Kabareaktówka 3 SPAKowAni? Sio do domu!

Data: 2008-04-20 23:35:21 Autor: Izabela Mikrut
udostępnij Tweet

Nie oszukujmy się – narzekania na programy rozrywkowe (a że takimi ostatnio zarzucają nas stacje telewizyjne, uściślę, że chodzi o programy stricte kabaretowe) nie są niczym nowym. Problem zaczyna się, gdy owe utyskiwania stają się uzasadnione. Po kolejnej edycji PAKI, po kolejnej nieudanej edycji – jako wielbicielka kabaretu dołączę do chóru malkontentów. Nie zajmuję się całą zabawą zorganizowaną dla wąskiego kręgu publiczności. Wiadomo, że w bezpośrednim odbiorze zabawę podsyca świadomość uczestniczenia w czymś niepowtarzalnym i z różnych względów satysfakcja widza wzrasta. Interesuje mnie, co pozostało z imprezy, czyli to, co po PACE poszło w świat. Innymi słowy – nagranie dla telewizji. Ci, którzy wytrwali do końca programu, mogli zdobyć materiał do niewesołych – zatem nielicujących z przesłaniem kabaretów – przemyśleń. Spuścić na PAKĘ zasłonę milczenia? Nie, poznęcam się. Po kabaretowym oczku i między innymi – PACE, której hasłem przewodnim był motyw tajnych agentów – otrzymaliśmy program, który niebezpiecznie zbliżył się do poziomu bylejakości. I ten poziom twardo trzymał.

Jeżeli PAKA ma wyłonić kabarety, które zasilą naszą estradę, to po wczorajszej transmisji stwierdzam, że Duracell Extra Power to to nie jest. Umrze nam kabaret śmiercią naturalną, ba, zdechnie gdzieś pod płotem jak nic. I nie będzie na co narzekać. A w dwudziestej czwartej, tegorocznej PACE nie było nawet czego reanimować. Z trzech wyróżnionych kabaretów zaprezentowanych publiczności żaden nie był w stanie wywołać salw śmiechu. Hlynur zamiast specyficznego, quasi-skandynawskiego humoru zaprezentował mdławe i bezbarwne skeczyki, z których zapamiętać można to jedynie, że nie było czego zapamiętywać. Ani razu nie udało się zdobywcom trzeciego miejsca rozgrzać publiczności, jeśli chodzi o temperaturę, to po raz pierwszy udało się imitującym północne klimaty „satyrykom” niemal zamrozić salę. Nie ma nic gorszego niż oczekiwanie na śmiech, który się nie rozlegnie. Przydałoby się w tym występie Hlynurowi rozwiązanie rodem z sitcomu, sztuczny śmiech płynący z głośników – przynajmniej nie byłoby tej morderczej ciszy witającej kolejne mizerne przewrotki i puentki. Kiedy w punkcie kulminacyjnym całego skeczu nie ma odzewu ze strony publiczności, zwykle wdzięcznie wyłapującej żarty, to coś trzeba zmienić. Niekoniecznie widowni. Oglądać to mogli jedynie wyzbyci z empatii cyniczni widzowie, którzy z tego milczenia czerpali złośliwą satysfakcję, a nie cierpieli razem z artystami.

Na pierwsze miejsce trafiły dwa zespoły – Świerszczychrząszcz i Widelec. Na cztery scenki przedstawiły w sumie jeden oryginalny skecz – zaprezentowany przez Widelec. Słowo o tym występie: oparty został na niewyeksploatowanym pomyśle: rzeczywiste dialogi zastąpili twórcy opisami emocji, uczuć i zachowań (mówili do siebie „powitanie” zamiast „cześć”, „konsumpcja” zamiast picia alkoholu, „epitet” zamiast wyrażenia obelgi). Publiczność, czujna na dialog, oczywiście wyłapała przede wszystkim „organ anatomiczny” użyty w funkcji przekleństwa. Skecz-krzyżówka wymagał jednak sporego zaangażowania uwagi i w efekcie nie został przyjęty z należytym entuzjazmem. Pomysł był, realizacja była – co z tego, jeśli tekst nie nadawał się na scenę. Wystarczy – tym jednym skeczem jakoś się Widelec obronił.

Świerszczychrząszcz stracił całą inwencję na wymyślanie nazwy, i tak zresztą niesatyrycznej. Skecze oparli na połączeniu poetyki Ireneusza Krosnego i Michała Wójcika z Ani Mru Mru. Wprawdzie obudowanie scenek na pracy mima wymaga wielkiego zaangażowania, lecz samą pantomimą, zwłaszcza odtwórczą, wiele się nie zdziała. Tyle że to właśnie ten kabaret spodobał się widzom, którzy w konkursie esemesowym przyznali Świerszczychrząszczowi nagrodę.

