O stylu bycia decyduje człowiek, a nie czasy, w jakich żyje. Wywiad z Weroniką Wierzchowską
Data: 2023-07-27 13:38:41 | artykuł sponsorowany– Giselle, główna bohaterka mojej książki, została od początku do końca wymyślona. Nie jest jednak postacią nieprawdopodobną, na dwór królowej Ludwiki przybywało mnóstwo francuskich dam – i to z różnych powodów. Większość znajdowała się w desperacji, czy to finansowej, czy towarzyskiej, a czasem pewnie i politycznej, skoro decydowały się na wyjazd na koniec świata, czyli do Polski – mówi Weronika Wierzchowska, autorka książki Francuska dwórka.
Giselle to kobieta, która sprytem, tupetem i osobowością przyćmiewa niejedną bohaterkę literacką. Czy dwórki rzeczywiście musiały wykazywać się całym wachlarzem umiejętności, w tym nawet skrytobójstwa, czy to jednak fikcja literacka?
Giselle została od początku do końca wymyślona. Nie jest jednak postacią nieprawdopodobną, na dwór królowej Ludwiki przybywało mnóstwo francuskich dam – i to z różnych powodów. Większość znajdowała się w desperacji, czy to finansowej, czy towarzyskiej, czasem pewnie i politycznej, skoro decydowały się na wyjazd na koniec świata, czyli do Polski.
Życie bohaterki to bezustanny kolaż zdarzeń, dlatego każdy akapit książki czyta się dosłownie z zapartym tchem. O braku nudy decydują czasy, w jakich żyje Giselle, czy raczej ona sama?
Myślę, że o stylu bycia decyduje człowiek, a nie czasy, w jakich żyje. Giselle ma temperament bohaterki powieści awanturniczej, to i wiecznie w coś się pakuje.
To bardzo ciekawa perspektywa – spojrzeć na polski dwór oczyma Francuzki. Czy i dla Ciebie jako pisarki, było to odświeżające?
To przede wszystkim była świetna zabawa i tak, odświeżająca.
Żiselka to kobieta, która potrafi czerpać z życia. Nie kryje tego, że przyjemności łoża są dla niej ważne i miłe. Jak to jest z tą obyczajnością kobiet w tamtych czasach? Wygląda na to, że Giselle nie wyróżnia się pod tym względem na tle innych.
Mimo, że obyczajowość była bardziej surowa i konserwatywna niż dziś, to ludzie kochali się wówczas na całego. Nie istniała edukacja seksualna i panienki z dobrych domów aż do zamążpójścia często nie miały pojęcia, o co właściwie w tym chodzi. Ale to była wąska grupa społeczna, reszta przechodziła inicjację seksualną bardzo wcześnie, szczególnie warstwy niższe rozmnażały się z niezwykłą intensywnością. Natomiast w pałacach i na dworach od zawsze panowała rozwiązłość. Ludzie nie mieli tylu rozrywek co dziś i chętnie korzystali z miłości. Giselle z pewnością nie wyróżniała.
Nie oznacza to, że kobiety mają łatwe życie. Zwłaszcza te słabiej urodzone. Żiselka mówi o sobie: Ja nie miałam okazji urodzić się mężczyzną z dostojnego rodu, muszę zatem lecieć do światła mimo tego, że może spalić mi skrzydła. Co dokładnie ma na myśli?
Wydaje mi się, że chodziło jej o usprawiedliwienie swojej skłonności do ryzykanctwa. Żeby coś w życiu osiągnąć, jako kobieta bez majątku musiała iść na całość.
Żiselka, wbrew pozorom, myśli o sobie dosyć surowo. Nazywa siebie żmiją, uważa, że serce ma jak kamień. Ta cała otoczka podstępnej intrygantki skrywa jednak inne pragnienia?
Uznałam, że w ten sposób właśnie pokażę czytelniczkom, że jednak wcale nie jest taką wredną suką. Jest świadoma tego, że robi coś niemoralnego, ale nie może inaczej, choć wolałaby być nieskalaną damą.
Pobyt w Polsce zmienia bohaterkę. Coraz więcej w niej, nazwijmy to tak: ludzkiej przyzwoitości. Czy darzenie innych szczerą sympatią w jakiś sposób naraża na cios w świecie, gdzie wszyscy spiskują?
Bohaterka musiała przejść przemianę, bo właściwie na tym polega każda opowieść o ludziach. Giselle nie przejmowała się tym, że okazując komuś serce, wystawia się na cios, bo przywykła do ryzyka. Widocznie bycie tą dobrą po prostu się jej spodobało.
Zmieńmy na chwilę temat. Żiselka zakłada na nos coś przełomowego. Coś, co ją wyróżnia. Okulary! Jak to wtedy z tymi okularami było? Domyślam się, że optyka dopiero raczkowała?
Tak, taki przyrząd należał wówczas do rzadkości, ale okulary były już używane. Żiselka miała szczęście, bo królowa Ludwika była miłośniczką nauki i wynalazków. Na jej dworze rzeczywiście pracował słynny Tytus Burattini, który między innymi był optykiem i prowadził zakład, gdzie szlifowano szkła. Mógł zatem wykonać dla damy okulary i kto wie, czy tego rzeczywiście nie zrobił?
Przychodzi taki moment w życiu bohaterki, że jednak ktoś przebija się przez gruby pancerz. I jednocześnie zadaje cios. Czy takie doświadczenie bardziej wzmacnia, czy jednak znów zamyka na cztery spusty?
Jak mówi stare powiedzonko: co mnie nie zabije, to wzmocni. Giselle wychodzi z mocnych przeżyć silniejsza i bardziej doświadczona.
Giselle znajduje w sobie nowe pokłady siły. Zaczyna napędzać ją coś nowego… Którą wersję bohaterki wolisz? Tę z początku powieści, czy jednak z ostatnich rozdziałów?
Giselle została wymyślona właśnie po to, by przejść tę drogę, zmienić się z bezwzględnej intrygantki w postać, którą się lubi. Od początku wiedziałam, dokąd zmierza, ale w pełni kompletna jest w obu wersjach, lubię ją zatem całościowo jako fajną, mam nadzieję ciekawą postać, której chce się kibicować.
Sądząc po finale, należy spodziewać się kontynuacji… Kiedy ukaże się druga część?
Otwarte zakończenie zostawiłam z myślą o decyzji czytelniczek. Jeśli zagłosują portfelami, to znaczy kupią książkę, z pewnością Giselle wróci. Jeśli natomiast bohaterka spodobała się tylko trochę i niezbyt zaciekawiła czytelniczki, to, no cóż, jej dalszych losów pewnie raczej nie poznamy.
Książkę Francuska dwórka kupicie w popularnych księgarniach internetowych: