Młodzi ludzie nie wyobrażają sobie świata bez wspólnej Europy. Wywiad z Annemarie Franke
Data: 2021-12-21 13:56:54 | artykuł sponsorowany– Z mojego doświadczenia w projektach międzynarodowych wynika, że młodzi ludzie nie wyobrażają sobie świata bez wspólnej Europy i pragną zniwelować te granice, które nadal dzielą, zamiast łączyć – mówi Annemarie Franke, autorka wywiadu-rzeki z Ewą Unger, współzałożycielką Fundacji Krzyżowa. Książka To nie wrogowie, to ludzie właśnie trafiła do księgarń.
Stworzyła Pani z panią Ewą Unger niezwykłą opowieść o człowieku i o czasach, które już odeszły. Jak doszło do tej współpracy?
Znałyśmy się od wielu lat, odkąd przyjechałam do Krzyżowej w 2001 roku, aby podjąć pracę w Międzynarodowym Domu Spotkań Młodzieży. Wtedy pani Unger była honorową przewodniczącą zarządu i można powiedzieć, że była ona moją szefową, w każdym razie czułam duży respekt wobec niej z racji funkcji, wieku i zasług. Dopiero wiele lat później zrozumiałam wymiar historyczny jej doświadczenia życiowego. Pojawił się wewnętrzny obowiązek zadbania o to, aby historia jej życia nie popadła w zapomnienie. Wcześniej nikt nigdy dokładnie o tę historię nie zapytał, a jeśli nawet zapytał, to nie zapisał tego, co usłyszał.
Co takiego w tej historii zwróciło Pani uwagę?
Już na początku nowego stulecia miałam szansę przeprowadzić z panią Ewą taki wywiad-rzekę, jednak zrobiłam to ostatecznie dopiero w roku 2018. Żałuję, że na to nie wpadłam wcześniej z uwagi na pamięć mojej rozmówczyni, ale jestem prawie pewna, że w 2001 roku nie usłyszałabym wiele z tego, co zechciała mi opowiedzieć o sobie teraz, po latach znajomości i pod koniec życia. Poza tym ja dojrzałam do tej rozmowy między innymi dzięki temu, że miałam za sobą pracę nad doktoratem na temat historii pojednania polsko-niemieckiego na przykładzie Fundacji „Krzyżowa”. O roli pani Unger w tym procesie przekonałam się podczas analizy wielu dokumentów i z relacji osób trzecich. Wyjątkowe zatem było to, że ona tak bardzo się otworzyła, że spędziłyśmy tyle godzin razem, rozmawiając nie tylko o jej życiu, ale o codziennych sprawach, o bieżącej polityce, o wspólnych znajomych lub przeżyciach w Krzyżowej. Oczywiście, nie wszystko znalazło się w książce.
Rozmawiały Panie po polsku czy po niemiecku?
To słuszne pytanie. Rozmawiałyśmy po polsku, chociaż dla mnie język polski jest językiem obcym, a dla pani Ewy Unger właściwie oba języki były językami ojczystymi. Nawiasem mówiąc, po niemiecku na język ojczysty mówi się Muttersprache, czyli porozumiewałyśmy się językiem macierzyńskim. Mama pani Ewy pochodziła z Wiednia i była niemieckojęzyczna, ojciec był Polakiem. Rodzice po ślubie zamieszkali w 1923 r. w Królewskiej Hucie na Śląsku. Mama mówiła z dziećmi po niemiecku tak długo, póki sama się nie nauczyła polskiego, bo ojciec uważał, że dzieci muszą poznać poprawną polszczyznę. Dom Ungerów był patriotycznym domem i miłość do Polski była stałym elementem wychowania małej Ewy. Pani Ewa w rozmowie ze mną podkreśliła, że jej pierwszym językiem jest polski i że woli rozmawiać ze mną po polsku. Dla mnie z kolei był to komplement, gdyż doceniła moją znajomość polszczyzny.
To nie wrogowie, to ludzie. Te słowa wypowiada kobieta, która w wyniku wojny straciła bliskich, dom, przeżyła katorgę. W ludzkiej naturze leży potrzeba gniewu i potrzeba wybaczania. Czy pytała Pani panią Unger o to wybaczanie i zamianę wrogów w ludzi?
Tak, zapytałam ją o to i właśnie wtedy wypowiedziała słowa zawarte w tytule. Myślę, że to przekonanie wynika z jej doświadczenia skrajnych sytuacji w trakcie wojennej tułaczki – niezależnie od tego, jakiej narodowości czy wyznania byli spotkani ludzie i do jakiej grupy społecznej należeli, w jej życiu pojawiały się jednostki dobre i złe. Po drugie, ona miała szansę nawiązać relacje bezpośrednie ze „zwykłymi Niemcami” po wojnie, najpierw we Wrocławiu, gdzie zamieszkała od 1946 roku, a począwszy od lat 70-ch przez kontakty Klubu Inteligencji Katolickiej ze środowiskiem grup chrześcijańskich z zachodnich i wschodnich Niemiec.
Ewa Unger – no właśnie. Kim była?
Trudno powiedzieć. Jej relacja o sobie i własnym życiu, będąca podstawą mojej książki, jest pewną namiastką tego, kim była. W moim przekonaniu Ewa Unger była bardzo odważną, inteligentną, odpowiedzialną i ambitną osobą. Urodziła się w 1926 roku i lata młodości odebrała jej wojna. Braki w wykształceniu średnim nadrobiła w powojennym Wrocławiu, ucząc się w szkole wieczorowej, a potem studiowała w czasach stalinizmu na Uniwersytecie Wrocławskim. W innych realiach społeczno-politycznych na pewno stałaby się albo wybitnym naukowcem, albo politykiem, albo redaktorem naczelnym ważnego pisma, albo szefową ważnej fundacji – to ostatnie osiągnęła, ale już w wieku emerytalnym w roli społecznika i w bardzo trudnych czasach transformacji po 1989 roku.
Wspomnienia zawarte w książce dzielimy na czas przed II wojną światową, czas wojny i czas po wojnie, we Wrocławiu. Który okres był najtrudniejszy do opisania?
Nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie, ale myślę, że najłatwiejsze do opisania było dzieciństwo w Chorzowie – to nazwa Królewskiej Huty od 1934 roku – bo im starszy jest człowiek, tym chętniej wspomina dzieciństwo. Poza tym w przypadku Ewy Unger to były lata, kiedy cała rodzina żyła razem, w dobrobycie i bez trosk. Taki okres już potem się w jej życiu nie powtórzył, bo w czasie wojny straciła ojca i starszego brata Stefana.
Pani Unger mówiła o tym, jak została, wraz z rodziną, wysiedlona do ZSRR. Pracowała tam w nieludzkich warunkach…
Zgadza się, to jest doświadczenie, które położyło się cieniem na całym jej życiu. Ewa Unger miała zaledwie czternaście lat, kiedy jej rodzina została wysiedlona ze Lwowa, dokąd uciekła przed Niemcami w 1939 roku, wywieziona do Swierdłowskiej Oblasti, czyli dzisiejszego regionu Jekaterinburga, gdzie musiała rąbać drzewo w lesie. Taki był, oczywiście, los wielu Polaków z tamtego okresu, jednak w Niemczech to jest bardzo mało znany wątek historii II wojny światowej. Szczególnie w odniesieniu do polskich obywateli żydowskiego pochodzenia, tak jak w przypadku rodziny Ungerów. Taki paradoks, że deportacja w głąb Związku Radzieckiego uratowała im życie, bo nie stali się ofiarami okupacji niemieckiej, zagłady Żydów. Doświadczyli stalinowskich represji, lecz mieli szansę przeżyć. W przypadku rodziny Ungerów Ewa z mamą przeżyły i wróciły z Kazachstanu do Polski w czerwcu 1946 roku.
Zatrzymajmy się na chwilę przy konwersji na katolicyzm autorki. Dzisiaj to może być niezrozumiałe, ale w czasach przed i po II wojnie światowej wyznanie oznaczało też pewne relacje społeczne. Ale dlaczego pani Unger postanowiła (wraz z matką) zmienić wyznanie?
Rodzina Ungerów żyła przed wojną jako zasymilowana familia żydowska, nie chodzili do synagogi, świętowali Boże Narodzenie, zawsze w domu była choinka – tak Ewa wspominała dzieciństwo. Natomiast rodzice musieli już myśleć o konwersji w czasie wojny, a matka wcześniej się do tego przygotowała, tak przynajmniej wynika z relacji Ewy Unger. Nie ma na ten temat świadectw pisanych lub zeznań osób trzecich, oprócz oczywiście zaświadczenia z chrztu świętego Fanny Unger z domu Neumann, która zmieniła imię na Maria Franciszka we wrześniu 1946 roku. Ewa mówiła o sobie, że poszła po prostu śladem mamy, natomiast później stała się bardzo pobożną i praktykującą katoliczką, bardzo aktywną od lat sześdziesiątych, działającą w powstającym ruchu laikatu katolickiego.
Książka zdumiewa bogactwem zamieszczonych w niej dokumentów. Jak dokonywała Pani ich wyboru?