Konkurs esemesowy to kolejny genialny pomysł. Miał on chyba upodobnić program do wszelkich interaktywnych rozrywkowych produkcji w rodzaju „Tańca z gwiazdami”, a przy okazji nabić kasę komu trzeba – w kabarecie jednak nie miał prawa się sprawdzić. Więc oczywiście się nie sprawdził.

Poznęcałam się nad głównymi uczestnikami, to podgryzę jeszcze filar przedstawienia – konferansjerów. Nie poradził sobie z tym w swoim czasie Jachimek, nie poradziła sobie Kaśka Piasecka – tym razem program poprowadziło dwóch estradowych kolegów z formacji Chatelet, gospodarzy jednego z turniejów polegających na opowiadaniu dowcipów na czas (jakość którego przemilczę) – Adam Grzanka i Adam Małczyk. Myślałam, że sobie poradzą – niejeden program już razem prowadzili. Okazuje się, że nie. Jeśli któremuś z pożal się Boże konferansjerów udało się dowcipnie skomentować zaistniałą przypadkowo sytuację żartem, którego nie było w scenariuszu, gotowali się na scenie, przesadnie reagowali na swoje pomysły i ogólnie bawili się lepiej niż publiczność. Co nie byłoby wielkim grzechem, gdyby nie fakt, że swojej zabawy nie umieli ukryć.

W całym trwającym niemal dwie godziny programie były dwa jasne punkty: pierwszy to „niebieski” (niebiański?) skecz Neo-Nówki. Zupełnie nowy, świeży, choć trochę czerpiący z przeszłości, ale przede wszystkim ŚMIESZNY i pozwalający publiczności odetchnąć po ogromnym wysiłku, jaki łączył się z żenującymi występami nagrodzonych kabaretów. Drugim jasnym punktem była muzyka Łowców.B (humorystycznie przedstawionych jako Łowcy.Band) – nawet przerywników, dających kabareciarzom czas na wejście na scenę słuchało się z przyjemnością.

Drugą część „koncertu” „gwiazd” rozpoczął przydługim i nie całkiem zabawnym skeczem kabaret Ani Mru Mru. Wszystko, co zarzuca się lubelskiej formacji, pojawiło się w tej przegadanej scence. Efekciarstwo, brak świeżości, przewidywalność, brak mocnej puenty na finał – długo można by wymieniać. Ułożony pod publiczkę skecz nie sprawdził się i nie przyniósł autorom chluby. To jednak i tak nic w porównaniu z żenującym występem Neo-Nówki (z gościnnym udziałem duetu z formacji Babeczki z Rodzynkiem): śledząc żałosny casting do zespołu disco-polo miało się wrażenie obserwowania dziecięcych zabaw, udawania kabaretu. Kompletnie nieprzemyślane dialogi, na siłę wymuszany śmiech, wreszcie – miałkość tekstu i przedstawienia – a wszystko to ciągnęło się zdecydowanie za długo, żeby mogło śmieszyć. Jeśli miałabym o tym kawałku powiedzieć jakieś ciepłe słowo, to byłoby nim podziękowanie za ulgę, jaką przyniósł fakt, że w końcu twórcy tego „czegoś” zeszli ze sceny. I to był jeden z piękniejszych momentów gali.

Nie brakło – jakżeby inaczej – odsmażanych dowcipów – „irlandzkiego” skeczu Ani Mru Mru, fragmentu ze starego występu „De Klaszczers” w wykonaniu Łowców, czy jednej ze scenek policyjnych Kabaretu Młodych Panów.

Ogólne złe wrażenie (przy czym „złe” to oględne określenie stanu przeciętnego widza) mógłby zatrzeć dobry finał. Niestety to, w czym zaprezentowała się formacja Chatelet, nie przypominało nawet w najmniejszym stopniu kabaretowej produkcji. Chyba że byliśmy świadkami narodzin nowego trendu w kabaretowej działalności znanych już ekip – promowania beznadziejności i rozśmieszania przez własną nieudolność.

Tylko czy o to w kabarecie powinno chodzić?

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Avatar uĹźytkownika - antymimoza
antymimoza
Dodany: 2008-08-19 10:02:30
0 +-
Zgadzam się....To żałosne, a nie śmieszne... Najgorsze jest to, że ""pomysłowość" skeczy zakłada nikłą inteligencję odbiorców, kiepskie poczucie humoru i ich zdolność do śmiania się z byle czego...

Warto przeczytać

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje