Grecka sielanka, nowa powieść i powidła. Wywiad z Agnieszką Krakowiak-Kondracką
Data: 2015-08-31 12:30:47Agnieszka Minkiewicz: Bohater Twojej nowej powieści Cudze jabłka popada w kłopoty finansowe, wchodząc w interes z Grekami, który nie wypala. Czy to pokłosie ostatnich wydarzeń, które przetoczyły się przez media?
Agnieszka Krakowiak-Kondracka: – Nie, kiedy tworzyłam szkielet dramaturgiczny tej książki, Grecja nie miała aż tak widowiskowych kłopotów. Nie mogłam przypuszczać, że przez jakiś czas media będą rozpoczynać wszystkie newsy od obrazków walki o dostęp do bankomatów. Nawet zastanawiałam się czy w ostatecznej korekcie nie uzupełnić greckiego wątku o dramatyczne, gospodarcze wydarzenia, żeby w pewien sposób podkręcały akcję. Ale kiedy pisałam „grecki wątek” wpływający na życie moich bohaterów, te wszystkie prawdziwe wydarzenia toczyły się podskórnie. Krótko mówiąc: chyba trochę nakrakałam.
Dlaczego więc właśnie Grecja? Masz dobre wspomnienia związane z tym krajem?
– Wydawało mi się, że Grecja na zasadzie kontrastu pasuje do tego, co spotyka głównych bohaterów po powrocie do domu. To kraj kojarzony z pewnym rodzajem sielanki. Ten spokój, myślenie o bliżej nieokreślonej przyszłości ze spokojem, to morze, te pomarańcze… I na tym bajkowym tle interes życia głównego bohatera. Wszystko się tak fajnie krystalizuje, aż tu nagle… łup… pryska bańka. Ale pierwsze sceny mogłyby się rozgrywać równie dobrze w każdym innym miejscu, gdzie tempo życia zwalnia. W Hiszpanii, południowej Francji czy w innym fantastycznym kraju. Mój bohater nagrabił sobie dużo wcześniej. Dopadła go pogoń za pieniędzmi, za kredytami; to szaleństwo, żeby mieć wszystko, co nas otacza.
Ada, bohaterka Twojej pierwszej powieści została sama i musiała zacisnąć pasa, żeby zapewnić córce lepszy start. Tutaj punkt wyjścia jest zupełnie inny. Mamy bohaterów, którzy dobrze żyją, stać ich na wiele i nagle znajdują się w zupełnie innej sytuacji. Skąd taki pomysł?
– Któż z nas nie ma problemów z finansami, z codzienną gonitwą? Czy wystarczy na kredyt, na naprawę lodówki, na szkołę dla dziecka…? Myślę, że wiele osób jest w takiej sytuacji, w której musi – jeśli nie zaciskać pasa – to ograniczać swoje potrzeby. A, niestety, od dobrobytu do ruiny droga bywa krótka. Tym razem nie chciałam pisać wyłącznie o enklawie luksusu, jak w Jajko z niespodzianką, ale wejść w problemy szerszej grupy osób. W dzisiejszych czasach pieniędzy nie wystarcza na wszystko, nawet jeśli ma się ich dużo. Z dnia na dzień rosną nasze potrzeby. Chcemy więcej i więcej, zwłaszcza, kiedy już uda nam się osiągnąć ten podstawowy poziom. Nie lubimy się ograniczać, jeśli nie musimy. Już nie posyłamy dzieci do publicznych szkół, tylko do tych lepszych. Zamiast dziesięcioletniego samochodu, chcemy mieć nowy model.
Mój bohater starał się, aby jego rodzinie niczego nie brakowało, ale… życie na kredyt i z odroczonymi płatnościami może nieprzyjemnie zaskoczyć. Kiedy wszystkie problemy finansowe się zbiegły, jego firma nie wytrzymała. Bohater sięgnął finansowego dna. Jedyny żywiciel rodziny….
To o tyle trudna sytuacja, że z luksusu nie tak łatwo zrezygnować…
– Do luksusu łatwo jest się przyzwyczaić. Dlaczego mamy jeździć autobusem, skoro możemy własnym samochodem? W drugą stronę ta przesiadka jest bolesna. Trudno się z nią pogodzić. Zamiast wakacji w Grecji musimy się zadowolić domkiem kempingowym, wyjazdem na działkę do rodziców. A wcześniej było tak fajnie.
