estrady, gdyby Renata Beger zajęła się karierą na scenie, a nie głupotami w Sejmie. Zaproponowałem nawet wspólne występy z Big Cycem, gdzie pani Beger mogłaby wystąpić na przykład w charakterze petardy lub eleganckiego statywu do mikrofonu. Jestem przekonany, że posłanka Samoobrony świetnie sprawdziłaby się w cyrku czy operetce, ale przede wszystkim idealnie nadaje się na gwiazdę sceny rockowej. Jest niezwykle kontrowersyjna, udziela skandalizujących wywiadów o swoim życiu erotycznym, a prokuratura zarzuca jej jakieś drobne przestępstwa. To wspaniały materiał, z którego można ulepić interesujący wizerunek sceniczny.
Na określenie Renaty Beger, jak wielu innych jej podobnych osób funkcjonujących się w przestrzeni publiczno-medialnej, w tym również polityków, istnieje określenie celebrities, po spolszczeniu – celebryci. Oznacza ono postaci „znane z tego, że są znane”, a więc takie, których przyczyn popularności nie tkwią w ich osiągnięciach ani osobowości. Krajewski w książce pt. POPamiętane zauważa: Tym, czego pragniemy dziś najbardziej, jest niepowtarzalność, której warunkiem jest widzialność, którą z kolei tworzy jakakolwiek wyrazista różnica. Jedynym pewnym źródłem tej ostatniej są media. Choć celebrity wydaje się dotyczyć tylko sfer masowych, elektronicznie generowanych reprezentacji, to samo ich zjawisko doskonale wpisuje się w charakterystyczną dla naszej współczesności skłonność fetyszyzowania faktu bycia różnym od innych (Krajewski, 2006). Odmienność, ekscentryczność, dziwactwo i niekonwencjonalność zachowań są dziś w cenie; do pełni sukcesu pozostaje tylko umiejętne przeprowadzona (auto)promocja. O społecznym zapotrzebowaniu na jednostki spełniające potrzebę przyglądania się ludziom osobliwym świadczy fenomen Kononowicza – kandydata na prezydenta Białegostoku w wyborach w 2005 roku. 43-letni Krzysztof Kononowicz z wykształcenia mechanik-kierowca, od dwunastu lat bezrobotny, imał się różnych zajęć: był palaczem, kierowcą, pracownikiem gospodarczym. Wylansowany przez miejscową młodzież, mężczyzna w spocie wyborczym oznajmił: Nazywam się Krzysztof Kononowicz, urodziłem się dnia 23 stycznia 1963 roku w Kętrzynie. Mam matkę, mam brata. Tatuś nie żyje, jest w niebie teraz i stamtąd patrzy, jak ja kandyduję na prezydenta miasta Białegostoku. Gdy wypowiedział publicznie swój program naprawy miasta, na ustach tysięcy Polaków znalazły się słowa manifestu: nie będzie biurokractwa, nie będzie bandyctwa, w ogóle niczego nie będzie, a jego występ na YouTube obejrzało ponad cztery miliony osób. Piętnaście minut sławy Kononowicza zaowocowało sprzedawanymi w Internecie gadżetami z jego podobizną, hip-hopową piosenką Nie będzie niczego, zaś język wzbogacił się o powtarzane wielokrotnie sformułowania: biurokractwoi bandyctwo, żeby niczego nie było itp. Jeden adres w Internecie i zainteresowanie dziennikarzy sprawiły, że prosty bezrobotny w ciągu kilku tygodni stał się swoistą ikoną popkultury – czytamy w portalu Wirtualna Polska. I choć, jak stwierdziła Anna Mierzyńska, Białostoczanin jest bardziej popularny w mediach niż we własnym mieście, interesują się nim i sąsiedzi z naprzeciwka, i mieszkańcy odległych zakątków Polski. Ludzie za mną szaleją, chcą mnie, śpiewają „Sto lat” – opowiadał były kandydat. Nie raz zdradzał też, że marzy mu się sława na miarę Lecha Wałęsy. Na pytanie, czy wystartuje w przyszłości w wyborach na prezydenta Polski, odpowiedział: Trzeba się zastanowić się. Ale jak tu nie startować, jak ludzie uważają, że ja jestem najlepszy kandydat na prezydenta RP?.
Zarządzanie prywatnością – bo tak specjaliści od PR nazywają budowanie medialnego wizerunku i gospodarowanie nim - jest sztuką trudną i wymaga opracowania określonych strategii, co i w jaki sposób można „sprzedać”. Politycy niczym nie różnią się w tej materii od gwiazd pop czy aktorów filmowych – aby istnieć, muszą kształtować swój medialny obraz. Analiza wywiadów dla prasy kolorowej pozwala stwierdzić, że większość polityków wybiera wariant „bezpieczny”. Niektórzy – z własnej woli lub za namową innych posuwają się jednak dalej – czego najbardziej jaskrawym przykładem jest pewna kandydatka na radną, która na reprezentującej ją stronie internetowej zamieściła swoje zdjęcia w bikini. Wiesław Godzic ironicznie podsumowuje panującą współczesną kulturę medialno-społeczną: na czym polega bycie sławnym obecnie? Na tym, że ludzi obchodzi twój seks i to, co jesz na śniadanie. Ważne jest, że odróżniasz się na poziomie prywatnego życia, a nie to, co zrobiłeś, jakim jesteś człowiekiem. [...] Można paradoksalnie powiedzieć [...] że doszliśmy do etapu humanizmu - nic co ludzkie nie jest nam obce (cyt. za: E. Gietka, Celebryci. „Polityka” nr 37/2006).
Dodany: 2007-10-05 21:49:36
Dodany: 2007-08-27 19:25:32