Literatura dla opornych czyli fragmenty fragmentów...
Data: 2008-07-17 15:26:00Pamiętam, jak czytając książkę br. Rafała Szymkowiaka i Adama Maniury „Ale faza! Życie pod napięciem” w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że zakonnik pisał wiele fragmentów swej części publikacji, używając tak ogranych sformułowań, nienaturalnych i sztampowych metafor, przykładów, swego rodzaju współczesnych „przypowieści” trącących banałem, jakby wygłaszał przeciętne niedzielne kazanie w prowincjonalnym kościółku. Zrozumiałem, dlaczego tak się stało dopiero po odkryciu, że Szymkowiak – skądinąd doktor teologii i umysł nieprzeciętny przygotowujący rokrocznie znakomite show podczas Spotkania Młodych w Wołczynie – od czasu do czasu pisuje dla katechetów czy kaznodziejów podręczniki, jak takie kazania przygotowywać. Tym razem – pewnie pracując w pośpiechu – musiał po prostu wybrać ze swoich wcześniejszych prac najbardziej „krwiste” i „barwne” kawałki, po czym wpleść je do książki przeznaczonej dla szerszego grona czytelników. W efekcie połowę świetnej w założeniu publikacji spisać można na straty, choć druga część „straty moralne” rekompensuje z nawiązką.
Rzecz cała w tym, że stojący nieopodal ołtarza księża są od nas na tyle daleko, że nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy swoje kazania czytają z kartki, czy z zawierającej „gotowce” książki. Niektórzy mówią „z głowy czyli z niczego”, inni zaś uczą się całości na pamięć.
Gorzej z polonistami. Ci bardzo często na lekcje przynoszą po prostu książeczki zawierające gotowe notatki do poszczególnych zajęć. Pamiętam, jak jedna z moich nauczycielek po podyktowaniu tematu dotyczącego bodaj Goethego stwierdziła: „No, to teraz podyskutujemy sobie”. I huzia, dyktować z nauczycielskiego „bryka”.
Nagle okazuje się, że nauczyciel-polonista nie posiada autorytetu (nie jest jedynym autorytetem dla ucznia) i dlatego nie ma sposobu, by skłonić uczniów do lektury lektury. Wniosek? Niech czytają fragmenty!
Cała ta sytuacja przypomina obowiązującą powszechnie polityczną poprawność. Każdy ma rację (no, może oprócz Kaczyńskich, ale to wiadomo od dawna, bo przecież ukradli Księżyc), ergo – nie można innym wmawiać, wmuszać własnej racji, ergo – każdy zostaje przy swoim zdaniu, ergo – wszyscy mają rację, ergo – nikt jej tak naprawdę nie ma. Lewicowe środowisko nauczycielskie od lat zaczytywało się na przerwach (a czasem i podczas lekcji) „Gazetą Wyborczą”, lansując bezkrytycznie postmodernistyczny ideał „wszystkoracji” (albo „wszystkichracji”). I teraz dziwi się, że nikt jakoś nie chce słuchać nauczycieli? Rzeczywiście, nienormalne...
Swoją drogą zastanawiam się, dlaczego podczas mojej nauki w szkole największe problemy z utrzymaniem dyscypliny mieli najgorsi nauczyciele? Ci bardziej wymagający i inteligentni zwykle dawali sobie radę. Zdarzało się to wprawdzie również i miernotom, które zamiast prawdziwej dyskusji wprowadzały terror – ale to już zupełnie inna historia.
Jeśli więc nauczyciel dziś nie posiada autorytetu, to – przepraszam najmocniej – w moim mniemaniu wina leży przede wszystkim po jego stronie. Sam prowadziłem w życiu spory zestaw zajęć – nie tylko w dobrych liceach, ale też w szkołach z dzielnic niełatwych – i jeśli nawet początki były trudne, to po pewnym czasie udawało się wypracować sobie autorytet. Nie jedynkami czy dyktowaniem notatek z bryków, tylko tym, że po prostu starałem się mieć coś do powiedzenia.
Brak autorytetu nauczycieli nie może prowadzić do postępującego idiocenia społeczeństwa. Istnieje pewien zestaw lektur, bohaterów, mitów i tradycji kultury, które trzeba znać. Don Kichot, Don Juan, Skąpiec, Świętoszek, Faust, Werter, Romeo i Julia, Lady Makbet, a z polskiej literatury na pewno Gustaw-Konrad i Kordian, Tomasz Judym i Wokulski – nie wyobrażam sobie człowieka ze średnim wykształceniem, który nie kojarzyłby tych bohaterów literackich z konkretną postawą czy – choćby w sposób bardzo ogólny – literackim kontekstem. Rozumiem, że w niektórych przypadkach narzucanie uczniom zbyt dużej liczby lektur w całości może przynieść skutek przeciwny niż zamierzony, jednak jeśli czyta się tylko fragmenty, to pojawia się myśl: „I po jaką cholerę oni to wszystko pisali, skoro pamiętać trzeba tylko 3 strony?” Nie po to środowiska inteligenckie wieszały psy na Romanie Giertychu, by teraz Katarzyna Hall pozwalała uczniom czytać „Ferdydurke” w wersji okrojonej. Fakt, to lektura trudna. Ale jeśli dobrze zaprezentuje się kontekst, jeśli spróbuje się uwspółcześnić daną książkę, ukazać jej współczesne znaczenie, aktualność, pomóc dotrzeć do źródeł lub choćby po prostu pokazać poprzez ciekawostki – a tych na przykład w wypadku nieszczególnie lubianego Wertera nie brakuje – jaką rolę w historii odegrała lektura, wówczas wszystko zyskuje o wiele więcej sensu.
Wielokrotnie rozpoczynały się dyskusje na temat kanonu. „Trzeba go mocno zmienić” - krzyczało wielu. To prawda. Ale jeśli zmiana ta polegać ma na czytaniu wyłącznie fragmentu każdej książki ponieważ nauczyciele nie posiadają autorytetu, to myślę, że lepiej najpierw po prostu zmienić... nauczycieli.
Dodany: 2008-08-18 10:16:38