Ludzie często postrzegają nas przez pryzmat tego, co mamy. Grono naszych znajomych przyzwyczaja się do tego, że bywamy w określonych miejscach, że jesteśmy w tej paczce, która wyjeżdża tu i tam, która kupuje to i to, która ubiera się w taki, a nie inny sposób. Niełatwo się przyznać do problemów i wejść w inną rzeczywistość. Czasami ludzie wstydzą się powiedzieć: "mam kłopoty finansowe, muszę zacząć oszczędzać", bo chcą być postrzegani jako inni, lepsi, bogatsi, "luksusowi". „Mieć” to „być”. Mają na wszystko, dlatego że ciężko pracowali i zarobili. Stać ich. A nagle okazuje się, że są „mniej warci”….Wtedy właśnie pojawiają się załamania, depresje, rozwody…
Stare przysłowie brzmi „prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie”. Tak jest też z Ewą i Markiem…
– Niestety, w naszym szybkim świecie, coraz częściej nawiązujemy bardzo powierzchowne relacje. Często sprowadzają się do tego, że się bywa. Pogada się o pogodzie, wakacyjnych planach albo w pracy o pracy. Gdy nadchodzi prawdziwy kryzys, nie jest łatwo znaleźć kogoś, na kim można polegać, a jeszcze trudniej przyznać się, że potrzebujemy pomocy. Słowa Słuchaj, mam kłopoty. Potrzebuję wsparcia i nie jestem w stanie w tej chwili się zrewanżować z trudem przechodzą nam przez gardło. Kiedy nam się powodzi, to żeby nie popadać w jakieś zależności, wolimy kupować usługi. Gdy pojawiają się kłopoty finansowe i nie stać nas na to, nagle trzeba sobie radzić samemu. Bo znajomi, z którymi dotąd rozprawialiśmy głównie o pogodzie, nie są ludźmi, którym można się zwierzyć. Wiele osób wraca wtedy do starych przyjaciół, których zna z czasów, kiedy pieniądze nie były jeszcze podstawowym budulcem relacji. To może być owocny powrót, bo zaczynamy po prostu ze sobą rozmawiać, przyznajemy się do porażek, dostajemy wsparcie. I często zaczynamy składać swoje życie na nowo.
Przy nieszczęściach, które spadają na głównych bohaterów Twojej książki, Ewa zdaje się być optymistką do końca, wbrew temu, co obserwują czy myślą ludzie dokoła niej…
– Ewa na początku, kiedy dowiaduje się o swojej sytuacji finansowej i o krachu firmy Marka, jest w szoku. Potem przychodzi poczucie winy, że żyła na rachunek swojego męża, że nie interesowała się sprawami finansowymi. Co prawda może się czuć usprawiedliwiona, bo zajmowała się dzieckiem, chciała stworzyć ognisko domowe, zapewnić swojej rodzinie bezpieczeństwo. Teraz jednak robi rachunek sumienia – może to było za mało? Wyrzuca sobie, że marnotrawiła czas, nie wykorzystała swoich szans, nie skończyła studiów, nigdy nie zaczęła szukać pracy.
Kiedy wszystko zaczyna się sypać, Dragonowie tracą mieszkanie, a Marek jest bliski załamania, Ewa postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Nie tylko chce finansowo ratować rodzinę, ale i udowodnić sobie własną wartość. Chce pracować. Nie jest to jednak takie proste. Okazuje się, że rynek jest bezwzględny, a nasze oczekiwania co do tego, w jaki sposób możemy zarabiać na życie, często mijają się z rzeczywistością. Ale nie poddaje się i znajduje sposób na podźwignięcie rodziny i siebie z dna.
Co było najtrudniejsze przy pisaniu Cudzych jabłek?
– Początkowo miałam wrażenie, że Ewa musi być bardziej zbuntowana, że powinna mieć więcej pretensji do swojego męża. Przecież Marek oszukiwał ją, ukrywając kłopoty. Trudno mi było wczuć się w sytuację kobiety, która, gdy wszystko się wali, chce mieć przy sobie takiego faceta.
Zadawałam sobie pytanie: co ma spajać ich związek? Trudno mi było ułożyć ich relacje w taki sposób, żeby bohaterka nie wychodziła na jakąś dziumdzię, która wszystko wybaczy. Z drugiej strony ma jednak tak wiele do stracenia - rodzinę, córkę. Postawiłam więc na miłość i dojrzewanie bohaterki do samodzielności. Potem musiałam stworzyć takie przeszkody, żeby czytelnik dostał zaskakujące rozwiązania i żeby to nie była tylko opowieść o tym, że uczucie przetrwa wszelkie krachy. Chociaż ja liczę na to, że prawdziwa miłość pokonuje bariery i wytrzymuje mimo prób. Taką tezę założyłam. Ale bywa przecież różnie.
To kolejna Twoja książka, która porusza niełatwy temat. Ada z Jajka z niespodzianką czy Ewa z Cudzych jabłek znajdują się w sytuacji, w której nikomu z nas nie byłoby do śmiechu. A jednak przy każdej z tych książek nieraz możemy się szczerze roześmiać…
– Myślę, że z każdego upadku można się podnieść. A optymizm w pokonywaniu trudności na pewno pomaga. Jest nam łatwiej, kiedy myślimy, że istnieje wyjście z tego tunelu, że gdzieś tam jest światełko. To od nas zależy, czy podejmujemy próbę, czy rozejrzymy się, żeby dostrzec szansę. Tak postrzegam rzeczywistość – nawet, gdy jest ciężko, znajdzie się miejsce na odrobinę uśmiechu. Trzeba wierzyć w odmianę losu. A gdy się już złapiemy dobrej myśli, to nie należy puszczać, bo kiedy człowiek widzi świat wyłącznie w czarnych barwach, to nie doczeka happy endu.
