Mucha jest twarzą butów. Wywiad z Michałem Rusinkiem
Data: 2013-07-17 13:46:25Michał, jesteś niezwykle dowcipnym człowiekiem. Czy robienie psikusów ma obecnie sens? Z tak zwaną „podpuchą” mamy przecież do czynienia na co dzień we wszystkich możliwych mediach…
W mediach, co gorsza, często trudno odróżnić żarty zamierzone od niezamierzonych. Niedawno przeczytałem nagłówek w internecie: „Mucha jest twarzą butów”. Genialna fraza, prawda? Już nie mówiąc o różnych psikusach naszych polityków, często robionych samym sobie, co wymaga sporej ekwilibrystyki. Ale teraz na serio: nie rozumiem ludzi, którzy nie mają poczucia humoru, dystansu do świata i do siebie. Ostatnio pewien wysoki urzędnik państwowy opowiedział mi, jakiego psikusa ma zamiar zrobić pewnemu wybitnemu pisarzowi. Od razu nabrałem do niego większego szacunku!
Jakich to wymaga umiejętności od rozmówcy?
Kluczem do rozumienia żartu jest ironia. To nie tylko figura retoryczna, ale przede wszystkim sposób patrzenia na innych, na świat. Dystans, który pozwala „wyjść z siebie”, stanąć obok i zobaczyć całą sytuację, także i siebie „wrobionego” w jakąś rolę. Ironia nie jest złośliwością. Jest dystansem. Do spraw. I do siebie.
Byłeś o to wielokrotnie pytany, ale poczucie humoru Wisławy Szymborskiej było równie legendarne co tajemnicze. Czy Noblistka spłatała Ci kiedyś jakiegoś szczególnego sytuacyjnego psikusa?
Ona była profesjonalistką i przygotowywała różne żarty bardzo starannie. Owszem, kiedyś specjalnie skierowała rozmowę między nami na moje dzieci, potem na kwestie podobieństwa do rodziców, spytała, do kogo są bardziej podobne. Kiedy odpowiedziałem, że zdecydowanie do swojej mamy, odrzekła: „Wie pan co? Dobre i to!”. Moim zdaniem, tę frazę miała przygotowaną na samym początku!
No dobrze, a Ty lubisz takie „zabawy” słowne i niesłowne? Bywasz bezlitosny dla przyjaciół i bliskich w tym względzie?
Lubię. Żałuję, że nie mam zdolności aktorskich i zwykle wybucham śmiechem, zamiast zachować twarz pokerzysty. Mam znajomego, który potrafi naśladować głosy. Kiedyś dzwonił do znajomych i – głosem pewnego wybitnego polityka – proponował teki ministerialne. Podobno prawie nikt nie odmówił!
Mnie opowiedział z kolei kiedyś Stanisław Tym jak to nabrał żonę na historię sąsiadki staruszki, która uwikłała się w toksyczny romans z czarnoskórym studentem mieszkającym naprzeciwko. Zastanawiałam się wówczas czy dowcipnemu mężczyźnie można wybaczyć wszystko….
W ogóle jestem zdania, że mężczyznom należy wszystko wybaczać. To byłby zarazem dowód na poczucie humoru kobiet.
My tu sobie żartujemy a jesteś już doktorem habilitowanym i szacownym prezesem Fundacji Wisławy Szymborskiej. Słyszałam, że o tej funkcji dowiedziałeś się w sposób niecodzienny…
Dlaczego? Codzienny! Okazało się, że prowadząc fundację jest się jej prezesem. Nie można być np. dyrektorem. A co do habilitacji – zgodnie z nowym trybem, składa się w centralnej komisji odpowiednie dokumenty i czeka. Nie ma żadnego egzaminu, kolokwium. O decyzji komisji dowiedziałem się z smsa. Ot, takie czasy!
Jaki masz pomysł na fundację? Wiesz, jak nie „zanudzić” poezją Szymborskiej, aby ocalić jej czar, elegancję i dowcip?
Pomysły powstają przy okazji. Fundacja się rozrasta i oprócz zarządu – prof. Teresy Walas i mec. Marka Bukowskiego – pracują w niej dwie osoby: Paulina Małochleb i Sylwia Miłkowska. Wspólnie wymyślamy różne projekty, o których na razie nie będę nic mówić. Mam nadzieję, że nie zanudzimy, ale i nie pozwolimy o poezji Szymborskiej zapomnieć.
Głośno było ostatnio o licytacji zawartości pewnej szuflady…
Rzeczywiście . Przekazaliśmy Polskiej Akcji Humanitarnej maszynopis Wisławy Szymborskiej. Zlicytowano go w radiowej Trójce za około 15 tys. złotych. Pieniądze zostały przekazane na cele charytatywne.
To może mało taktowne pytanie, ale jak pozyskujecie pieniądze na Fundację?
Jesteśmy w trakcie pozyskiwania mecenasów i sponsorów. Ale i prowadzimy działalność gospodarczą, licencjonując prawa do utworów pani Szymborskiej. No i mamy żelazny kapitał w postaci równowartości nagrody Nobla…
Będziesz nadal pisał, tłumaczył?
Na pewno. Dla mnie to trochę odskocznia od pracy w Fundacji i na UJ. Jedni uprawiają jogging, inni popadają w alkoholizm, a ja będę sobie pisał. Nie wykluczam, że przy jakimś kieliszeczku. Ale z pewnością nie w biegu. Biegnąc, mógłbym wylać zawartość kieliszeczka.
Co piszesz teraz?
Piszę felietony do Xięgarni, programu o książkach na TVN24 oraz do krakowskiego wydania „Gazety Wyborczej”. Te pierwsze o książkach, a te drugie – o języku. Za chwilę ukaże się moja książka o retoryce dla dzieci, napisana wspólnie z Anetą Załazińską, a także zbiór zabaw literackich z ostatnich lat. No i cztery książki dla dzieci w moim przekładzie. Skończyłem też pisać libretto opery dla dzieci, z muzyką Andrzeja Zaryckiego. Mam nadzieję, że niebawem zostanie wystawione. Zbieram się też do napisania książki o Wisławie Szymborskiej…
Gdybym Cię teraz poprosiła o najbardziej wzruszające wspomnienie z czasów Waszej wspólnej z Poetką pracy i przyjaźni, to o czym zechciałbyś opowiedzieć?
Wiesz, Jej bardzo zależało, żeby praca dla Niej nie zabierała mi zbyt dużo czasu. Naprawdę się cieszyła, że mimo natłoku zajęć udało mi się zrobić doktorat. Przyszła nawet na obronę, wprawiając Radę Wydziału w lekką konsternację. Tuż przed Jej śmiercią skończyłem pisać habilitację. Kiedy Jej o tym opowiedziałem, była już bardzo słaba, ale uśmiechnęła się. I usiłowała bić brawo. Nie udało się. Była zakłopotana. Zapamiętam tę scenę pewnie do końca życia. I żadna ironia nie rozbroi tkwiącego w niej ładunku emocji.