Jestem z tej samej gliny, co moi bohaterowie - mówi Małgorzata Gutowska-Adamczyk, autorka "Cukierni pod Amorem"
Data: 2012-02-12 17:40:44Justyna Gul: Obecnie cała Polska kojarzy nazwisko Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk z klimatycznymi okładkami rodzinnej sagi Cukiernia pod Amorem. Jednak Pani zawodowa przeszłość to nie tylko książki, ale i seriale – takie jak choćby „Tata, a Marcin powiedział…”. Zanim „przepytam” Panią na tematy literackie, proszę powiedzieć, jak powstawał ten serial i jak wyglądała praca na planie?
Małgorzata Gutowska-Adamczyk: Serial powstał na bazie niemieckich słuchowisk radiowych „Tata, a Charlie powiedział”. Mniej więcej po roku emisji zaczęły powstawać polskie scenariusze. Jako scenarzystka zaistniałam przez przypadek. Mój mąż, który był reżyserem tego serialu, poszukiwał wraz z producentem polskich autorów. Dostałam szansę, z której skwapliwie skorzystałam. To była fantastyczna szkoła precyzyjnego myślenia, krótkiego dialogu i... pokory. Wojtek się ze mną nie cackał i częściej rzucał do kosza to, co napisałam, niż oddawał do realizacji. Na planie nie bywałam. Jedyny raz, kiedy zostałam tam zaproszona przez producenta, po realizacji setnego odcinka, zresztą mojego autorstwa, mój mąż skwitował pełnym zdziwienia pytaniem: „A co ty tu robisz?”
J.G. : Czy to, że absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze PWST, była nauczycielka, właścicielka firmy handlowej, została pisarką, to wynik chęci dotarcia do szerokich rzesz czytelników, przypadek, powołanie, zbieg okoliczności?
M.G.-A.: Myślę, że wszystkie te czynniki zadziałały wspólnie. Nie wyobrażałam sobie siebie nigdy jako kogoś innego, a fakt, że byłam i wciąż jestem wspólniczką w firmie, pozwala mi pisać bez konieczności utrzymywania się z literatury. Zadziałał też zbieg okoliczności, ponieważ mój debiut jako autorki powieści dla młodzieży był właściwie zamówiony przez wydawnictwo Akapit-Press.
J.G.: Pisze Pani o sobie, że poza pisarstwem jest Pani również businesswoman… Nie oznacza to jednak, że do literatury podchodzi Pani w kategoriach biznesu?
M.G.-A.: I tak, i nie. Z jednej strony piszę tylko o rzeczach, które wydają mi się ważne, ale mam na uwadze również to, aby nie znudzić czytelnika, by moje propozycje – czy te dla młodzieży, czy kierowane do dorosłych – były atrakcyjne.
J.G.: 110 ulic, 220 linii, Niebieskie nitki i kilka innych powieści to książki dla nastolatek. Skąd czerpie Pani inspirację do tworzenia tego rodzaju literatury? Jak zbiera Pani informacje o problemach i życiu młodzieży – z telewizji, gazet, obserwacji własnych? Jak udaje się Pani być tak blisko młodych ludzi i ich problemów, że mogą uznać Pani książki za wiarygodne? Zdarza się przecież, że powieści autorek chwalonych przez krytykę, przez młodych ludzi są z miejsca dyskwalifikowane… Co jest trudniejsze – pisanie dla ludzi młodych, czy też dla osób dorosłych?
M.G.-A.: Staram się być uważną obserwatorką tego, co dzieje się dookoła, mam dwóch synów, interesują mnie żywo ich sprawy. Kiedy piszę o świecie nastolatków, ich świat, ich problemy, stają się moimi. Może to jest recepta? Nie staram się podawać rozwiązań, tylko drogę do nich i nie przekreślam żadnego z moich bohaterów, bo nie ma zła bez przyczyny. Tak więc wspólnie z moim czytelnikiem staram się szukać przyczyn właśnie.
