Jeszcze dokonam przełomu! Wywiad z Wojciechem Chmielarzem
Data: 2013-06-19 13:49:28Napisał Pan powieść o małym miasteczku w Karkonoszach, gdzie nic nie jest proste, śnieg leży przez sześć miesięcy w roku, a lato jest krótkie. Jakby tego było mało, ludzie mają złe skłonności. Czyżby model Twin Peaks nadal obowiązywał?
Oczywiście! Chociaż nie wiem, czy można mówić o modelu Twin Peaks.
To chyba już u Agathy Christie były opisy sielskich, angielskich społeczności, gdzie niespodziewanie czaiło się zło. To tło fabularne jest ciągle ciekawe, ciągle interesujące i ciągle da się z niego wyciągnąć interesujące historie. Przykładem uwielbiany przeze mnie Theorin, który pisze o sennej Olandii znakomite książki. Moje Krotowice są trochę inne. Czytelnik niemal od początku wie, że to zmęczone miasteczko, które nie jest najlepszym miejscem do życia.
Do rozwiazywania zbrodni wysyła Pan człowieka z zewnątrz. Zesłany na tzw. MOST (program wymiany w ramach jednej firmy, mający na cele zdobycie doświadczenia w innych placówkach) policjant zaczyna szukać mordercy. Dlaczego nie ktoś z Krotowic? Przecież lokalny śledczy lepiej zna teren i ludzi.
Mortka jest głównym bohaterem Farmy lalek z dwóch powodów. Po pierwsze: lubię tego bohatera i chciałem pokazać, co się z nim dalej dzieje.Po drugie: lokalny śledczy jako główny bohater ma tę paradoksalną wadę, że właśnie zna wszystkich i wszystko. Łatwiej opowiedzieć o danej społeczności, posługując się bohaterem z zewnątrz. Będzie on zauważał pewne zachowania, zjawiska, sytuacje, które dla lokalnego śledczego będą oczywiste i nieciekawe. Wreszcie, to nie jest tak, że Mortka prowadzi śledztwo samodzielnie. Jest tylko konsultantem zespołu śledczego, który jest złożony z miejscowych policjantów.
W powieści to chciwość pcha ludzi do zbrodni. Czy nasza kultura oparta na sukcesie mierzonym stanem konta musi wywoływać takie skrajne sytuacje?
Nie musi, ale często wywołuje. Przestępczość zorganizowana, narkotykowa, gospodarcza – te wszystkie groźne zjawiska są napędzane chciwością właśnie. Co więcej i Misza Glenn w McMafii i Roberto Saviano w głośnej Gomorrze pokazują, jak zlewają się światy przestępczości zorganizowanej i biznesu. Nie w sensie powiązań osobowych, ale raczej pewnych wspólnych schematów i logiki działania, nastawienia tylko i wyłącznie na zysk.
W Polsce policjanci coraz częściej przyznają, że dawni handlarze narkotyków zajmują się przestępczością gospodarczą – równie zyskowną, a przy tym bezpieczniejszą i dużo bardziej akceptowalną społecznie.
Skoro jesteśmy przy pieniądzach, czy jest Pan pisarzem zawodowym?
Nie i jestem z tego zadowolony. Oczywiście, jak każdy piszący, marzę o tym, żeby kiedyś z pisania móc się utrzymać, ale zauważyłem, że pisarze zawodowi dzielą się na dwie grupy. Jedna to takie nazwiska jak Pilch czy Masłowska. Osoby na tyle znane i z na tyle ugruntowaną pozycją, że mogą wydawać książki, kiedy chcą i jak chcą, bo i tak będą to bestsellery.
Druga to pisarze, którzy żeby się utrzymać, muszą wydawać jedną książkę na pół roku. Co, niestety, odbija się na ich jakości. Ja, zarabiając na życie w innym zawodzie, mam ten luksus, że piszę to, co chcę, w takim tempie, jakie mi odpowiada i oddaję książkę wydawnictwu wtedy, kiedy jestem z niej zadowolony.
Piszę dlatego, że chcę opowiedzieć fajną historię i przy okazji, mam nadzieję, powiedzieć coś w miarę sensownego o naszej rzeczywistości, a nie dlatego, że mam rachunki do zapłacenia.
Związał się Pan z Czarnem. To wydawnictwo od pewnego czasu podjęło się wydawania kryminałów. Skąd taki wybór wydawcy?
To jak najbardziej świadomy wybór. Czarne jest po prostu świetnym wydawnictwem, moim zdaniem jednym z najlepszych w Polsce. I to nie jest do końca prawdą, że zajmują się kryminałami od niedawna. Niemniej, prócz mnie wydali kryminały tylko trzech polskich pisarzy: Mirosława Tomaszewskiego (Ugi z 2006 r.) Dariusza Foksa (Wielkanoc z Tygrysem z 2008 r.) oraz Pawła Goźlińskiego. Ale, paradoksalnie, tak mała ilość polskich autorów wydała mi się zaletą. Miałem nadzieję, że jest ich tak mało, bo dopiero szukają nowych twórców. I chyba miałem rację. Niedługo zresztą liczba Polaków w kryminalnym katalogu Czarnego się zwiększy, bo w październiku ma się ukazać Hej, za owiecki, za barany Małgorzaty Fugiel-Kuźmińskiej i Michała Kuźmińskiego.
A propos: widział Pan barana Andrzeja Stasiuka? To podobno bardzo sympatyczny zwierzak? Zaś, już na poważnie: co Pan myśli o stanie czytelnictwa w Polsce? Co decyduje o nawykach czytelniczych Polaków?
Nie tylko nie widziałem barana Andrzeja Stasiuka, ale nawet samego Andrzeja Stasiuka nie zobaczyłem na oczy.
