"Koty znają wszystkie tajemnice wszechświata" - mówi Anna Klejzerowicz
Data: 2012-07-15 13:54:22J.G.: Pani nazwisko kojarzone było dotychczas z mrożącymi krew w żyłach kryminałami i powieściami sensacyjnymi. Dzięki Czarownicy dała się Pani poznać również jako autorka ciepłej powieści obyczajowej. Czy to efekt zamierzony? Czy chciała Pani odpocząć od całego zła tego świata i od opisów skomplikowanych dochodzeń?
A.K.: Zaczęłam pisać Czarownicę, kiedy zamieszkałam poza miastem. Zmiana bardzo mnie poruszyła: inne życie, przyroda za oknem, inni ludzie, odmienne obyczaje. To były właśnie takie ciepłe „klimaty”... Być może po prostu się im poddałam. Ale czy efekt był zamierzony? Sama nie wiem. Kiedy zaczynam pisać, nigdy do końca nie potrafię przewidzieć, co mi się z tego ostatecznie narodzi. Książka powstawała przez wiele lat. W pewnym momencie z pewnością stała się odskocznią od kryminałów. Jednak przede wszystkim to zupełnie inny rodzaj twórczości. Bardziej osobisty, refleksyjny. Książka powstała jakby na marginesie tego, czym zajmuję się na co dzień.
J.G.: Skąd pomysł na tytuł? Czyżby znała Pani jakąś współczesną czarownicę?
A.K.: Nawet niejedną. Czarownice zawsze były po prostu silnymi, mądrymi i niezależnie myślącymi kobietami. Takimi, których obawiają się władcy tego świata, ponieważ one nie pozwolą wcisnąć się w żadne odgórnie narzucone ramy, schematy czy stereotypy. Zawsze i wszędzie możemy spotkać takie "czarownice". Nie mają szklanej kuli ani miotły. Mają za to własny rozum i charyzmę.
J.G.: Nie mogę nie zapytać, czy wierzy Pani w magię?
A.K.: Zależy, co uznajemy za magię. W żadne czary, gusła i zabobony nie wierzę. Jestem zdeklarowaną racjonalistką. Wierzę natomiast w magię natury, przyrody, sztuki. Taką prawdziwą magią jesteśmy otoczeni, mamy ją na wyciągnięcie dłoni, sami jesteśmy jej częścią – tylko, niestety, nie zawsze chcemy ją zauważać..
J.G.: Zazwyczaj to kobiety stają się bohaterkami powieści obyczajowych. U Pani na pierwszym planie pojawia się mężczyzna. Przyznam, że to dość niezwykłe. Czy pisząc o Michale wzorowała się Pani na konkretnej osobie?
A.K.: Główną bohaterką Czarownicy wbrew pozorom nie jest ani Michał, ani nawet mała Małgosia, tylko Ada. Michał występuje w roli narratora po to, by czytelnik mógł tę niejednoznaczną, kontrowersyjną i dość zagadkową postać oglądać jego oczami, z dystansu, z dalszej perspektywy. I razem z nim – stopniowo – coraz lepiej ją poznawać. Nieprzypadkowo jest to postać męska. Choć, oczywiście, fikcyjna. W swoich książka nigdy nie wzoruję się na realnie żyjących ludziach. Z zasady nie mieszam tych dwóch światów, oddzielam twórczość od prywatnego życia – obojętnie, własnego czy cudzego. Choć oczywiście podobnych do Michała mężczyzn – prostodusznych, nieco naiwnych, zapalczywych, choć o szlachetnym sercu – znam wielu. Taka osoba bardzo odpowiadała mi właśnie w roli obserwatora.
J.G.: Była Pani związana z jednym z teatrów. Czy lalkarstwo, którym zajmuje się Ada, to epizod z Pani życia? Ile jest Pani w bohaterach?
A.K.: Tak, jak wspomniałam – staranie oddzielam życie prywatne od tego, które tworzę. Nigdy nie zajmowałam się lalkarstwem, pewnie między innymi z racji braku talentów manualnych. W teatrze zajmowałam się fotografią oraz redakcją wydawnictw teatralnych. To nie był zresztą teatr lalkowy. Natomiast poznałam artystki, które tworzyły teatralne manekiny, które szyły także przepiękne lalki. Choć żadna z nich nigdy nie była Adą.
J.G.: Ponoć nic dzieje się bez powodu, wszystko ma też swoje miejsce i czas. Michał nie musiał spotkać Ady, ona mogła zlekceważyć przybysza, „miastowego”. A jednak połączyło ich głębsze uczucie. Wierzy Pani w przeznaczenie, czy raczej skłania się Pani ku stwierdzeniu, że jesteśmy „kowalami swojego losu”?
A.K.: Wierzę w to, że "bratnie dusze" się przyciągają. Wierzę w pewne "wzory", które szykuje dla nas życie. Od nas zależy, czy potrafimy z nich skorzystać, czy też je przegapimy, stchórzymy lub zignorujemy z różnych powodów. Zawsze warto wsłuchiwać się w głos własnej intuicji. Nie zaniedbując przy tym, ma się rozumieć, głosu rozsądku.
J.G.: Agnieszka Lingas-Łoniewska pisze o Czarownicy, że książka to opowieść o miłości. Szeroko rozumianej i szeroko przedstawianej. Miłości do drugiego człowieka, która może się pojawić w naszym życiu w każdej chwili i w każdym wieku. Czy myśli Pani, że to właśnie miłość jest siłą sprawczą wszystkich pięknych rzeczy na tym świecie?
A.K.: Owszem, ale szeroko pojęta miłość. Serce i zrozumienie. Dla przyrody, innych ludzi, innych stworzeń, dla siebie samego. Agnieszka bardzo dobrze to ujęła – i idealnie uchwyciła moje intencje.
J.G.: Skąd czerpie Pani inspiracje do książek? Czy to publicystyka i fotografia sprawiają, że tak wnikliwie obserwuje Pani rzeczywistość?
A.K.: Raczej na odwrót. Od dziecka byłam wnikliwą obserwatorką, a świat mnie ciekawił. Stąd wzięły się zapewne moje zainteresowania i zajęcia. Dużo czytam, wsłuchuję się w ludzi, obserwuję – także zza obiektywu aparatu – wszystko, co mnie otacza. To chyba cecha osób nie tylko piszących, ale w ogóle wszystkich twórców. Bez zmysłu obserwacji oraz własnej wyobraźni żadna twórczość nie jest chyba możliwa.
J.G.: W jednym z wywiadów przeczytałam, że Czarownica powstawała etapami. Była „odskocznią” od kryminałów, czy też powieścią tak angażującą emocjonalnie, że jej pisanie rozciągało się w czasie?
A.K.: Ani jedno, ani drugie. Czarownica początkowo miała być tylko opowiadaniem. Powstało ono już chyba 10 lat temu. Wtedy jeszcze nie pisałam kryminałów. Później zatęskniłam za bohaterami i wróciłam do nich z czystej nostalgii – i tak pomału rodziła się powieść. Jednak po drodze wiele wydarzyło się w moim życiu – nie tylko dobrych rzeczy – i tak się złożyło, że przerwałam pracę nad nią na kolejnych kilka lat. Dopiero niedawno ponownie do niej wróciłam. I sprawiło mi to wielką radość.
J.G.: Porusza Pani w swej powieści trudny temat – samotne macierzyństwo, alkoholizm, zaniedbane dziecko, kwestie związane z adopcją. Wciąż zbyt mało o tym się pisze, cierpienie porzuconych dzieci jest wciąż marginalizowane. Nie korci Panią, żeby rozwinąć ten wątek w kolejnej książce? Chociażby w konwencji kryminału?
A.K.: Korci, i to nawet bardzo. Mój pierwotny zawód to przecież resocjalizacja. Z dziećmi i młodzieżą z trudnych środowisk przepracowałam wiele lat, a te doświadczenia chciałabym jakoś podsumować literacko. Chodzą mi po głowie dwa takie projekty, jeden jest już w trakcie realizacji. Będzie to poniekąd kontynuacja losów bohaterów Czarownicy. I, owszem, tym razem z wątkiem kryminalnym, choć powieść będzie obyczajowa, jak poprzednia. Natomiast drugi projekt to czysty kryminał, ale jeszcze nie wiem, kiedy uda mi się za niego zabrać.
J.G.: Jest Pani wielką miłośniczką kotów. Pojawiają się one w Czarownicy, jak i w poprzednich książkach. Za co ceni Pani te zwierzęta?
A.K.: Za to, że są podobne do ludzi, lecz pozbawione naszych wad. Za niezależność, mądrość, takt i tolerancję. Za ciepło i przyjaźń, którymi potrafią nas obdarzyć na zasadzie wzajemności i partnerstwa. Nawiązując do magii – to prawdziwie "magiczne" istoty. Jak powtarza Ada: znają wszystkie tajemnice wszechświata.