J.G.: 13. Poprzeczna została wyróżniona przez Polską Sekcję IBBY tytułem "Książki roku 2008", ale na Pani koncie znaleźć możemy więcej nagród i wyróżnień. Jak wpływają one na Pani twórczość? Motywują Panią do działania? A może pisanie to potrzeba duszy i nominacje czy laury nie mają znaczenia?
M.G.-A.: Nagroda IBBY jest dla mnie bardzo ważna, ale najważniejszy jest odbiór czytelniczy. A tych laurów nie było znowu tak wiele…
J.G.: Cukiernia pod Amorem powstała w okresie, kiedy Polska przeżywała jeszcze Dom nad Rozlewiskiem Małgorzaty Kalicińskiej. Myśli Pani, że to odwołanie się w książkach do podstawowych wartości, rodziny, szacunku, historii to dzisiaj przepis na sukces? Czy Polacy są spragnieni w tym skomasowanym ataku bodźców zewnętrznych prostych rzeczy i rozwiązań? Czy wraca moda na tradycyjne wartości?
M.G.-A.: Wydaje mi się, że te wartości zawsze będą aktualne. Tradycyjne wartości to, według mnie, przede wszystkim odpowiedzialność za siebie i innych, ale również pewność, że gdy będziemy tego potrzebować, nasza rodzina stanie za nami murem. To jest ich największa siła. Jednak bardzo staram się nie upraszczać i nie upiększać świata. Moje powieści nie są tabletkami na uspokojenie, staram się, aby było wręcz odwrotnie. Świat jest taki, na jaki się godzimy...
J.G.: „(…) Wszystkie drogi prowadzą do Gutowa”, „ (…) Mimo objętości, czyta się jednym tchem”, „Barwna obyczajowość opisana z imponującym realizmem i dbałością o detale, różnorodne, ciekawie nakreślone sylwetki bohaterów (…)” – to fragmenty recenzji Cukierni pod Amorem. Spodziewała się Pani tak pozytywnego odbioru? Czy czyta Pani recenzje swoich książek? Czy są one dla Pani ważne, czy też dyskusja wokół nich jakby mniej Panią interesuje?
M.G.-A.: Nie mogę powiedzieć, aby recenzje były mi obojętne. To wielka satysfakcja, gdy są pozytywne, nauka, gdy wskazują błędy i niedoróbki. Miniony rok był dla mnie bardzo pracowity i nie ze wszystkim, co napisano o Cukierniach miałam możliwość się zapoznać! Przyznam szczerze, że aż tak pozytywny odbiór książki był chyba dla nas wszystkich zaskoczeniem. Oczywiście, bardzo się staraliśmy – tak ja, jak i Wydawnictwo Nasza Księgarnia, ale sukces każdej książki jest dziełem czytelników.
J.G.: Jak powstawała ta trylogia? Z założenia miała obejmować kolejne tomy, czy też Pani serce i intuicja w trakcie pisania pierwszego tomu podpowiedziały, że na tym się nie skończy? Jak będzie wyglądał dalszy ciąg? Czy po z założenia ostatnim tomie możemy spodziewać się kolejnych wiadomości z Gutowa?
M.G.-A.: Powieść początkowo miała zawrzeć się w jednym tomie, rozpoczynać się w latach dwudziestych XX wieku, a kończyć siedemdziesiąt lat później. Jednak już na początku zrozumiałam, że oprócz głównej bohaterki, Celiny Hryć, interesują mnie też inne postaci. Pojawił się choćby uroczy łotr, Tomasz Zajezierski, jej dziadek, i już w lipcu 2008 roku – a może było to w sierpniu – zaproponowałam Naszej Księgarni rozszerzenie jednego tomu do trzech. Lata płynęły, a bohaterowie wiedli życie trochę na własną rękę, jedni umierali, się inni rodzili. Jednym przypadły role pierwszoplanowe, inni musieli zadowolić się statystowaniem. Z tych, którzy zaabsorbowali mnie najbardziej, wymienić należy Ginę Weylen, matkę Adama Toroszyna. Nie tylko mnie zawojowała ona swym temperamentem, czytelnikom też zawróciła w głowie, szukają jej po sieci, sądząc, że musiała przecież istnieć naprawdę!Jeśli chodzi o tak zwany dalszy ciąg, to nie byłabym sobą, gdybym nie szykowała jakiejś niespodzianki. Tak, wrócimy do Gutowa. W kolejnej powieści zawitamy tam w roku 2011, czyli słuszne może być domniemanie, że dowiemy się, co słychać u niektórych bohaterów Cukierni.