A na poważnie. Nigdy nie uważałem, by cena książki była wielką przeszkodą w rozwoju czytelnictwa w Polsce. Dobrą książkę można kupić już za równowartość mniej więcej 4-5 piw w modnej knajpie np. w ramach promocji w księgarni internetowej. Knajpy są pełne, księgarnie niekoniecznie. Problemem według mnie jest rzeczywiście brak promocji czytelnictwa, głównie ze strony państwa.
W Szwecji i krajach ościennych udało się, również dzięki świadomie prowadzonej polityce kulturalnej, stworzyć modę na skandynawski kryminał, która później przeniosła się na cały świat. Dzięki temu, kryminał stał się tam niemalże gałęzią gospodarki – kręcone są filmy i seriale, kupowane potem przez stacje w wielu krajach, a turyści przyjeżdżają do Ystad, żeby zwiedzać miasto śladami Kurta Wallandera. U nas takich działań się nie prowadzi (może z wyjątkiem Wrocławia, który promował się, wykorzystując powieści i osobę Marka Krajewskiego), a przecież mamy i dobrych pisarzy kryminalnych, i świetnych pisarzy fantastów. To można wykorzystać do promocji kraju.
Problem dotyczy też działań organizacji pozarządowych. Mam wiele sympatii dla kampanii "Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka", ale wątpię, by takie stwierdzenie z ust Kazimiery Szczuki czy Jacka Dehnela (oboje wspierali akcję) wywołało u kogokolwiek inną reakcję niż wzruszenie ramion. Szczerze mówiąc, pamiętam tylko jedną, moim zdaniem udaną, przemyślaną i mającą szansę powodzenia kampanię promocji czytelnictwa. To "Cała Polska czyta dzieciom". Wyrabiała dobre nawyki czytelnicze i u rodziców, i u dzieci, a przy tym odwoływała się do pozytywnych emocji.
Kryminał to gatunek bardzo zachowawczy. Raczej trudno byłoby za sprawą powieści kryminalnej dokonać w literaturze wielkiego przełomu. Czy ramy tego gatunku ograniczają Pana?
Przede wszystkim - skąd ta pewność? Proszę mi dać jeszcze trochę czasu. dopiero się rozkręcam, a do przełomu nie jest wcale tak daleko!
A, bardziej na serio, co to jest przełom w literaturze? Pewnie Ulisses, W poszukiwaniu straconego czasu, latynoski realizm magiczny. To na pewno. Ale do tej listy trzeba też dodać opowiadania o Sherlocku Holmesie, powieści Agathy Christie i Raymonda Chandlera, czy z bardziej współczesnych rzeczy Milczenie owiec, twórczość Mankella i serię "Millenium".
Wiem, czym jest kryminał, na czym polega jego konwencja i jakie ma ograniczenia. Wiem, że to literatura rozrywkowa. Ale też wiem, że w tym gatunku można przekazać wiele wartościowych, ważnych historii i wiem, że od dawna nie czytałem równie przejmującej książki jak Zmierzch Theorina.
Chodzi mi raczej o to, że kryminał to gatunek mocno ustabilizowany. Tu każdy przełom jest raczej szkodliwy. Istnieją naturalnie warianty i propozycje nowej poetyki gatunku, ale z reguły zahaczają one o formy z pogranicza.
Ale czym jest w takim razie "przełom"? Lisabeth Salander to jest moim zdaniem przełom literacki. Czy był szkodliwy? Raczej nie. To jest postać, do której wielu autorów będzie musiało się odnieść, przemyśleć ją w kontekście swoich książek. I nie mówię tu tylko o autorach kryminałów.
Z czytelnikami jest zresztą podobnie. Nie do końca rozumiem też określenie "formy pogranicza". A co ze znakomitymi Świętymi grami Vikrama Chandry - monumentalnym literackim freskiem na temat współczesnych Indii? To jest jeszcze kryminał czy już nie? A może zaczniemy popadać w pewną paranoję i ilekroć pojawiać się będzie jakiś naprawdę znaczący kryminał, będziemy stwierdzać, że to jednak "forma pogranicza"? Jaki byłby cel takiego postępowania?
Jak dużo ingerencji w tekst zakłada Pan na etapie pisania? Czy bierze Pan pod uwagę sugestie bliskich, redaktorów?
Niewiele. Z żoną rozmawiam o książce dużo wcześniej, niż zaczynam ją pisać, więc jeśli ma jakieś uwagi, znam je przed rozpoczęciem pracy. Ale tak, zdarza się, że wytyka mi błędy, nieścisłości lub fabularne pomyłki. Zwykle ma rację, więc poprawiam. A co do reszty... W Czarnem pracuję ze świetnym redaktorem, który ma bardzo sensowne merytoryczne uwagi. Nigdy jednak nie wywracały one fabuły do góry nogami. Gdyby jednak taki pomysł się pojawił... Cóż, musiałbym poznać argumenty, by zdecydować, czy zezwolić na zmiany, czy nie.
Kryminały mają często pewien element dydaktyki. W uproszczeniu - to zbrodnia i jej konsekwencje, czasem kara. Czasem jednak kryminały stają się swoistymi panoramami współczesnego społeczeństwa, pewną diagnozą rzeczywistości, w której żyjemy. Czuje się Pan na siłach piętnować wady społeczeństwa?
Zdecydowanie nie. Zresztą w książkach unikam piętnowania, bo to zazwyczaj źle wychodzi. Fałszywie i słabo literacko. Natomiast staram się w moich fabułach stawiać diagnozy. Wskazywać czytelnikowi pewne obszary rzeczywistości i mówić – tu według mnie jest problem. Ale to raczej zaproszenie do rozmowy, refleksji, a nie piętnowanie.
Dziękuję za rozmowę.