Każdy z nas jest ceWEBrytą. Wywiad z Michałem Janczewskim
Data: 2013-08-14 10:53:49Czy termin "cewebryta" został wymyślony przez Pana?
Spolszczenie jest faktycznie mojego autorstwa. Oryginalny cewebrity funkcjonuje jednak od dawna. Jego autorką bodajże jest amerykańska piosenkarka, która zasłynęła w internecie kolekcjonowaniem sweterków wyszywanych kamieniami ozdobnymi... [śmiech] Wykonywana przez nią muzyka też zresztą była dosyć oryginalna, by nie powiedzieć - dziwna. Jedna z płyt nosi właśnie tytuł „Cewebrity".
I kim, w odróżnieniu od celebryty, jest cewebryta?
Celebryta znany jest „wszystkim", a ceWEBryta znany jest w określonym kręgu. Nieważne, ile osób liczy ten krąg. Może liczyć nawet kilkadziesiąt. Dla celebryty internet jest kolejnym kanałem jego promocji. On tam nie będzie rozmawiał ze swoimi fanami, chyba że ktoś będzie to robił za niego - np. pracownik promującej go agencji PR. CeWEBryta nie może sobie na to pozwolić, ponieważ jego obecność w sieci i jego popularność opierają się właśnie na tym bezpośrednim, stałym kontakcie.
Ale przecież są przykłady cewebrytów, którzy mają na koncie romans z tradycyjnymi mediami, mediami, które kreują celebrytów.
Nie są to zazwyczaj udane eksperymenty. Sława właściwa celebrytom, mainstreamowa, odwołuje się do najniższych, ale wspólnych dla wielu, mianowników. Popularność zdobyta w sieci ma związek z indywidualnymi preferencjami określonej liczby osób.
Opisuje Pan jednak przykłady ludzi, którzy stali się znani, bo zrobili z siebie pośmiewisko. Na przykład - dając się sfotografować we własnoręcznie zaprojektowanym kostiumie ulubionego bohatera z filmu sf...
Wydaje mi się, że takie stwierdzenie to duże uproszczenie. Tron Guy, o którym Pan wspomina, zyskał faktycznie ogromną rozpoznawalność, ale nie dlatego, że ludzie przesyłali sobie jego zdjęcie, szydząc, ale uznali, że wygląda po prostu zabawnie.
Komentarze umieszczane pod zdjęciem Tron Guya zabawne bynajmniej nie były...
Niektóre faktycznie nie, ale summa summarum Tron Guy nie został wyśmiany, a... dostrzeżony. Gdybym ja coś uznał za "obciachowe", na pewno nie przesyłałbym tego do znajomych w obawie, że to mnie by uznali za obciachowego. Z mojej obserwacji wynika, że jeżeli coś sobie przesyłamy czy udostępniamy, to nie dlatego, że to się nadaje do wyśmiania, tylko wzbudza pozytywne emocje.
Czy wśród cewebrytów istnieje jakaś typologia?
Choćby taka, że ceWEBryci dzielą się na takich, których sława została przez nich zaplanowana i zdobyta na skutek świadomie podejmowanych działań, oraz na tych, którzy sławni stali się niejako... wbrew sobie.
Czyli cewebrytę można stworzyć?
Oczywiście. Tylko działanie takie będzie nosić znamiona sztuczności, bo nie będzie oddawać ducha subkulturowości medium, jakim jest internet. Przy całej jego masowości.
No właśnie. Bo przecież trudno powiedzieć o niszowości takich gwiazd rodzimej sieci jak Łukasz Jakóbiak, twórca najsłynniejszego internetowego talk-show "20 m2 Łukasza" czy Niektyry Krytyk - chłopak, który umieszcza na Youtube kilkunastominutowe filmiki, w których komentuje wszystko, na co ma ochotę. Programy Jakóbiaka mająpo kilkaset tysięcy wyświetleń, a Niekrytego Krytyka dochodzą do dwóch milionów...
Bo ludzie polubili Jakóbiaka za to, że te rozmowy są inne niż w telewizji, a z ich twórcą można porozmawiać na Facebooku czy YT. Można zgłaszać własne propozycje gości do programu czy zadawanych im pytań. Łukasz Jakóbiuk nie jest dla nich telewizyjną gwiazdą, tylko chłopakiem takim jak oni.
A co się stanie, jeżeli Jakóbiak dostanie własny program w telewizji? Takie propozycje podobno padają...
Jeżeli zachowa tożsamość, w Internecie zachowa swój status. A jeśli przejmie go machina koncernu medialnego...
A Niekryty Krytyk? Abstrahując od tego, co kogo śmieszy, rzesza fanów jaką zgromadził jest - przyzna Pan - imponująca.
Jak widać, wielu ludziom odpowiada takie poczucie humoru.
