Kojąca powtarzalność codzienności. Rozmowa z Małgorzatą Gutowską-Adamczyk
Data: 2015-09-29 11:07:39Jest Pani autorką kilkunastu powieści, w tym także dla młodzieży. Na ile Kalendarze nawiązują do poprzednich książek – choćby niezwykle ciepło przyjętego cyklu Cukiernia Pod Amorem – a na ile jest to książka osobna?
Staram się, aby każda moja powieść była jakoś osobna, nawet jeśli stanowi część cyklu lub do niego nawiązuje, ale Kalendarze są w moim dorobku szczególne, bo wyrywam je z własnej tkanki. Zaczęłam pisać od wspomnień, od czasów PRL, ale nagle stałam się matką, której dzieci się wyprowadzają i tak życie dodało do tej opowieści ramę kompozycyjną, której żal było nie uwzględnić. Moi domownicy nie czytali tekstu na etapie pisania, nie wiem jeszcze, jak się tu odnajdą. Niektóre elementy świata przedstawionego Kalendarzy i Cukierni... powtórzą się - uderzyło mnie to, kiedy przypadkiem przeczytałam fragment otwierający Cukiernię! Pragnęłabym też, aby Czytelniczki znalazły w Kalendarzach tę atmosferę, która tak im odpowiadała w Cukierni... Z pierwszych reakcji wiem, że moja najnowsza powieść budzi wiele pozytywnych emocji i bardzo się z tego cieszę!
Proszę zdradzić szczegóły związane z pisaniem Kalendarzy. Wczesny świt, środek dnia, późna noc – kiedy pisze się najlepiej?
Wieczór - na ogół wieczór, bo przecież jakoś trzeba wykonywać obowiązki domowe. Wieczór jest czasem, kiedy codzienne czynności są za mną, psy śpią, a listonosz czy kurier raczej nie zadzwonią. W ciągu dnia prowadzę też moje „biuro”. Odpowiadam na maile, dzwonię, umawiam się na spotkania. To zabiera całkiem dużo czasu.
Czy zawsze czuje się Pani jednakowo blisko bohaterów swoich powieści? Czy czasem zdarzają się momenty kryzysu? Jak sobie Pani z nimi radzi?
Pisanie to permanentny kryzys. Nawet jeśli wiem, o czym mam napisać, to przecież jest jeszcze do zagospodarowania całkiem niemały obszar „jak?”. Moi bohaterowie czasem mnie nie odstępują, ale zdarza się, że żyją swoim własnym życiem, nie potrzebując mnie do niczego. Bywam zdumiona ich wyborami, bo w gruncie rzeczy ja ich tylko stwarzam. Reszta to obserwacja.
Dokąd więc zabrali Panią - i wkrótce zabiorą również czytelników - bohaterowie Kalendarzy?
Czytając tę powieść, będziemy przemieszczać się w czasie wraz z dwiema bohaterkami. Matką, która przeżywa wyprowadzanie się synów i mieszka we współczesnej Warszawie, oraz sześcioletnią dziewczynką z małego podwarszawskiego miasta czasów wczesnego PRL-u.
Tytuł sugeruje upływ czasu. Jak to się dzieje, że z latami dla wielu ludzi dom dzieciństwa staje się najważniejszy?
Dzieciństwo to najważniejszy czas w naszym życiu, czas, kiedy się stajemy. Zostaje wtedywyrysowana matryca naszej osobowości. Dzieciństwo determinuje bardzo wiele naszych późniejszych poczynań. Moja ciotka, która miała Alzheimera, mieszkając we własnym, dużym domu mówiła, że chce „do domu”. Kiedy jej mówiono, że jest w domu, zaprzeczała. Dom, który mamy zakodowany w mózgu, to dom naszego dzieciństwa. On jest zawsze najważniejszy.
Dom to przede wszystkim ludzie czy miejsce?
Ludzie, to oni tworzą atmosferę. Najwspanialszy pałac nikomu nie zastąpi miłości.
Jakie domy i rodziny tworzą bohaterowie książki? Czy czują się w nich dobrze?
Dom dorosłej bohaterki się wyludnia, dzieci wyfruwają z gniazda, to ją przeraża. Kobieta czuje się obco w nowej sytuacji. Aby uciec od przykrych myśli, przywołuje przyjemne wspomnienia z dzieciństwa. To rodzaj kokonu, w który owija się, aby przetrwać. Natomiast dziewczynka – podmiot wspomnień, czuje się szczęśliwa, bo ma oparcie w dorosłych, którym ufa. Cieszy się z powodu przyjścia na świat młodszej siostry. Jej dom jest bardzo zwyczajny, a nawet biedny, z punktu widzenia dorosłej bohaterki, jednak dla dziewczynki nie ma to żadnego znaczenia, bo czuje się kochana. Natomiast dorosła bohaterka czuje się niepewnie. To naturalne w obliczu tak radykalnej zmiany. Reakcją na zmianę często jest niepokój.
Wystrój pomieszczeń, przedmioty ukryte w szafkach, miejsca, smaki – wszystkie te szczegóły zajmują ważne miejsce w powieści. Poznajemy ludzi, ale często wykonują oni proste czynności. Dlaczego proste gesty są w Pani opowieści tak istotne?
Bo nasze życie sprowadza się do prostych, codziennych czynności! Powtarzalność jest zresztą kojąca. Codziennie większość z nas dostaje do przeżycia kolejny dzień. Zaczynamy go i kończymy w ten sam sposób. Może ktoś powie, że codzienne rytuały są nudne, ale ja tak nie uważam. Starałam się pieczołowicie odtworzyć rozpalanie ognia w kuchni, prostą, codzienną czynność, która zajmowała trochę czasu, ale ileż w niej było poezji! Pranie, robienie zapasów albo nawet niedzielne śniadanie to wszystko buduje rodzinę, jej zwyczaje. Potem się je wspomina z rozczuleniem.
Okładka książki również nie jest przypadkowa...
Na okładce widzimy obraz Jacka Yerki „Zmierzch w kredensie. Babie lato”. Bardzo lubię malarstwo tego artysty, połączenie rzeczywistości i marzeń, wspomnień czy nawet snu. Ta kompilacja daje szerokie pole do interpretacji. Na kilku obrazach tego twórcy znalazłam elementy znane mi z dzieciństwa spędzanego na wsi. Świetnie oddają one również atmosferę, jaką chciałam stworzyć na kartach swojej nowej książki i bardzo się cieszę, że dostaliśmy zgodę na wykorzystnie obrazu jako jej okładki.
Dodany: 2016-04-08 14:54:02
Dodany: 2015-10-05 19:20:53
Dodany: 2015-10-05 19:20:18