Dziwne emocje po filmie "Bitwa Warszawska"
Data: 2011-10-07 20:12:17Okazuje się, że i owszem. Uważam, że można zaliczyć ten film do jednych z lepszych, które trafiają się w polskim kinie. Jednak, przyznam szczerze, jestem zawiedziony, ponieważ o wiele więcej oczekiwałem od reżysera z takim doświadczeniem. "Bitwie warszawskiej" brak co najmniej rozmachu.
Nie wspominam już o fabule. Mało jest tła historycznego, akcja głównie opiera się na kolejnych walkach. Nie byłoby w tym nic złego - sam uwielbiam sceny batalistyczne i chcę, by w takich filmach było ich jak najwięcej. Tyle tylko, że całość trzeba poprzeć fabułą, której w przypadku filmu Hoffmana, niestety, prawie nie ma. Wątek miłosny wypada nieudolnie, a brak dialogów dopełnia tylko porażki. Brak też przedstawienia życia w ówczesnej Polsce - choćby z perspektywy zwykłych ludzi.
Nie lepiej wypadają wątki historyczne - przewijający się na marginesie filmu Piłsudski sprawia wrażenie, jakby nie odgrywał w tej historii żadnej roli. Jeśli po "Bitwę warszawską" sięgnie widz zagraniczny, lub taki, który po prostu nie zna historii Polski, będzie jeszcze gorzej - najprawdopodobniej nie zorientuje się w ogóle, czego dotyczyły poszczególne wydarzenia. Dowie się on jedynie, że w Rosji rządził Lenin wraz z bolszewikami, którzy chcieli podbić Polskę, a następnie Europę. To niewiele.
Klimat, atmosfera filmu jednak potrafią pozwolić oderwać się od rzeczywistości i - pomimo wad - mogą wzbudzić zainteresowanie. To tyle o filmie. Natomiast najdziwniejsza jest moja osobista reakcja po wyjściu z kina. Jako poeta-amator czasem piszę oprócz wierszy teksty prozą. Oto opowiadanie o roboczym tytule "Wolność", a napisałem je, zainspirowany filmem.
Wyszedłem z kina. Seans nocny. Znowu nic nie grają. Tylko stare filmy puszcza portier. Nikt nie pracuje. Za darmo chodzę w nadziei, że coś się pojawi. Z portierem ani słowa. Niemowa. Tylko kilka gestów i uśmiechów wymuszonych. Żaden z nas nie chce symaptii. Ciągle zapominam, że już nie kursuje autobus, ale idę zawsze na ten sam przystanek. Centrum miasta, niegdyś zaludnione i kolorowe. W nocy kawiarnie, chociaż niewiele ich było, bo i miasto nie nastawione na przyjęcia. Kawy łyk zawsze można gdzieś było zaczerpnąć. Teraz ledwo błyskające lampy uliczne i tylko czasem odgłos, gdy wiatr się zwieje i poskrzypi tym, co nie zamknięte. Postoję, powypatruję chociaż kota, lecz nawet o to trudno. Czasem tylko jeden autobus, jedna taksówka jeździ i zawozi. Na ulicy nawet w dzień wypatrywać tylko umarłych. Zamiast chodników z kostki brukowej, kolorowej, teraz usypane mogiły i pod nimi lokatorzy. Może żyją jeszcze? Łudzę się, spoglądają na usypane sterty. Środek ulicy i skrzyżowanie tylko gładkie jak torowisko prowadzące donikąd. Wreszcie ta wolność. Zjeść coś trzeba i rano wstać, i poszukać jakiegoś kontaktu. Idę więc na nogach do pustego domu, mijając kolejne ulice. Puste. Niegdyś niebezpieczne, bo nawet za dużo było tych ludzi. Ach, jak bym chciał teraz, by ktoś mordę mi obił! Cieszyłbym się jak dziecko chyba. Lecz nic. Sklepy otwarte, a jak zamknięte, to można sobie otworzyć. NIkt ścigać nie będzie. Bo władz brak i policji. Masz ochotę na kurczaka? Proszę! Ale bierz tylko z lodówki – działają na okrągło. Nie wyłączyli jeszcze elektrowni. Tam ktoś pewnie jest. Musi przecież węgiel docierać. Nie wiem. Nie wiadomo, skąd tak czerpią i czerpią. Wyłączyć nie można? Nie! To dobrze, bo całkiem nic bym nie jadł. A tak jeszcze do końca życia zapasów w tych lodówach chyba mi zostało. Tylko odgrzać. Ognia też Prometeusz nie odebrał.