Na tyle, że wydawnictwo Zielona Sowa publikuje jego książki, transferując sławę zdobytą w sieci na grunt dość tradycyjny.
Co nie musi gwarantować sukcesu. Gwiazda internetu, niejaka Tila Tequila, wydała płytę ze śpiewanymi przez siebie piosenkami, która znalazła zaledwie 20 tys. nabywców, choć Tila miała milion fanów w Internecie w serwisie MySpace... Nie powie Pan, że to sukces. Internet rządzi się innymi regułami. Choć, oczywiście, nie mam danych na temat wyników sprzedaży książki Niekrytego Krytyka.
To ilu trzeba mieć fanów albo polubień, by zyskać status cewebryty?
To nie działa w ten sposób. CeWEBrytą na dobrą sprawę jest każdy z nas. W swojej książce opisuję na przykład kierowcę TIRa, który jeździ zarobkowo po USA. Zatrzymuje się na stacji benzynowej, tankuje auto, kupuje hot-doga, dalej jedzie... I to okazało się interesujące dla dwustu osób, które mogą z nim porozmawiać na czacie.
Ale o czym?
O nim, o jego pracy, o życiu... Sława to niekoniecznie blichtr, rozpoznawalność i pieniądze.
Czym więc jest sława?
To zgromadzenie wokół siebie określonej grupy osób, dla których ważne jest to, co na co dzień robimy, co nas cieszy albo smuci. Z tego właśnie punktu widzenia znajomi, których mam na Facebooku, dają mi status ceWEBryty, bo widzą, co robię, komentują to udostępniają.
Jak często uzupełnia Pan wpisami swój profil na Facebooku?
Dwa-trzy razy w miesiącu.
Dlaczego tak rzadko?
Chyba nie mam potrzeby dzielenia się z innymi swoim zyciem. Ale znam, oczywiście, osoby, które nie przeżyją, jeżeli co godzinę czegoś nie napiszą - choćby na temat smaku zjedzonej przed chwila kanapki.
Najciekawsze jest to, że pod tego rodzaju wpisami pojawiają się natychmiast komentarze znajomych. Czyli ta potrzeba ekshibicjonizmu znajduje odzew, a zatem i sens...
Ktoś kiedyś zapytał, po co robić sobie zdjęcie, jeżeli nie wrzucimy go zaraz na Facebooka... [śmiech] CeWEBryta to osoba, której życie w jakiś sposób ktoś śledzi. To najkrótsza definicja.
Nawet, jeżeli grupa tych śledzących rekrutuje się wyłącznie z grona znajomych?
Oczywiście. Definicja sprowadza się do naszych najprostszych potrzeb - bycia zauważonym, wzbudzenia czyjegoś zainteresowania. Kilka tysięcy lat temu w obrębie wioski mieliśmy łowczych, myśliwych, mających dla jej mieszkańców status idoli, których życie śledzi dana społeczność. Dziś mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem, tylko medium się zmieniło. Analogie są oczywiste - psychologiczna potrzeba bycia sławnym i obserwacji życia innych sławnych. Sława to przecież nieśmiertelność.
Jak w takim razie ma się "cewebryckość" każdego z nas do historii Pańskiej książki - historii osób, które przez zupełny przypadek nagle stały się rozpoznawalne i popularne wśród społeczności globalnej, której członków można liczyć w milionach? Co więcej - bez swojego udziału, a nawet wbrew sobie?
Wedle prezentowanej przeze mnie teorii status Tron Guya w danej społeczności nie różni się aż tak bardzo od popularności osób w ramach grupy znajomych na profilu społecznościowym. Facebook jest narzędziem, które te procesy niezwykle ułatwia. Ale i odpowiada na drzemiące w ludziach potrzeby - zarówno dzielenia się własnym życiem, jak i obserwowania życia innych. Cały czas mówimy o swoiście pojętych subkulturach.
Nie wydaje się Panu, że Facebooku doprowadził do powstania absurdalnie długiego ogona cewebrytów - zgodnie z lansowaną przez Pana definicją tego terminu? I dziś już niebywale trudno o naturalną eksplozję internetowej popularności, choć mobilność dostępu do sieci na pewno by temu sprzyjała. Zalani zostaliśmy autopromocją i auto-pr?
To prawda. Proszę jednocześnie zwrócić uwagę, że skoro każdy może się wypromować, tym o to trudniej. I trudniej o oryginalność, bo wszyscy widzą, co lubią ich znajomi i... sami to zaczynają lubić, żyć według określonych wzorców. Wyzwaniem na dziś jest odnalezienie się w tych "ułatwieniach".
Rozmawiał Kuba Frołow
Notes Wydawniczy Nr 6, 2013
źródło fotografii: blogomodzie.com
materiał nadesłany przez Oficynę Wydawniczą Impuls.