J.G.: W Cukierni pod Amorem każde słowo przesycone jest zapachem i smakiem wspaniałych wypieków, wśród których znaleźć można prawdziwe delicje… Czy popularna autorka, która na co dzień odbywa wiele spotkań autorskich, pisze kolejne książki i ciężko pracuje na ich popularność sporo czasu poświęca na zajmowanie się domem?
M.G.-A.: Tak, jestem typową kurą domową. Mam, co prawda, firmę, czasem pisuję powieści, ale mój pierwszy etat to praca w domu. Prace literackie wykonuję na drugiej zmianie.
J.G.: Mariola, moje krople… to z kolei książka zaskakująca, szczególnie dla tych, którzy spodziewali się kolejnej nostalgicznej opowieści rodzinnej. A tu mamy perypetie artystów prowincjonalnego teatru, do którego wkracza Wielka Polityka. Czy zdradzi Pani, skąd ta zmiana tematu i co wspólnego książka Mariola, moje krople… ma z serialem „Allo, Allo!”?
M.G.-A.: Trochę bałam się konfrontacji czytelniczek, które poznały mnie jako autorkę Cukierni z tym najnowszym dzieckiem, jednak chronologicznie jest ono znacznie wcześniejsze. Mariola... powstała z zachwytu dla serialu „Allo! Allo!”, ale też dla fantastycznych polskich komedii. Początkowo pisałam ją zresztą jako serial. Nie doczekawszy się produkcji, aby dać szansę zaistnienia moim bohaterom, przerobiłam tekst na coś możliwego do przeczytania. Jest to groteska o czasach schyłkowego PRL-u i, prawdę mówiąc, chciałabym kiedyś dopisać do niej ciąg dalszy.
J.G.: Nie zapytam o absurdy PRL-u, ale przecież pojawiają się one na marginesie tej powieści. A równocześnie o swoich bohaterach – partyjnych i niepartyjnych, opozycjonistach i „aktywistach” pisze Pani z bardzo dużą dozą ciepła i sympatii. Jaki jest Pani stosunek do tego okresu w naszej historii i czy w kontekście tej historii ma to jakiekolwiek znaczenie?
M.G.-A.: Ma, oczywiście. Ja lubię wszystkich moich bohaterów, staram się ich usprawiedliwić i nawet, jeśli piszę o nich z przymrużeniem oka, motto tej książki mówi przecież dobitnie, że jestem ulepiona z tej samej gliny.
J.G.: Mariola, moje krople… to powieść o teatrze, zanurzona mocno w środowisku teatralnym, ale też pod względem formalnym dość mocno teatralna…
M.G.-A.: Moje związki z teatrem rozpoczęły się jeszcze przed studiami. Teatr w czasach, kiedy dojrzewałam, był praktycznie jedynym miejscem, skąd płynęło wolne słowo. Stąd też poniekąd wziął się mój wybór studiów. Co prawda, nie pracowałam ani jednego dnia w zawodzie (nie wiem nawet, szczerze mówiąc, kim właściwie jestem z zawodu – mam tytuł magistra sztuki i tyle), studia przydały mi się jednak bardzo w życiu, ponieważ w PWST poznałam mojego przyszłego męża, Wojciecha Adamczyka i to jego życie zawodowe trzyma mnie tak blisko przy teatrze. Te związki zacieśniły się zresztą w ubiegłym roku, ponieważ mój mąż wyreżyserował monodram Kasi Żak „Czterdziestka w opałach” na podstawie mojej mikropowieści Jak zabić nastolatkę (w sobie)?.
