Frost/Nixon Pozwólmy się zaskoczyć
Data: 2009-02-11 23:30:52Bardzo krótko o tym, na czym polegał największy błąd Richarda Nixona, ze względu na który musiał jako jedyny rządzący Stanami Zjednoczonymi zrzec się prezydentury. Otóż Nixon podczas kampanii wyborczej wykorzystał swe wpływy, aby założyć podsłuch w siedzibie komitetu wyborczego Demokratów, w kompleksie Watergate i inwigilować przeciwników politycznych. Wybory wygrał, by w dwa lata później, w 1974 roku zrezygnować ze stanowiska pod presją mediów i opinii publicznej.
O tym jednak film Rona Howarda opowiada jedynie niejako na marginesie głównego biegu wydarzeń. Tymczasem Richard Nixon jest już o trzy lata starszy i pragnie wrócić do politycznej gry, a przy okazji dorobić nieco do prezydenckiej emerytury. Z kolei David Frost to showman, twórca programów satyrycznych i rozrywkowych talk show. Występuje w telewizji brytyjskiej i australijskiej, wciąż jednak marzy o powrocie na ekrany amerykańskich telewizorów, bo „sukces nigdzie nie smakuje tak, jak w USA”. Przepustką do sławy stać się ma dla niego cykl rozmów z eksprezydentem. Kto wygra to starcie? Czy Nixon „pęknie”, czy też zagada na śmierć nieszczególnie obytego w politycznej problematyce showmana?
Film Rona Howarda to imitacja dokumentu. Wydarzenia z 1977 roku poznajemy z relacji świadków oraz pozornych materiałów archiwalnych z planu programu Frosta. Wbrew pozorom, wbrew iluzji statyczności, małego zróżnicowania przestrzeni (film jest przecież ekranizacją znakomitej sztuki Petera Morgana, który przygotował również scenariusz obrazu „Frost/Nixon”) dzieło Howarda ogląda się znakomicie. Napięcie nie opada tu ani na moment i niezależnie od tego, któremu z bohaterów kibicujemy, czy jesteśmy konserwatystami czy demokratami, czy wierzymy w prawicę, czy też w lewicę, niemal przez cały czas wyczekujemy rozwiązania. Z wypiekami na twarzy oglądamy starania Frosta o znalezienie sponsorów oraz jego poszukiwania „haka” na Nixona co długie tyrady byłego prezydenta, którym showman nie jest w stanie sprostać. Spora w tym zasługa obu znakomitych aktorów, którzy grali również w oryginalnej sztuce Morgana. Wspaniały jest podstarzały Frank Langella, dla którego rola Nixona okazać się może kreacją życia (pierwsza w karierze nominacja do Oscara).Ale też przyznać trzeba, że Michael Sheen właściwie nie ustępuje mu pola. Równie wiarygodny jest jako nieszczególnie inteligentnie uśmiechający się showman, jak i jako drapieżny, rasowy dziennikarz polityczny, w którego na chwilę się przemienia. Obaj stworzyli role genialne, kreacje bardzo złożone, ogromnie wiarygodne. Langella zachwyca gdy wygłasza po pijanemu tyradę, której później nie pamięta, gdy jako Nixon udaje prawdziwego męża stanu i serwuje widzom anegdoty prezydenckie, próbując zagadać dziennikarza, ale i gdy naprawdę się denerwuje, ocierając pot z górnej wargi. Nie wyobrażam sobie bardziej dopracowanej w najdrobniejszych szczegółach kreacji – tak znakomity był może jeszcze tylko Philip Seymour Hoffman jako Truman Capote. Pozostali aktorzy są raczej tylko tłem, choć sprawiają się całkiem dobrze.
Mocno podoba mi się w tym obrazie muzyka. Po raz pierwszy od dawna Hans Zimmer stworzył ścieżkę dźwiękową, która nie narzuca się, a jedynie doskonale dopełnia obraz. W najbardziej dramatycznych momentach melodia nie narzuca się, jak to nieraz u Zimmera bywało, lecz cichnie bądź całkowicie zamiera. Proste to zabiegi, a jednak doskonale sprawdzają się w tym obrazie. Zdjęcia są tu poprawne, niezły montaż (choć raczej nie na miarę Oscara).
Najważniejszy jest jednak scenariusz. Scenariusz politycznie zaangażowany, choć nie będący ani trochę agitacyjnym (jak na przykład w „Obywatelu Milk). Morgan i Howard właściwie nie zdecydowali się opowiedzieć po żadnej ze stron. Pokazują prawdziwe lub domniemane motywy rządzące postępowaniem Nixona i Frosta, przedstawiając ich jako ludzi prawdziwych, z całym bagażem wad i zalet. Rządza władzy, sławy, pieniędzy, uznania w oczach ludzi – te przesłanki widoczne są w filmie jak na dłoni.
A jednak opowieść o znakomitym pojedynku Frosta i Nixona nie sprowadza się tylko do nich, nie ma jedynie – jak chcą niektórzy recenzenci – piętnować wad bohaterów. Film Rona Howarda w pewnym momencie zyskuje wymowę pozytywną. Pokazuje mianowicie dojrzewanie do swych ról obu bohaterów. Frost, który na początku kompletnie nie potrafi poradzić sobie w rozmowie o polityce, głównie wysłuchując kolejnych tyrad czy anegdot byłego prezydenta, powoli dojrzewa do prawdziwego zaangażowania, do spełnienia funkcji prawdziwego, godnego rozmówcy Nixona. Pozornie drobne zdarzenie pozwala mu poświęcić się – choć na krótko – przygotowaniom do rozmowy. Nixon z kolei, który chce jedynie dorobić lub odzyskać uznanie w oczach ludzi, zrehabilitować się, powrócić do polityki, w końcu nie wytrzymuje napięcia. Wybucha, co budzi panikę jego współpracowników. Ale czy to tylko wybuch złości, wściekłość i żal z powodu niemożności przekroczenia samego siebie, z powodu utraconych szans i perspektyw? Wydaje mi się, że nagła irytacja prezydenta jest tu czymś o wiele ważniejszym. Jest bolesnym zderzeniem się ze świadomością roli, jaką niegdyś można było spełnić, stanowi wyraz stanięcia oko w oko z prawdą o własnych błędach – świadomości tego, czym tak naprawdę są patriotyzm i polityka. Wcześniej były tylko anegdotki, docinki i wzajemne odbijanie piłeczki. W końcu zaczyna się rozmowa o prawdziwym patriotyzmie. Showman i zadufany polityk dbający głównie o własny interes nagle stają się prawdziwymi przeciwnikami, ale też – autentycznymi patriotami. Ale czy to trwała odmiana?
Film Howarda jest więc z jednej strony opowieścią o tym, jak łatwo media mogą przedstawić rzeczywistość w taki sposób, by kompletnie skompromitować niewygodną dla nich osobę. Jak mocno obecna jest wśród dziennikarzy manipulacja oraz jak wielką rolę w mediach odgrywają prywatne sympatie i antypatie. Ale to też film o przekraczaniu samego siebie, o tym, że nie warto nikogo spisywać na starcie na straty. Każdy może nas jeszcze zaskoczyć – zdają się mówić twórcy filmu. Tak Richard Nixon, jak i George W. Bush czy – przenosząc to na nasze realia – Lech Kaczyński. Tak samo może nas zaskoczyć David Frost, jak Kuba Wojewódzki czy Szymon Majewski. Wystarczy odpowiedni, korzystny splot okoliczności. I to spostrzeżenie wydaje mi się w obrazie Howarda jednym z najciekawszych i najbardziej świeżych.