Papierowy labirynt.
Data: 2009-05-01 23:24:49Mówią, ze wiara czyni cuda... Co z siłą naszej podświadomości, czy nie jest tak, że jeśli nawet najskrytsze pragnienie zakorzenimy głęboko w sercu i z całych sił wierzymy w jego spełnienie, to wszystkie siły na Ziemi pomagają nam w jego spełnieniu. Ale co, jeśli to tylko mylna ideologia, która ma spowodować płonną nadzieję u naiwnych ślepców, powodując radość z wyobrażenia jego spełnienia?
Nie ma nic gorszego niż umieranie z myślą, że nie poczuliśmy, że nie chwyciliśmy, a nawet – nie dotknęliśmy swoich pragnień. Co, jeśli nasze pragnienia biorą początek w drugim człowieku i tylko to, czy uśmiechnie się do nas szczęście, zależy od jego kaprysu, wybierze tak czy siak, stąpając po naszych marzeniach. Co, jeśli jego nieostrożny krok zburzy całe nasze życie, jego połowę lub marnych kilka lat... Może wcale się tym nie przejął, może wie, że nie jest to łatwe, ale tak będzie lepiej dla niego. Jego czyny pozbawione są szlachetności. A może dokonał właściwego wyboru, bo skoro jest naszym marzeniem, to czy nie oczekujemy jego szczęścia, czy wyobrażeniem naszego szczęścia jest odbicie cierpiącej szlachetności i zimne rozumowanie? Czy nie powinniśmy doceniać jego wyboru? Czy nie powinniśmy zdać sobie sprawy z jego wyboru wolności, która została ograniczona niespełnionym oczekiwaniami miłości? Czy jeśli zostalibyśmy postawieni na jego miejscu, postąpilibyśmy inaczej? Czy tak samo nie rwalibyśmy się do uwolnienia od niedającego spełnienia uczucia, czy naszym największym pragnieniem nie byłoby oddychanie świeżym powietrzem? O to właśnie chodzi? Dążenie do własnego spełniania, nie bacząc na spełnienie innych?
Odzyskując wolność, zabierając ją komu innemu. To jest tak, jak gdyby on stał sie naszym tlenem, tymi niewielkimi cząsteczkami, bez których nie mamy sensu bycia. Jeżeli nie oddychamy jego powietrzem, zaczynamy się krztusić. Wszystko smakuje inaczej, kolory szarzeją, dawne przyjemności nie dają uciechy, a jedyne, na co mamy ochotę, to rozpamiętywanie, jaką rozkoszą było oddychanie dawnym tlenem. Obwiniamy siebie, że robiliśmy wszystko by go zatruć. Ale czy taka jest prawda? Bo jeśli waszym spełnieniem byłoby patrzenie w jednym kierunku, to czy nie chwyciłoby się wszelkich przedsięwzięć, by odzyskać dawny zapach, czy nie zrobiłby wszystkiego dla tej słodkiej woni, którą oboje byli byście w stanie oddychać? Nawet gdyby to miało znaczyć najokrutniejszą prawdę, to przecież tylko przez chwilę mielibyście problem z oddychaniem.
Jednak rzadko obok zdarzeń obraca się siła naszych marzeń. Skoro odkryliśmy ataki astmy, to czy nie powinniśmy być zatwardziałymi realistami i głęboko wierzyć, że one nie ustaną? A przekonani o swojej chorobie, powinniśmy dziękować za to, co było dane nam przeżyć. Wtedy w naszym pozbawionym marzeń świecie brak zmiany na lepsze nie oznacza życiowej porażki, tylko brakuje nam powodów do dalszej egzystencji. Więc jakie jest najlepsze wyjście? Udawanie zatwardziałych realistów, którzy w sercach noszą żarzącą się iskrę nadziei lepszego jutra? Może dobrze się stało, że ludzie dzielą sie na ślepców i zatwardzialców, jedni przekonują drugich o swoich poglądach i chyba najlepszym wyjściem jest odnalezienie w sobie coś z każdego z nich.
Tylko czy nie łatwiej byłoby dążyć do swoich celów mając ściśle określone poglądy?
Dodany: 2009-05-22 12:02:25