- Poczuciem humoru przeganiam nudę. Rozmowa z Renatą Piątkowską
Data: 2016-03-30 13:24:01- Każdy z nas ma w sobie małe dziecko, tylko czasami nie chcemy dopuścić go do głosu. Jesteśmy przecież dorośli, a więc ważni i zasadniczy. A gdyby tak jednak spróbować? Przypomnieć sobie, jak chodziłyśmy w rajstopach naciągniętych na głowę, udając, że zwisające po bokach nogawki to najprawdziwsze warkocze? Albo wspomnieć te nocne lęki, kiedy wydawało się, że pod łóżkiem czają się potwory o kosmatych pyskach i wilczych zębach? Może wtedy łatwiej byłoby znaleźć wspólny język i zrozumieć wielkie kłopoty (i radości) małych dzieci? - mówi Renata Piątkowska, autorka książek dla młodych czytelników.
Dlaczego czereśnie są słodkie, a wiśnie - kwaśne?
Bo świat byłby nudny, gdyby wszystkie czerwone kulki z pestką w środku były słodziutkie. A poza tym, z czego robilibyśmy - aż się prosi powiedzieć: "wiśniówkę", ale niech będzie - placek z wiśniami?
Lubi Pani takie pytania? Bo pewnie często podobne słyszy Pani z ust dzieciaków podczas spotkań autorskich?
Lubię, ponieważ zmuszają mnie do szybkiej riposty, a jeżeli moja odpowiedź wywołuje uśmiech na buziach i iskierki w oczach, to mam sporą frajdę. Zresztą, takie pytania są o wiele lepsze od tych w rodzaju: "W którym wieku się pani urodziła?"
I właśnie z nadzieją na tak pozytywną reakcję i niebanalne spotkania zdecydowała się Pani napisać pierwszą książkę właśnie dla dzieci?
Moja pierwsza książka powstała kilkanaście lat temu, gdy mieszkałam z dziećmi za granicą. Nie miałam dostępu do literatury w języku polskim (w tych zamierzchłych czasach nie było jeszcze internetu), więc zabrałam się za pisanie dzieciom krótkich, zabawnych opowiadań, często opartych na zdarzeniach dnia codziennego. Doprawiałam je humorem, szczyptą fantazji i dzieciaki były zachwycone. Tak powstał materiał do mojej pierwszej książki, wydanej potem w Polsce w Wydawnictwie BIS. Potem napisałam kolejną, kolejną i jeszcze jedną. Dzisiaj, choć samej trudno mi w to uwierzyć, jest ich już ponad trzydzieści.
Dzieci to trudni odbiorcy?
Najtrudniejsi, bo niezwykle wymagający i reagujący szczerze, spontanicznie. Nie dają drugiej szansy i jeśli tekst im się nie podoba, to nie ma co liczyć na kurtuazję. Wtedy kręcą się i wiercą, ziewają tak, że widać cały przewód pokarmowy. Nie chcą grzecznie czekać w nadziei, że może coś fajnego będzie na następnej stronie. Fajnie ma być tu i teraz.
Niełatwo też skupić ich uwagę...
Tak, ale na to jest sprawdzony sposób: poczucie humoru. Dzieci uwielbiają się śmiać. Kiedy słuchają moich opowiadań, to jedne uśmiechają się tak troszeczkę, pod noskiem, inne chichoczą całkiem śmiało, a jeszcze inne śmieją się w głos, aż do posikania włącznie. Wtedy nie mam cienia wątpliwości, że przykułam ich uwagę.
Jak udaje się Pani „wejść w buty dziecka”, ukazać w książkach świat jego oczami i o nim opowiedzieć?
