Piszę właściwie non stop. Daniel Koziarski rozmawia z Mariuszem Zielke.
Data: 2012-03-24 12:27:07Niedawno wyszły dwie Twoje książki – zbiór historii o miłości i zbrodni zatytułowany Wyspa dla dwojga oraz Asurito Sagishi. Cnotliwy aferzysta – powiedzmy umownie, że powieść sensacyjna. Łatwiej jest pisać o uczuciach czy o aferach?
Bardzo lubię pisać i właściwie bez znaczenia jest dla mnie gatunek. Staram się bawić pisaniem i dlatego radość przynosi mi każda historia. Rzadko mi się zdarza zasiąść do pisania konkretnego projektu, zamkniętego w jakichś ramach. Owszem, jeśli piszę coś na konkretne zamówienie, to musi to być takie, jak zamawia wydawca czy gazeta, ale gdy piszę dla siebie, historia często skręca w rejony, których wcześniej nie zakładałem. Większość moich powieści i opowiadań początkowo miała wyglądać zupełnie inaczej, a potem nagle przychodziło mi do głowy coś, co sprawiało, że założenie zmieniałem. Odpowiadając wprost na twoje pytanie: bardzo lubię pisać o aferach i jeszcze bardziej o uczuciach. W obu przypadkach zaś ciągnie mnie do prowokacji i często temu pragnieniu ulegam.
W jednym ze swoich felietonów Rafał Ziemkiewicz napisał: Co tam zrzędzenie o uczciwości, moralności, układach - ważne, aby tylko mieć kawał ścierwa na grillu i zimne piwko w szklanicy. Czy jako pisarz i dziennikarz zajmujący się tematyką śledczą, przenikaniem różnych światów, które w uczciwym państwie nie powinny na siebie oddziaływać, nie masz wrażenia, jak RAZ, że Polakami zawładnęła ideologia świętego spokoju, która każe zatykać uszy i zasłaniać oczy?
Mnie się kiedyś wydawało inaczej: że jednak wszystkim nam zależy. Byłem niepoprawnym idealistą. Dziś jednak zgadzam się, że wszyscy lubimy ponarzekać, powytykać coś innym, ale gdy trzeba coś zrobić, to już niech inni się martwią. Tych, co chcą zrobić coś bezinteresownie, uważa się za frajerów. Gdy zajmowałem się trudnymi sprawami, nikt nie wierzył, że robię to bez własnego interesu, że uważam, iż po prostu tak trzeba. Teraz sam nie wiem, kto ma rację. Niby fajnie jest patrzeć sobie w lustro i powiedzieć, że nikt nie może ci nic zarzucić. Ale z drugiej strony: naprawdę solidnie dostałem po tyłku za własne ideały. Muszę bronić się w wielu procesach sądowych i mam kłopoty z pracą. Łatwiej zdecydowanie podążać z prądem.
Wróćmy na chwilę do Wyspy dla dwojga. Mnóstwo tam dobrych fabularnie konceptów, ale wykonanych trochę pospiesznie, jakby niedokończonych. Przyznaj się, ile swoich pomysłów na osobne powieści tam pomieściłeś?
W mojej ocenie właśnie to dobrze, że te opowiadania są takie, jakie są. Jednym się podobają, drugim nie. Ja właściwie nic bym w nich nie zmieniał. Ale prawdą jest, że są złożone z pomysłów na powieści, które gdzieś mi się kiedyś urodziły i z których nie bardzo chciałem tworzyć pełne powieści, dlatego je pozamykałem i zrobiłem opowiadania. Czy to źle? Mogłyby zostać w szufladzie i nie ujrzeć światła dziennego, bo raczej powieści bym z nich nie stworzył. Założyłem więc konkretnego odbiorcę tych opowiadań, dla niego chciałem je napisać. W grupie docelowej zresztą książki te zyskują dobre recenzje i oceny. Mnie by się one bardzo spodobały, gdyby napisał je ktoś inny i gdybym na nie trafił w księgarni.
Asurito Sagishi to niemal gotowy materiał na scenariusz filmowy. W tej książce wszystko jest „chwytliwe” - oprócz tytułu.
Tytuł jest prowokacją, żartem. Pisałem tę książkę kilka lat temu i wówczas była straszna moda na japońskie historie. Sam jej ulegałem. Też fascynuje mnie Japonia. Postanowiłem więc, robiąc żartobliwą książkę, zażartować też tytułem. Zabieg być może ryzykowny, ale stało się.
Przy Wyroku niektóre czytelniczki napisały, że sięgnęło po tę książkę, choć nie odpowiada im zasadniczo taka tematyka. Może jest zatem trochę tak – Mariusz Zielke publikuje jednocześnie dwie książki – Wyspa dla dwojga to literatura zdecydowanie kobieca a Asurito Sagishi - raczej męska. Denerwują Cię takie podziały, czy świadomie się z nimi liczysz, kiedy decydujesz się pisać?
Nie denerwują mnie podziały, uważam, że są naturalne. Część książek jest skierowana do mężczyzn, część do kobiet. No i masz rację, założyłem, że Asurito Sagishi jest bardziej męską powieścią, a Wyspa dla dwojga książką zdecydowanie dla kobiet - i to raczej kobiet młodych, otwartych, poszukujących wciąż swojego miejsca. Myślę, że książki są pewnego rodzaju dialogiem z czytelnikiem. Inaczej rozmawia się z mężczyzną, inaczej z kobietą, inaczej z dzieckiem. Oczywiście, są też książki uniwersalne, dla wszystkich, często napisane przez geniuszy. Tylko że ich dialog z czytelnikiem bardziej przypomina wykład znakomitego profesora dla studentów.
Wziąłeś udział w projekcie 31.10. Halloween po polsku, darmowym e-booku, którego intencją było m.in. popularyzowanie czytelnictwa elektronicznego. Mimo sukcesu tego przedsięwzięcia, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Na razie książki w wersji elektronicznej nie cieszą się zbyt dużym powodzeniem a same czytniki są relatywnie drogie. Jak myślisz, ile czasu i czego potrzeba, żeby Polacy przekonali się również do takiej formy czytelnictwa?
Przede wszystkim potrzeba bogatszego społeczeństwa lub obniżenia cen czytników. Dziś, moim zdaniem, większość czytelników po prostu lubi książki papierowe, czytnik nie odpowiada im, bo nie pachnie książką, bo nie można przerzucać stron – uznają zatem, że tego nie potrzebują. Wolą po prostu książki papierowe, więc po co mieliby wydawać kilkaset złotych na czytnik? Ale gdyby czytnik kosztował złotówkę, myślę, że większość czytelników by go kupiła i zdecydowanie więcej czytała na czytniku książek nieznanych autorów, debiutantów, kupując w postaci papierowej tylko pozycje uznanych twórców, których chcą w ten sposób wyróżnić. Książka elektroniczna powinna kosztować kilka złotych, debiutantów może nawet złotówkę, albo książki te powinny być początkowo za darmo, żeby zdobyć zaufanie czytelników. Sam rozważałem, czy nie stworzyć nowej książki elektronicznej całkowicie za darmo. To trudny temat, bo jednak na czymś chcemy zarabiać. Ale bez czytelników, czyli potencjalnych klientów, zarabiać nie będziemy. Uważam więc, że wobec trudnej sytuacji rynku książki powinno się wykorzystać fundusze unijne do wsparcia tego rynku, przy okazji reformując edukację. Mnie by się marzyła taka utopia: rząd kupuje czytniki dzieciakom w szkołach i daje za darmo podręczniki, płacąc oczywiście wydawcom i namawiając do zakupu e-booków (ale one musiałyby być znacznie tańsze niż teraz). Jednocześnie mógłby powstać jakiś czytnik dotowany przez resort kultury, a w samym resorcie baza e-booków, które można byłoby ściągnąć po niskiej cenie albo za darmo. Wiem, że to utopia, ale w sumie - dlaczego tak nie zrobić? Dlaczego nie wymyślić stypendiów czy pensji dla pisarzy, którzy chcieliby oddać swoje dzieła za darmo w takiej bazie e-booków? Wyobraź to sobie: 20 milionów Polaków dostaje czytnik. I codziennie ma propozycję pobrania za darmo książki polskiego autora. Pobiera, zaczyna czytać, podoba mu się albo przerywa, nie czyta dalej, wyrzuca e-booka do kosza. Jak mu się nie podoba, może na przykład zagłosować na minus. Jak się spodoba, głosuje na plus. Autorzy otrzymują wynagrodzenie w zależności od wyników, przy czym resort miałby jeszcze możliwość nagradzania autorów, których książki jakieś gremium ekspertów uzna za najlepsze. Czy to nie byłby fajny program wspierania czytelnictwa? Zamiast wydawać wiele miliardów złotych na systemy IT, które nie działają, można byłoby coś pożytecznego zrobić dla kultury. Można byłoby taki program uruchomić, zrobić przetarg na zrobienie czy sprzedaż czytnika, który miałby możliwość komunikacji bezprzewodowej z bazą. Przy zamówieniu 20 milionów sztuk, cena jednostkowa byłaby pewnie poniżej 50 zł za takie urządzenie. Może znacznie mniej. To jest miliard złotych. Ale pieniędzy, których nie wyrzucimy w błoto, przy założeniu, że robimy bazę książek, klasyki, podręczników i nowości. Każdy wydawca mógłby wyznaczyć cenę produktu. Oczywiście, to pomysł skreślony na szybko i utopijny, ale w poprawionej wersji nie byłby zły, choć tradycyjni księgarze z pewnością by protestowali. Obecnie rynek całkowicie dyskryminuje pisarzy. Pisarz jest niczym dla większości wydawców, którzy na dodatek nie poszukują nowości, zdolnych debiutantów, nie kreują rynku, tylko idą na łatwiznę, wydając autorów już znanych lub książki, które sprawdziły się na innych rynkach. Jeśli chcemy, żeby dzieciaki czytały książki (zamiast siedzieć przed komputerem czy telewizorem), potrzebne są pilne działania. Działania rewolucyjne.
Pochwalisz się swoimi kolejnymi projektami?
Na początku kwietnia ukaże się powieść Księga kłamców, która mnie bardzo się podoba i mam wrażenie, że to naprawdę dobra, świeża rzecz, wyłamująca się ze schematów. To trochę powieść psychologiczna, trochę – thriller czy nawet horror. To książka w stylu, w jakim chciałbym pisać kolejne powieści, więc jeśli nie spodoba się ona czytelnikom, to mnie mocno zasmuci, bo będę musiał dostosować się do oczekiwań i pisać jednak inaczej. Cóż, zobaczymy. W końcu roku chcę zaś wydać powieść sensacyjną - ale też zupełnie inną, inaczej napisaną niż dostępne na rynku kryminały czy thrillery. Mam też rozpoczętą drugą część Wyroku oraz kilka innych powieści. Piszę właściwie non stop, codziennie, w każdej wolnej chwili.