Czy taką właśnie rolę "rozśmieszaczy" powinny spełniać książki w codziennym życiu?
– Chciałabym, żeby po przeczytaniu mojej książki czytelnik był w lepszym humorze niż przed lekturą. Żeby miał nadzieję, że przezwycięży i własne problemy. Może spojrzy na swoje życie z innej perspektywy i zastanowi się nad własnym niewykorzystywanym dotąd talentem? Mam nadzieję, że Cudze jabłka to taka książka, która pomaga wyruszyć w nową drogę z nowym plecakiem - może ciut lżejszym?
Osoby, które czytały Jajko z niespodzianką z pewnością ucieszy wiadomość, że w Cudzych jabłkach nie zabraknie też Ady…
– Nie mogłam się od niej uwolnić (śmiech). Po pierwszej książce wielu czytelników dzieliło się ze mną obawami, że ten bajkowy romans Ady nie ma szansy przetrwać. A ja lubię bajki i polubiłam też tę parę, z która spędziłam tyle dni przy komputerze. Gdyby to był serial, musiałabym im szybko pokomplikować życie, bo szczęście fatalnie się filmuje, ale w książce, zwłaszcza w pobocznym wątku, mogę sobie pozwolić, by ta bajka trwała. Dalsze losy Ady to, oczywiście, maleńki epizod w całej historii, ale pokazuje nowy rys w jej życiu. To taki mały bonus dla tych, którzy czytali moją pierwszą książkę. Ale nie trzeba znać bohaterki, żeby polubić i przeczytać Cudze jabłka.
Bohaterowie Cudzych jabłek mają też problemy natury zdrowotnej. To pokłosie serialu „Na dobre i na złe”?
– Po blisko pięciuset historiach medycznych, które tworzyłam lub współtworzyłam w serialu, to silniejsze ode mnie (śmiech). W książce są dwa małe wątki medyczne. Jeden związany z główną bohaterką, drugi - z jej oponentką. Medycyna w tle zawsze musi chyba zaistnieć w moich książkach, bo była dla mnie treścią życia przez naście lat! Będę się starała tego trzymać, bo nic nie daje autorowi takiej wrednej satysfakcji, jak możliwość odwrócenia sytuacji złej w dobrą albo odwrotnie.
Ale w Cudzych jabłkach sytuacje złe obracają się w dobre i na tym koniec?
– Ja się do horroru nie nadaję. Do kryminału też nie. Za dużo w życiu trudnych chwili, żeby nimi epatować w lekturze rozrywkowej. Myślę, że ludzie potrzebują optymizmu w życiu, a ja bardzo chciałabym, żeby go nikomu nie brakowało.
Czy w tej książce pojawiają się wątki, które mogą być punktem wyjścia do kolejnej powieści?
– Nie kuś! Owszem, mam taki pomysł. Jest sytuacja, od której chciałabym się odbić. Taki zaczep do trzeciej książki, w której – w tle głównego wątku – zbiegłyby się losy bohaterek z poprzednich dwóch powieści. Cos już sobie układam. Najpierw jednak Cudze jabłka muszą spodobać się czytelnikom. Nie chcę być pisarką „na siłę”. Jeśli nie, to będę musiała żyć z niezrealizowanymi przygodami wymyślonych postaci we własnej głowie.
Podobno pisanie tak Cię wciągnęło, że planujesz urlop od serialu?
– Tak długo żyłam z medycyną w domu i w zagrodzie, że nie mogę już tego ciągnąć z takim entuzjazmem, jak dotąd. Myślę, że tak, jak u mojej bohaterki – no, może uda mi się uniknąć aż takiego krachu finansowego – przychodzi pora na zmiany. Chcę czegoś nowego. Życie z serialem przez naście lat z taką liczbą bohaterów i wątków, z takimi terminami realizacyjnymi, bywa wyczerpujące. Chciałabym zmienić coś u siebie, przez chwilę odsapnąć…
…i wyjechać na przykład do Grecji?
– Tak, najlepiej co najmniej na pół roku (śmiech). To byłoby niezłe. Ale na razie zostanę tutaj i zobaczymy, co czas pokaże. Myślę, że mam tutaj jeszcze parę rzeczy do zrobienia, zanim zacznę refleksyjnie patrzeć na jakieś morze i zachody słońca. Mam już konkretny plan na urlop. Najpierw fabuła, potem nowa książka. Dżem z moreli. Komedia. Pomysł na krótki serial. No, może jeszcze powidła (śmiech).
Dodany: 2015-09-08 17:28:15
Dodany: 2015-09-06 00:42:12