Każdy z nas ma w sobie małe dziecko, tylko czasami nie chcemy dopuścić go do głosu. Jesteśmy przecież dorośli, a więc ważni i zasadniczy. A gdyby tak jednak spróbować? Przypomnieć sobie, jak chodziłyśmy w rajstopach naciągniętych na głowę, udając, że zwisające po bokach nogawki to najprawdziwsze warkocze? Albo wspomnieć te nocne lęki, kiedy wydawało się, że pod łóżkiem czają się potwory o kosmatych pyskach i wilczych zębach? Może wtedy łatwiej byłoby znaleźć wspólny język i zrozumieć wielkie kłopoty (i radości) małych dzieci?
Kto pierwszy czyta Pani książki?
Kiedyś czytały je moje dzieci. Ale one, jak na złość, urosły - i jak tu teraz zmusić dwudziestopięcioletniego syna, żeby z wypiekami na twarzy czytał np. Paluszki, czyli o dziesięciu takich, co nigdy się nie nudzą? Teksty trafiają więc prosto do wydawcy i tam są oceniane.
Ma Pani poczucie, że dzieci dzisiaj są inne niż kilkanaście lat temu? Wiele mówi się o tym, że są na przykład bardziej agresywne, mniej stabilne emocjonalnie, a za to bardziej skłonne do wymuszania niż dawniej...
Rzecz jasna wiele się zmieniło. Internet, komórki, tablety - tego wszystkiego kiedyś nie było. Ale chyba, gdzieś tam, w środku, dzieci są takie, jak dawniej. Potrzebują naszej uwagi, naszego czasu, ciepła i miłości. To się nigdy nie zmieni. I dobrze.
Natomiast jeśli chodzi o "wymuszanie" czegokolwiek, to każde dziecko testuje rodziców, sprawdza, na ile może sobie pozwolić. Takie zachowania się zdarzają i najlepiej wtedy oszczędzić rodzicom "dobrych rad", słów krytyki i ciekawskich spojrzeń. Zwykle sami potrafią zapanować nad sytuacją.
Miała Pani sprawdzone sposoby na to, jak sobie z tym radzić?
Najważniejsze to mieć dużo cierpliwości, pomocne są też proste komunikaty kierowane do dziecka, rozmowy, podczas których mówimy dziecku, co może zrobić, a czego nie. W trudnych sytuacjach raczej warto odwrócić jego uwagę od przedmiotu sporu niż egzekwować posłuszeństwo za wszelką cenę. Spokój i serdeczne przytulenie zbuntowanego malucha mogą zdziałać cuda. Czasem trzeba tylko mu dać czas, by ochłonął. Myślę, że każdy rodzic z czasem wypracowuje swoje metody na takie napady złości. Ważne, by nie było w tych relacjach agresji.
A jak jest z nudą? Wiadomo, że to problem rodziców od niepamiętnych czasów. Znalazła Pani swój sposób na to, by dzieci - w domu czy podczas spotkań w szkole czy przedszkolu - się nie nudziły?
Jak już wcześniej pisałam, poczuciem humoru przeganiam nudę. Wystarczy zadać dzieciom na spotkaniu kilka prostych pytań, by posypały się odpowiedzi i podczas tej wymiany myśli rodzi się wspólna zabawa. A tam, gdzie jest dużo śmiechu i pełno emocji, o nudzie nie może być mowy.
Swoją drogą: czy przyglądając się różnym przedszkolakom, a także swoim dzieciom, uważa Pani, że przymusowe posyłanie dzieci od 6 roku życia było rozsądne?
Moim zdaniem, to sprawa indywidualna. Jedne sześciolatki radzą sobie w szkole bez problemu, inne potrzebują więcej czasu, by odnaleźć się w nowej dla nich sytuacji. Dobrze, że teraz decyzja należy do rodziców - w końcu to oni najlepiej znają swoje dzieci. Ja nie stałam przed tym dylematem, bo w czasie, kiedy moje dzieci rozpoczynały naukę, nie było tego tematu. Gdybym dziś miała podjąć taką decyzję, wolałabym, aby poszły do szkoły mając siedem lat.
