Ktoś przez tydzień groził mi śmiercią. Wywiad z Rebeccą Jane
Data: 2014-06-18 10:56:15Wszystko zaczęło się od zdrady…
Otworzyłam agencję w 2009 roku. Był to dla mnie wyjątkowo trudny okres. Właśnie straciłam pracę w biurze nieruchomości i złożyłam pozew rozwodowy mężowi, który mnie zdradzał. Okazało się, że na rynku agencji detektywistycznych jest pewna luka. Sama chciałam wynająć detektywa, żeby śledził mojego męża i żaden mi się nie podobał. Byli tacy zimni i pozbawieni emocji. W końcu postanowiłam poprosić o pomoc przyjaciółki. Wymyśliłam, że razem przyłapiemy Jamesa na gorącym uczynku. Tak się to zaczęło.
Ale dlaczego założyła pani agencję detektywistyczną, a nie na przykład telefon zaufania dla zdradzanych?
Zawsze interesowało mnie dociekanie prawdy. Nigdy nie przestaję drążyć, póki nie znajdę odpowiedzi. Nie jest łatwo zdecydować się na skorzystanie z usług agencji detektywistycznej. Trzeba przełamać wstyd, pokonać stres. Ja chciałam to zmienić. Dlatego założyłam agencję...
… i odniosła pani sukces. Nie tylko w Wielkiej Brytanii – powstała nawet filia w Sztokholmie.
Sukces agencji to praca zespołowa. Moje współpracowniczki dzielą ze mną tę pasję docierania do prawdy. Nie jesteśmy zwykłymi kobietami w świecie mężczyzn. Nie budzimy jednak podejrzeń. Czasem sprawiamy wrażenie, jakbyśmy nie były do końca poważne. Takie roztrzepane, zwariowane młode kobiety. Kiedy zaczynałyśmy, byli tacy, którzy śmiali się nam w twarz. Nie docenili naszych możliwości. Teraz efekty naszej pracy mówią same za siebie. W ciągu pięciu lat nie udało nam się rozwiązać tylko jednej sprawy. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.
Steph, Helen, Jess i pani sprawiacie wrażenie „gotowych na wszystko”. Rzeczywiście na wszystko?
Granicę wyznaczają etyczne aspekty tej pracy. Nie godzę się na wszystko, o co proszą nas klienci. Zwłaszcza jeśli chodzi o honey trapping, aranżowane flirty z podejrzanymi. Jeśli więc zadzwoni do mnie klient i prosi, byśmy postarały się uwieść chłopaka jego siostry, którego wyraźnie nie lubi, mocno się zastanowię, czy przyjąć zlecenie. Przy sprawie Jane, naszej pierwszej klientki, miałam wątpliwości, czy postępuję właściwie. Nauczyłam się wtedy, żeby nigdy nikogo nie potępiać. Przypadek Jane dostarczył mi niejednej cennej lekcji. Opisałam je w książce.
W tej sprawie skorzystała pani z pluskwy, którą Jane wszyła do torby na laptopa swojego męża. Razem z koleżankami zakłada pani fałszywe profile na Facebooku, Twitterze i innych portalach społecznościowych, włamuje się do komputerów, podsłuchuje rozmowy telefoniczne… No i jeszcze te punkty za piractwo drogowe podczas obserwacji podejrzanych. Czy to nie jest balansowanie na granicy prawa?
Nie robimy niczego niezgodnego z prawem. Istnieje wiele "szarych stref". Wszystko jest legalne. Jeśli staje się czymś nielegalnym, jest to kwestią niewłaściwego użycia. Podstawą naszej pracy jest poinformowanie klienta o granicach, poza które nie możemy wyjść.
W książce pisze pani, że technologia często zawodzi, a pomocna okazuje się intuicja. Czy to znaczy, że w XXI wieku metody panny Marple nie wyszły z użycia?
Jak najbardziej. Jesteśmy bardzo tradycyjną agencją. Nie chowamy się za komputerami, by tam szukać odpowiedzi. Przeciwnie, wychodzimy na zewnątrz, do ludzi. Godzinami przesiadujemy w samochodach, oglądamy DVD i chrupiemy Doritos, prowadząc obserwację. Jeśli musimy sprawdzić, czy ktoś przebywa pod danym adresem, po prostu pukamy do drzwi albo udajemy, że kupujemy coś na eBayu, by sprawdzić, kto odpowie. Stare metody są najlepsze!
Doktor House powtarzał, że wszyscy pacjenci kłamią. A klienci detektywa? Można im całkowicie wierzyć?
