Lara Croft z azylu. Wywiad z z Izabelą Sową
Data: 2013-08-02 10:04:24Skąd się wzięła Sandra, bohaterka Azylu?
Z rzeczywistości. Jakiś czas temu byłam w Chorwacji, pomagałam w azylu i faktycznie spotkałam taką osobę.
Muskularny brzuch ledwo przykryty poplamionym wojskowym podkoszulkiem i szczupłe, strzaskane słońcem ramiona...
Lara Croft dwadzieścia lat później - przyznaje po cichu Wiktoria.
Lara Croft - tyle że w azylu. Žarkovicy. Prawdziwa współczesna heroska... Spytam więc jeszcze raz: skąd się wzięła Sandra?
No dobra. Powiem Ci. Kiedyś wiele nocy spędzałam na przeczesywaniu internetu i szukaniu stron, na których oglądałam zdjęcia ukazujące, jak ludzie mogą być okrutni dla samych siebie albo zwierząt. W pewnym momencie uznałam, że to przeglądanie do niczego nie prowadzi poza niszczeniem siebie.
Stwierdziłam wtedy, że mam dość czytania o złych ludziach i o tym, co robią. Zaczęłam się interesować dobrem. I tymi, którzy próbują ze złem walczyć.
Sandrami.
Takich azylów w świecie, chcę w to wierzyć, jest mnóstwo. Na konkretny, w którym pomaga TA Sandra, natknęłam się ponad dwa lata temu. Wtedy najmocniej coś piknęło we mnie, że istnieją osoby, które się nie poddają.
Dlatego właśnie w jednej ze scen w Azylu, gdy przyprowadzony zostaje kolejny pies, bohaterowie nie pytają, co się stało, ale zabierają się do roboty. Pomagają.
Tak. Scena zresztą wzięta z realu.
Da się nauczyć takiej postawy?
Mam niewielkie doświadczenia w podobnych działaniach. Ale tam, gdzie próbowałam pomagać, właśnie w tym azylu, spotkałam się z ekstremalnymi warunkami. Kiedy temperatura przekracza 30 stopni w cieniu, między oczy wali słońce, spalając ci skórę, ty się lepisz od brudu i stykasz codziennie z przypadkami okrucieństwa - widzisz na przykład szczątki psa przerzuconego przez siatkę kojca - przestajesz biadolić. Porzucasz analizy i filozofowanie. Skupiasz się na tym, co można zrobić.
To jednak ogromne wyzwanie.
Wierzę, że ogromny wpływ na to, co robisz, ma osoba, dla której działasz. Jeżeli ufasz jej i wierzysz, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, próbujesz za nią podążać. Ja tak działam. I wiem po sobie, że nie ma wtedy miejsca na rozmyślanie. Jest tylko akcja.
Czasem to wyzwanie bardzo samotne. Nie masz takiego wrażenia, myśląc o Sandrze?
Ale patrz, ilu ona ma pomocników! Tak to funkcjonuje. Najpierw jest idea, a potem ludzie, którzy ją wspierają. Tak rozkręcał się Komitet Pomocy dla Zwierząt "Przystań ocalenie". Tak też - z nieco innej półki - działa Paweł Dunin-Wąsowicz, który prowadzi "Lampę". Na początku jesteś kapitanem, wyruszasz w samotny rejs, mijasz różne wysepki i czasem spotykasz osoby, które mówią: "O! Jaki fajny statek! Dołączę chociaż na chwilę!".
Tak robi Wiktoria, która jadąc do Chorwacji, miejsca wakacji jej dzieciństwa, nagle znajduje sens w pomaganiu.
Myślę, że to ważne. Poza tym, nikt nie chce czuć się bezsilny. A we mnie na przykład nie ma zgody na cierpienie potwornej ilości ludzi czy zwierząt. Wiem, że długo jeszcze nie zakażemy chowu przemysłowego, ale już teraz możemy działać na małą skalę. Liczą się czyny, nie poglądy.
W tym sensie Azyl jest próbą pogodzenia się z rzeczywistością. Ale nie poddaniem się jej.
Wiktoria godzi się na to, co ją spotkało. A spotkało ją już wiele. Miała tańczyć zawodowo w balecie. Od dzieciństwa była ściśnięta w gorsecie ćwiczeń. Nie wytrzymała jednak. Nie ma się co dziwić. Tylko nielicznym udaje się przetrwać reżim ćwiczeniowy. Tym, którzy umieją zakrzyczeć własny ból i powiedzieć "to nie jest ważne". Dla Wiktorii też przez bardzo długi czas to "nie było ważne" i pozwalała się krzywdzić. Ja, patrząc na nią, nie zgadzałam się na to, co ją spotykało. Choć ona sama wydaje się akceptować swój los.
Nie ma łatwo. Chociażby ze swoim mężem. W tym sensie tytuł Twojej książki jest dwuznaczny. Z jednej strony azyl kojarzy się z okrucieństwem, miejscem, do którego trafiają zwierzęta albo uchodźcy. Ale u Ciebie azyl to też miejsce, do którego Wiktoria ucieka, by pobyć trochę sama i przemyśleć to, co się stało. Nabrać dystansu.
Moja bohaterka jedzie tam, gdzie była szczęśliwa ze swoimi rodzicami. Zauważ, że ona jest trochę ucieczkowa. Uciekła z baletu, z własnej kawalerki, a teraz właściwie ucieka od męża. Nie jest osobą, która inicjuje wiele rzeczy. Z jednej strony znosi katorgę, wytrzymuje dużo, a z drugiej nie wchodzi w konfrontację. Kiedy chciała odejść z baletu, zrobiła to niezauważalnie. Choć było to dla niej wielkie przeżycie. Potem, gdy po latach spotkała swojego nauczyciela...
...nie odezwała się ani słowem. Dlaczego?
Wydaje mi się, że to był odruch litości, a nie lęku. Spotkała Maestro, kiedy ten się już postarzał, ona zaś stała się dorosłą kobietą. Pewną siebie. I złą na tamtą przestraszoną małą dziewczynkę. Nadal jest w niej złość, że kiedyś dawała się tłamsić. Ciągle się obwinia, zapominając, że była tylko dzieckiem. Mam wrażenie, że to Wiktoria sama ustawiła sobie tak wysoko poprzeczkę, a nie jej rodzice.
I najstraszniejsze jest, kiedy sobie to uświadamiamy. Ale nie zawsze chcemy się konfrontować z tym, co jest dla nas najbardziej bolesne. Dlatego Wiktoria nie ma odwagi zapytać Sandry o wojnę?
To wynika z różnych czynników. Pamiętaj, że Wiktoria widzi się z Sandrą w ciągu dnia przez godzinkę, może ciut więcej. Piją herbatę, kawę, i w czasie krótkich przerw konsultują plan działań w azylu. Jest robota, a nie pora na zadawanie zasadniczych pytań. Wiktora więc dopiero po jakimś czasie dowiaduje się, że Sandra ma za sobą pewną przeszłość. Także tę wojenną. Ona nie zadawała pytań, dlatego że ciężko pracowała. Po prostu. Nie chciała też grzebać. Sama zresztą taka jest. Nikomu się nie zwierza, poza swoją przyjaciółką.
Osoba, która jest dosyć zamknięta, nie będzie drążyła. Będzie czekać, aż ktoś sam zacznie mówić. I wtedy uważnie słucha.
Ta wojna na Bałkanach w Azylu pojawia się w ogóle jakoś mimochodem. Bez wielkiej polityki, gdzieś na podwórku, łące...
Pamiętam, jak moja babcia opowiadała często "o, ten samolot leci tak jak bombowce latały. To było trochę przerażające. Ale chyba po latach mówi się o tym wszystkim jak o codzienności.
Czymś takim wojna na Bałkanach była dla Sandry. Ona nie czuła żadnego ryzyka, biegała na randki, jak gdyby nigdy nic. A wieczorami biegła do żołnierzy z pocztą. Tak właśnie było. Ot, codzienność.
Łatwo mówić: codzienność.
No, różnice też były. Na przykład więcej życzliwości. Ludzie pomagali sobie, gdy ktoś stracił dom. Istniała solidarność. Nie mówię oczywiście o wielu przykładach wojennego okrucieństwa.
Skoro mówimy o życzliwości i przyjaźniach - myślisz, że Wiktoria mogłaby się zaprzyjaźnić z Twoimi bohaterkami książek z owocowej serii?
Chyba nie. Wiktoria jest na nieco innym etapie życia. Zdziwiłabym się, gdyby którąś z poprzednich moich bohaterek spotkała taka historia. Chociaż, gdy się zastanowić głębiej...
Może z Wiśnią mogłaby się zakumplować? Obie są zamknięte w sobie. Z Maliną nie byłaby się w stanie w ogóle zakolegować. Świat niebywale przyspieszył. Ludzie zrobili się bardzo aktywni. W szukaniu pracy i nie tylko. A Malina nie podejmowała żadnych działań. Wstawanie, robienie zakupów, egzaminy, przyjmowanie propozycji studiów doktoranckich. Zero inicjatywy. Nawet chłopak sam się znajduje. Dzisiaj, gdyby tak studiowała i działała, rówieśnicy chyba by ją zjedli. Nawet nie zauważyłaby, kiedy.