Nie jestem taki paskudny...

Data: 2009-09-08 12:17:18 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Panie Julianie, po co właściwie pisać świetną książkę, do której potem człowiek nie może – lub nie chce - się przyznać?

To faktycznie może wydawać się dziwne, szczególnie, że w dzisiejszym świecie pragnienie bycia dostrzeżonym jest powszechne i nadzwyczaj silne. Dlaczego jednak nie pozwolić sobie na zignorowanie tego co powszechne i silne?

Czyli nie powie Pan, kim tak naprawdę jest Julian Rebes? Debiutantem, który boi się oceny otoczenia, znanym pisarzem zabierającym się za zupełnie obcy dla siebie gatunek literacki czy po prostu człowiekiem, który nie może się przyznać do tego, że napisał książkę tak odważną?

Prawdę mówiąc, zamierzałem opatrzyć tę książkę zastrzeżeniem – autor powieści jest postacią fikcyjną. Zrezygnowałem, żeby dodatkowo nie komplikować. Rozumiem jednak, że pyta pan o mnie (śmiech).
Nie jestem postacią szczególnie znaną, co ujmuje tajemnicy trochę atrakcyjności. To pierwsza książka, którą wydałem. Zdążył pan już ją nazwać świetną i odważną, nie czuję więc, żebym miał się czego wstydzić. Pseudonim pozwala uniknąć określania własnej osoby. Robiłem w życiu wiele rzeczy i nigdy nie czułem się związany z żadnym z zawodów do nich przypisanych. Teraz też nie zamierzam przedstawiać się ludziom jako pisarz. Ostatni raz, kiedy się za kogoś uważałem? To było w latach osiemdziesiątych – mówiłem wtedy, że jestem punkiem. Jakiś czas temu oglądałem jednak film dokumentalny, w którym występowali muzycy z tamtych czasów. Byli tacy starzy i żałośni, w młodości nie mieliby dla siebie litości. Tak więc punkiem też nie jestem.
 
Czy “Kalendarz Przyjaciółki" to codzienna lektura autora “Potwora i panny"? Trudno nie spytać – w końcu wielu czytelników zdziwi się zapewne, skąd w horrorze cytat z dzieła tak wiekopomnego...

Ludzi rzadko kształtują dzieła wiekopomne. Dużo częściej prowadzą ich przez życie pozycje przypadkowe. „Potwór i panna” to pierwsza książka, którą wydałem, ale nie pierwsza powieść, jaką napisałem. Sporo tego wala się po moim domu – dobrze, że wreszcie coś wypuściłem na zewnątrz. Mam czterdzieści lat, piszę od dawna, więc nabrałem pewnie wprawy.

Obok "Kalendarza" w powieści znajdziemy także dziesiątki innych cytatów – od podręczników prawniczych, przez książki z pogranicza medycyny, biologii, zielarstwa, po dzieło popularnonaukowe o Kochanowskim czy podręcznik obsługi Excela. Rozumiem, gdyby jeszcze cytaty te były kompletnie niezwiązane z treścią książki – wówczas mielibyśmy do czynienia z postmodernistycznym koktajlem Mołotowa, ale tu wszystko jest zaskakująco poukładane – jak w dobrym drinku. Jak “robi się" taką literaturę?

W muzyce od lat używa się sampli i też są poukładane. Czasem wycina się coś z wielkich szlagierów, a czasem – z czegoś zapomnianego albo nieznanego. Myślę, że w literaturze też ma to sens. Cieszę się jednak, że nie zakwalifikował pan tego do postmodernistycznego koktajlu, bo nim chyba już wszyscy jesteśmy zmęczeni, choć tak trudno z niego uciec. Warto jednak próbować. Co do samej technologii, to podstawową zasadą jest wybieranie tego, co pasuje, a nie tego, co powinno pasować. Stanąć w bibliotece jak zupełny kretyn i ignorant, szukać bez żadnych wskazówek, uprzedzeń, czołobitności. Wspaniałe uczucie wolności. 

Wszystkie te cytaty, ale również i literackie gry, aluzje z pewnością ucieszą miłośników literatury, ale równocześnie potwornie utrudniają lekturę... Nie boi się Pan, że w ten sposób większość miłośników horroru odrzuci książkę z niesmakiem po pierwszych paru stronach?

Książka odbierana jest jako horror, bo występują w niej elementy makabry, ale klasycznym horrorem nie jest i nie miała być. W dzisiejszej kulturze masowej przemoc, krew, magia są tak istotne, że trudno o wyobraźnię, w której nie zajęłyby sporo miejsca. Dlatego musiały też znaleźć sie w tej historii. Horror nie jest tu celem, tylko narzędziem, jednym ze składników. Miejmy nadzieję, że wśród zadowolonych miłośników literatury znajdą się też miłośnicy horroru, o których pan się upomniał. W końcu jedno z drugim przecież się nie wyklucza..