Jestem w domu, nawet drzwi nie otwierałem, bo otwarte zostawiam, żeby przynajmniej złodziej jaki się napatoczył. Nawet tych nie ma. Przed spaniem kawałek kurczaka i może łyk najdroższej z herbat. Dzisiaj z drogerii sobie wziąłem. Nie musi mnie już być stać. Mam wszystko. Włączę sobie muzykę jeszcze. Nic z nowości, tylko z płyt, które się uchowały. Całe dyskografie muzyków. Codziennie nowa. Ze sklepu też sobie pożyczam. Nawet odnoszę z nudów, by - jak chcę znów posłuchać - wrócić po nie. Tak, aby czas leciał szybciej. W telewizji szum i kropkowany ekran. Czasem jednak zdarza się, że ktoś nadaje jakiś niewyraźny bełkot z daleka. Więc żyją jeszcze! Tylko gdzie? Nie ruszam się poza obręb miasta. Jest zbyt przerażające, by sprawdzać gdzie indziej. Jakoś tak. Gdy chcę mówić, wołać, krzyczeć i oczekiwać, wychodzę na środek skrzyżowania w centrum i krzyczę w niebogłosy. Jest wolność! Mam wszystko, władz nie ma!
Rankiem budzę się, a słońce już na posterunku. Świeci jak zawsze, jakby nic się nie stało. Nim jeszcze do okna podejdę, wydaje się, że tam dzieci rozbawione krzyczą i się bawią. Lecz nie! Widać tylko tysiące samochodów. Jak posągi stoją. Co jeden, to ma już kapcia. Można teraz sobie brać do woli, bo i benzyna jest, aby pojeździć. Wolność nastała! Mam ją! Chcę się dzielić, kochać i uśmiechać. Dać wszystko! Ech, komu? Przydałaby się choćby jedna kobieta! Tak na starość spojrzeć. Więc tylko archiwum starych fimów, które setki razy już włączane. W nadziei Internet, może ten cud będzie działał. I tu, jak w telewizji, czasem załapie, ale to na sekundę i znika. Ktoś jeszcze jest! Oprócz kierowcy autobusu, kóry wiecznie zachlany bełkocze i zlewa paliwo z zaparkowanych samochodów, jeżdżąc potem kilka kilometrów, po czym zasypia gdzieś na środku trasy. I oprócz taksówkarza, który włącza taksometr i wyjeżdża, sam nie wie, gdzie, nie zabiera nikogo - nawet, gdy poprosisz. Nic też nie powie. Te mogiły może mówią, co ich już nie przybywa.
Ja rankiem czasem się ogolę - nawet gilette jak chcę. Luksus, jakiego nie miałem. Wolność nastała! Czasem pójdę po najdroższy garnitur i zapukam do sąsiada, w odwiedziny. Nikt nie otworzy - wiem o tym. Więc wchodzę sam. Wiem już, jak ludzie mają w środku. Biedacy i bogacze. Wiem, jak tam w rządowych biurach kawę pili. I jak się otwiera strzeżone sejfy bankowe, w których miliardy. Nawet na papier toaletowy się nie przydają, bo i tego nadmiar. Wolność!
…
Emil Kowalski, znajdziesz-tu.pl