Byłam zdumiona tym, że zachowało się tyle dokumentów z czasów przedwojennych, że tak skrupulatnie rodzice Ewy gromadzili materiały świadczące o stanie rodzinnym, wykształceniu dzieci i własnym. Podziwiam ich za to, że zdołali te dokumenty uratować. Z cudem graniczy fakt, że listy, które Fanny (Mizzi) Unger pisała ze Związku Radzieckiego do swojego rodzeństwa na emigracji w Londynie i w Stanach, dotarły do adresatów – oczywiście z wielkim opóźnieniem i zapewne nie wszystkie – wróciły po wojnie do nadawcy do rodzinnego archiwum. Starałam się pokazać w książce jak najwięcej tych wyjątkowych oryginałów.
Po II wojnie światowej pani Unger włączyła się w proces tworzenia Fundacji Krzyżowa, która była krokiem w kierunku przełamywania barier pomiędzy narodami niemieckim i polskim. Czym jest dzisiaj Fundacja?
Proces tworzenia Fundacji Krzyżowa rozpoczął się właściwie dopiero w latach 90. Natomiast wcześniej pani Ewa była już zaangażowana w proces pojednania między Niemcami i Polakami poprzez działalność w Klubie Inteligencji Katolickiej we Wrocławiu. Fundacja „Krzyżowa” jest w pewnym sensie kontynuacją tej działalności na szerszym polu, bo Fundacja nie jest związana z żadnym wyznaniem lub Kościołem, jest organizacją pozarządową, powstałą z międzynarodowej inicjatywy obywatelskiej. Fundacja ma siedzibę w historycznym miejscu, byłym majątku rodziny von Moltke w Krzyżowej na Dolnym Śląsku, gdzie powstał Międzynarodowy Dom Spotkań Młodzieży. Swoim profilem wykracza daleko poza stosunki polsko-niemieckie, bowiem jest miejscem spotkań i dialogu dla młodych, a również starszych ludzi ze wszystkich krajów Europy.
Ideą szukania tego, co łączy ludzi, była historia Kręgu z Krzyżowej. Jak dzisiaj w Niemczech żyje idea zapoczątkowana przez Helmutha Jamesa von Moltke?
To jest trudne pytanie, bo Helmuth James von Moltke nie był jedynym twórcą tej idei, ona ma też wielu innych ojców i wiele matek. Ludzie dzisiaj poszukują bardzo różnych wzorów etycznych. Niemcy są społeczeństwem mocno zróżnicowanym, natomiast jako państwo w swojej tradycji szanują dziedzictwo polityczno-etyczne i ofiary poniesione przez opozycję antyhitlerowską. Z tego doświadczenia wynika po prostu szereg zobowiązań.
Narody Europy nadal określają swoją tożsamość poprzez definiowanie wspólnych relacji. To trwały proces. Jest Pani zaangażowana w projekt In Between. Proszę nam o nim opowiedzieć.
Projekt In Between to przedsięwzięcie edukacyjne Europejskiej Sieci Pamięć i Solidarność w Warszawie, gdzie pracuję z ramienia partnera niemieckiego. In Between to rodzaj letniej szkoły dla studentów z całej Europy. Chodzi o to, żeby razem w małej grupie międzynarodowej odkrywać i udokumentować historię regionów przygranicznych w Europie, doświadczonych historią XX wieku. Studenci prowadzą rozmowy z żywymi świadkami zdarzeń i dowiadują się o mikrohistorii danego regionu z pierwszej ręki. W tym roku byliśmy na pograniczach Polski, w Karpatach ze słowackiej strony, w Roztoczu na polsko-ukraińskiej granicy i na podzielonej między Polskę i Niemcy wyspie Uznam nad Bałtykiem. To były bardzo ciekawe spotkania!
Co jest najtrudniejsze w realizowaniu takich działań? Szukając porozumienia w Europie rodzących się nacjonalizmów, można zadawać sobie wiele pytań o przyszłość?
Nie uważam, że obecnie rodzą się nacjonalizmy, sądzę, że były one zawsze mniej lub bardziej obecne. Odczuwamy w tej chwili poważny kryzys tak zwanego Zachodu i jego wartości. To jest wyzwanie dla Unii Europejskiej, pytanie, czy potrafi pokazać, że nadal jej wartości są akceptowane i atrakcyjne. Z mojego doświadczenia w projektach międzynarodowych wynika, że młodzi ludzie nie wyobrażają sobie świata bez wspólnej Europy i pragną zniwelować te granice, które nadal dzielą, zamiast łączyć.
Książkę To nie wrogowie, to ludzie kupicie w sklepie internetowym Centrum Historii Zajezdnia!