Lubiła Pani przedszkole czy szkołę? Myślała Pani wówczas, że zostanie pisarką?
Nie było mi dane chodzić do przedszkola, bo rodzice zafundowali mi nianię; osobę o złotym sercu i nieskończonej cierpliwości. A szkołę polubiłam i zawarte tam przyjaźnie pielęgnuję do dziś. Rzecz jasna, ani mi przez głowę nie przeszło, że będę pisała książki! Najpierw widziałam się w roli baletnicy, a zaraz potem, gdy tylko pierwszy raz w życiu przekroczyłam próg stajni, stało się dla mnie jasne, że zostanę dżokejem -no, w najgorszym razie weterynarzem. Cóż, koni nie leczę, ale nauczyłam się na nich całkiem nieźle jeździć i miłość do tych zwierząt pozostała we mnie do dziś.
Jakie książki wówczas były dla Pani najważniejsze?
Pokochałam książki Astrid Lindgren (Pipi - niedościgniony wzór wszelkich szaleństw czy moja ulubiona Ronja), Tove Jansson i jej świat Muminków, C.S. Lewis i Opowieści z Narnii i wiele innych baśni, podań, wierszy i legend, które czytała mi mama. Ze zrozumiałych względów te, w których występował koń (choćby Garbusek) natychmiast zdobywały moje serce.
Dlaczego dwa sąsiadujące ze sobą paluszki koniecznie chcą znaleźć się w jednym „palcu” rękawiczki? Dlaczego palce tak bardzo chcą zawsze trafić do buzi? Czy któryś z nich jest „smaczniejszy” od innych?
Bo paluszki przedszkolaka są nieokiełznane, ciekawskie, szybkie, sprytne i pokrętne. Lubią się pomoczyć w buzi, policzyć zęby i pobawić językiem. Co gorsza, lubią też czasem pogmerać w nosie i nie chcecie wiedzieć, co z niego wywlekają... Właściwie nie broją tylko wtedy, kiedy śpią. No, ale taka już ich natura. Tego, kto ma wątpliwości, czy aby nie przesadzam, odsyłam do książki Paluszki, czyli o dziesięciu takich, co nigdy się nie nudzą.
Co najbardziej zaskakującego spsociły ciekawskie paluszki pani dzieci?
Mój synek, włożył sobie dwoma psotnymi paluszkami ziarenko fasolki do nosa. Czekał aż fasola wypuści pędy, bo chciał się dowiedzieć, czy zielone łodyżki wyjdą mu drugą dziurką od nosa, czy może uszami. Ku jego rozpaczy pan doktor wyjął ziarenko małymi szczypcami i zagadka pozostała nierozwikłana do dziś.
Gdyby Pippi Pończoszance udało się spotkać z Małą Mi - co by z tego wynikło?
Oj, działoby się! Obie panienki są charakterne i mają pomysły nie z tej ziemi. Wiele bym dała, żeby móc dołączyć do tego dueciku. Coś tak czuję, żebyśmy się dogadały. A jaka potem powstałaby z tego książka!
Który z bohaterów Pani książek jest Pani najbliższy i dlaczego?
Najbliższy jest mi ten, o którym akurat piszę. Przez chwilę żyję jego życiem, znam myśli, plany i marzenia. Zaprząta moją głowę, zakrada się do snów, domaga się uwagi i wciąga mnie w swój świat. I tak sobie wędrujemy, ramię w ramię, po kartkach książki. A kiedy opowieść się kończy, żegnam go, ściskam serdecznie i wysyłam w drogę do moich czytelników. Bo już gdzieś na horyzoncie widzę następną postać, nowego bohatera, który czeka, by pojawić się w kolejnej książce.
Książkę Paluszki, czyli o dziesięciu takich, co nigdy się nie nudzą kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Dodany: 2016-04-17 12:36:40
Dodany: 2016-04-10 14:34:19
Dodany: 2016-03-30 20:07:22
Dodany: 2016-03-30 14:04:47