J.G.: Proszę jeszcze zdradzić, na co wierni czytelnicy Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk mogą czekać? Czy jakiś nowy projekt jest już na horyzoncie? Książka? Scenariusz?
M.G.-A. Ten rok będzie obfitował w różnorodne projekty. W styczniu w Naszej Księgarni ukazało się wznowienie powieści Serenada, czyli moje życie niecodzienne, pastiszu komedii romantycznej, rozgrywającego się w świecie seriali telewizyjnych. Na maj przygotowywane jest wydanie moich rozmów z czytelniczkami, zatytułowane Małgorzata Gutowska-Adamczyk rozmawia z czytelniczkami „Cukierni Pod Amorem”. W tej książce w gronie sześciu czytających kobiet rozmawiamy o życiu, roli kobiety w społeczeństwie, naszych radościach i lękach związanych z macierzyństwem, pracą, rodziną. Rzecz ukaże się nakładem PWN-u.
J.G.: Będzie również szczególny prezent dla najmłodszych czytelników…
M.G.-A.: Na Dzień Dziecka Nasza Księgarnia szykuje Opowieści Pana Rożka – zbiór trzech baśni, z których dwie ukazały się jako części składowe moich powieści dla starszej młodzieży. Teraz, zebrane w jednym tomie, będą mogły być czytane starszym przedszkolakom i dzieciom w młodszych klasach podstawówki. To dla mnie zupełnie nowe grono czytelników i bardzo jestem ciekawa odbioru przez najmłodszych moich książek. Miałam już spotkanie w bibliotece z dziećmi, które wspaniale reagowały na treść. Mieliśmy też okazję sporo porozmawiać na temat przyjaźni oraz synonimów, do których odwołuje się treść jednej z baśni, Albertyna ratuje Układankę. Książkę znakomicie zilustrowała Wanda Orlińska.
J.G.: Jesień zapowiada się dla miłośników Pani książek jako czas literackich podróży…
M.G.-A.: Tak, bo jesienią powinny pojawić się w księgarniach dwie książki, z których jedna to moja nowa powieść, będąca w pewnym stopniu "ciągiem dalszym Cukierni". Będzie to pierwszy tom dwutomowej Podróży do miasta świateł, zatytułowany Róża z Wolskich. Odbędziemy w tej powieści dwie podróże: do Gutowa oraz do Paryża. Mam nadzieję, że Czytelnicy odnajdą w niej klimat belle epoque oraz leniwą atmosferę Gutowa, w której tak zasmakowali. Rzecz ukaże się nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia. Natomiast PWN wyda jesienią album o Paryżu belle epoque, który powstaje na bazie materiałów zebranych przeze mnie i moją dokumentalistkę, Martę Orzeszynę. Bardzo chcemy podzielić się z czytelnikami tym, co wiemy o Paryżu tamtych czasów, bo przecież nie wszystko z oczywistych względów zawrę w powieści. Nie wiem, czy nie będzie to przypadkiem pierwsza taka inicjatywa, kiedy czytając powieść jednocześnie będziemy mogli oglądać zdjęcia z epoki i czytać o mieście, w którym rozgrywa się jej akcja. Mam nadzieję, że da to Czytelnikom wspaniałą inspirację do tworzenia miasta w wyobraźni, a ten, kto nie był w Paryżu (zresztą – któż z nas był w tym mieście pod koniec XIX wieku?), będzie miał okazję poczuć atmosferę, zobaczyć miejsca i ludzi.
J.G.: Dziękuję za rozmowę.
Dodany: 2015-08-19 18:52:46