Nie ucieszą się raczej podczas lektury miłośnicy (miłośniczki) romansu, choć “Potwór i panna” to faktycznie książka o – brzmi to banalnie – ogromnej sile miłości...


Najbardziej boję się, że jeszcze za mojego życia niebanalne będą tylko sprawy skrajnie nieciekawe. Jeśli faktycznie tak by miało być, to wybieram miłość i myślę o niej od początku, jakby świat nigdy nie istniał, a ja bym nigdy wcześniej nie słyszał o takim zjawisku. Może to jest sposób? Bo nawet, jeśli naukowcy twierdzą inaczej, to ja – podobnie jak miłośniczki romansu, o których pan wspomniał – wolę myśleć, że miłość jest zjawiskiem niepowtarzalnym, za każdym razem innym i w każdym przypadku wartym poznania. Czasami, żeby ją zrozumieć i odnaleźć swoje w niej miejsce, trzeba trochę pogłówkować bez trzymanki i stąd ta „dziwna" książka o miłości. Miłośniczek romansu to mi akurat szkoda. Jest pan pewien, że się nie ucieszą?

Nie wiem, czy będą im odpowiadały tak odważnie zestawione uwznioślona miłość i brutalna, pikantna erotyka. A w ogóle: nie wstyd Panu – takie świństwa pisać?


Akurat w zestawieniu z erotyką brutalności jest tu niewiele, ale jak pan myśli, dlaczego na ekranach kin i komputerów tak często pojawia się seks i przemoc? To po prostu siedzi w ludzkich głowach. Na szczęście to, co w naszej wyobraźni prezentuje się nadzwyczaj pięknie lub wyjątkowo okrutnie, w realu na ogół jest bezpiecznie uśrednione. Kiedy jednak odrywamy się od rzeczywistości, nie da sie tego bez hipokryzji pominąć.

Trochę jest też w tej powieści z baśni – mimo zdecydowanie nieodpowiedniej dla dzieci estetyki Pan również zdaje się wołać, by spróbować spojrzeć poza cielesną powłokę, poza paskudną fizjonomię i dostrzec wnętrze...

Ludzie mnie nie znają, więc wyjaśnijmy, że nie chodzi panu o mój wygląd, wcale nie jestem taki paskudny. A już poważnie: myślenie bez trzymanki prędzej czy później musi przeprowadzić i przez baśń. Przynajmniej niektórych, a już na pewno – Rebesa. Wprowadzenie elementów baśni jest przyjemne, ale właśnie dlatego to bardzo ryzykowny zabieg, trzeba bowiem uciekać przed infantylnością i strzec się morału. Mam nadzieję, że to się udało.

Akcja toczy się tu niespiesznie, choć przeskakuje Pan z jednej epoki do drugiej. O wiele większe znaczenie niż kolejne wydarzenia mają zmieniające się kostiumy i sceneria...

Naprawdę? Sądziłem, że wydarzenia są jednak istotne, ale cieszę się, że kostiumy się panu podobały. Co do tempa akcji, w poszczególnych odsłonach bywa różne, a czy średnia prędkość akcji jest wysoka czy niska – zależy, w jakim gatunku powieść startuje. Akcja, kostiumy, baśniowość, przemoc, uczucia, makabra, erotyka, intryga – proszę sobie wyobrazić, że jest pan przez pewien czas skazany na własną wyobraźnię, żadnych bodźców z zewnątrz, tylko pan i pana głowa. Który z powyższych elementów skreśliłby pan z menu? 

Kiedyś potworowi było łatwo – mógł skryć się na bagnach, wśród mokradeł, gdzie nie mogli wytropić go ludzie ani psy. A dziś? Kim jest współczesny potwór? Może dziś potwór jest pisarzem, który ukrywa się pod literackim pseudonimem – na przykład Juliana Rebesa – i opisuje niecne sprawki, jakich dokonał na przestrzeni wieków?

Możliwość interpretacji jest przywilejem czytelnika, jeśli będzie chciał, za potwora może uznać nawet siebie albo swoją żonę. Mi nic do tego. Ja już tę książkę wypuściłem z rąk. Nie mam i nie chcę mieć wpływu na to, kto i jak ją zrozumie.

Czy jeszcze coś zamierza Pan wypuścić z rąk?

Piszę nową powieść, znowu jest trochę mroczna i trochę śmieszna, ale w innej formie. Będzie się ją trochę łatwiej czytać, ale jest chyba bardziej kontrowersyjna. W przyszłym roku powinienem skończyć. Do starych rzeczy nie mam serca wracać. No i powstały, zanim pojawił się Julian Rebes.

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.