Niestety, wielu naszych klientów rozmija się nieco z prawdą. Czasem po prostu dlatego, że są zakłopotani – zlecają nam śledzenie swojego partnera, a potem się okazuje, że nigdy się nie widzieli i znają się tylko z Internetu. Nie chcą się do tego przyznać. Wstydzą się. Nim podejmiemy się danego zlecenia, uważnie analizujemy sytuację. Nigdy nie wiesz, w co się możesz wplątać. Pewnego dnia zadzwonił do mnie mężczyzna z prośbą, by śledzić jego żonę. Następnego zadzwoniła jego żona ze zleceniem śledzenia swojego męża. Wielokrotnie przekonałyśmy się, że warto słuchać tego, co podpowiada nam intuicja.
Unika pani spotkań z klientami. Dlaczego?
Czasem robimy wyjątki. Ale staramy się z tym nie przesadzać - ze względów bezpieczeństwa. Dostaję dużo mejli od hejterów. Są głównie związane ze sprawami, w których pomagałyśmy kobietom przejąć opiekę nad dziećmi, odsuwając od niej ich poprzednich partnerów. Ktoś przez tydzień na Twitterze groził mi śmiercią. Mało zabawne.
Pośród pani klientów nie brakowało transseksualistów, żon handlarzy diamentami, mężów szukających małżonek, które przepadły jak kamień w wodę… Które ze zleceń najbardziej pani zapadło w pamięć?
Bardzo lubiłam sprawę z handlarzem diamentami. To była świetna przygoda, ciekawe środowisko, klasyczna obserwacja. Albo ten poszukiwany przez nas mężczyzna - transseksualista, który – jak się okazało – pracował jako prostytutka. Nic tego nie przebije. Najlepsze w tym wszystkim było zakończenie. Najbardziej jednak zapadają mi w pamięć klienci. Są osoby, których historie głęboko mnie poruszyły i chociaż minęło już parę lat, podtrzymujemy mejlowy i telefoniczny kontakt. To miłe dowiadywać się, co u nich nowego i słyszeć, że w końcu znaleźli swoje szczęście.
Jak często zdarzają się zdrady wyimaginowane?
Większość osób, które śledzimy – jakieś 60% – rzeczywiście zdradza. W przypadku 40% przypadków podejrzenia okazują się bezpodstawne. Zdarzają się klienci korzystający z naszych usług przez całe lata. Sprawdzamy ich partnerów i nie znajdujemy dowodu, by coś z nimi było nie w porządku. Kiepsko to wygląda, ale nie do nas należy osąd. Osobiście nie mogłabym funkcjonować w tak paranoicznym związku. Widać klienci jednak mają jakieś powody, by tak długo obserwować swoje drugie połówki.
Jakie jest źródło satysfakcji zawodowej w pani pracy?
Najważniejsza rzecz to rozwiązanie sprawy. Musimy je znaleźć. Po to jesteśmy. Tak, nie jest łatwo powiedzieć komuś o zdradzie partnera. Czasem płaczę razem z naszymi zleceniodawcami! Trudno się oprzeć takiemu zwykłemu ludzkiemu odruchowi. Uchodzę za osobę opanowaną czy nawet chłodną, ale tak naprawdę jestem bardzo emocjonalna. Podobnie pozostałe dziewczyny. Wszystkie współczujemy naszym klientom ale te emocje musimy trzymać na wodzy. Mamy dać im odpowiedź, tego od nas oczekują. Po dniu pracy wracamy do domu i odcinamy się od ich dramatów. Nasi klienci nie mają tego komfortu – dlatego to właśnie oni są najważniejszym elementem naszej pracy.
Rebecca Jane (ur. 1984) – założycielka Damskiej Agencji Detektywistycznej, która odniosła spektakularny sukces w Wielkiej Brytanii i za granicą (filia w Sztokholmie) oraz bestsellerowej książki, która o tym opowiada. W szpilkach na tropie. Prawdziwa historia Damskiej Agencji Detektywistycznej ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Rebecca Jane znalazła się na listach najbardziej przedsiębiorczych Brytyjek, które w ostatnich latach odniosły sukces, m.in. Inspirational Woman of the year 2012 i Business Woman of the year 2011, Top 100 Mumpreneurs od 2011/2012, Top 42 under 42’ Enterpreneurs of 2012. Występowała w Dragons Den. Mieszka w Lancashire z mężem i córkami.
Strona książki i Damskiej Agencji Detektywistycznej - www.ladydetectiveagency.com
fot. twitter.com