Dobre złego początki
Data: 2009-05-08 09:01:28Już od dłuższego czasu google udostępnia serwis google books w którym to można czytać za darmo fragmenty książek. Jak podają przedstawiciele potentata na rynku wyszukiwarek www, serwis ten ma służyć zachęceniu czytelnika do zakupu książki po "spróbowaniu" jej. Cel jest szczyty. Każdemu z nas zapewne zdarzyło się kupić książkę o której krytycy literaccy wypowiadali się bardzo pochlebnie, a później się okazało, że zwyczajnie nie da się jej czytać. A tak - wklepujesz w wyszukiwarkę autora i tytuł książki, czytasz fragment i lecisz do księgarni po "pełną" wersję. Początkowo google w ogóle nie planował sprzedawania całości książek w formie ebooków. Jak się ostatnio okazało, wkrótce zostanie taka usługa będzie również dostępna. Google Books może się okazać ratunkiem dla licznych studentów i badaczy poszukujących starych wydań książek (będą skanowane zbiory największych światowych bibliotek). Problem natomiast pojawił się jeśli chodzi o książki nowe, które są jeszcze objęte prawami autorskimi. Google znalazł już rozwiązanie. Jesienią 2008r. przed Nowojorskim sądem zawarto ugodę, dzięki której właściciele praw autorskich mają prawa do 63% dochodów pochodzących z wykorzystania książek. Zgodnie ze stosowaną w USA zasadą fair use ugoda dotyczy dzieł autorów z całego świata. Google został więc zobowiązany do poinformowania o ugodzie wszystkich zainteresowanych (było to warunkiem uprawomocnienia się postanowień ugody), co też zrobił. Jak się okazało w praktyce, polskim autorom i wydawcą problem jest niemal całkowicie nieznany, ale nie o tym chciałem pisać. Bardziej zwróciła moją uwagę metoda obrana przez google. Po pierwsze zastanawia mnie fakt, czy ugoda ta jest wiążąca w polskim systemie prawnym. Ugoda jest swoistym porozumieniem stron. Jak więc może obejmować podmioty, które nie były stroną sporu? Spór przed nowojorskim sądem toczył się pomiędzy amerykańskimi autorami i wydawcami, a google. Wydawcy i autorzy polscy nie brali w nim zupełnie udziału. W polskim prawie nie ma instytucji fair use. W związku z tym śmiem wątpić, czy może być wprost zastosowana w naszym porządku prawnym. Nawet jeśli przyjąć, że ugoda faktycznie obowiązuje podmioty polskie, pojawia się drugi problem. Okazuje się bowiem, że by skorzystać z 63% profitu, konieczne jest zarejestrowanie się na specjalnej stronie i wypełnienie formularza. Podobne czynności należy wykonać, by książki danego autora, czy wydawcy nie znalazły się w zbiorze google books. Osoby które nie zarejestrują się do 4 września 2009r. nie otrzymają profitów, ale ich książki będą mogły być bez oporu wykorzystywane przez google. I tu jest przysłowiowy pies pogrzebany. Nie dość, że "na chama" polskie podmioty są objęte ugodą której warunków nie miały możliwości negocjować, to żeby skorzystać z jej profitów, albo ochronić swoje dzieła przed wykorzystywaniem przez google muszą rejestrować się na jakiejś stronie, bo inaczej google nabędzie prawo do wykorzystywania ich dzieł za free. Moim zdaniem, jeśli ugodą mają być objęci autorzy i wydawcy z całego świata, to albo powinni mieć wypłacane profity z urzędu, i wtedy rejestrowaliby się, żeby zabronić google wykorzystywania ich dzieł, albo google powinno mieć możliwość wykorzystywania tylko dzieł podmiotów które wyraziłyby na to zgodę poprzez rejestrację i wtedy zobowiązane byłoby do wypłacania im profitów. Obecna wersja w której google może korzystać z książek za free jest co najmniej nieporozumienie, o ile nie powinno się tutaj rozpatrywać niezgodności z zasadami współżycia społecznego. Nie można bowiem nikogo zmuszać do ochrony jego praw, pod groźbą, że nie skorzystanie z niej spowoduje, że naruszanie praw będzie legalne. Zawiodłem się w tej kwestii na google. W życiu nie sądziłem, że są tam tak wytrawni kombinatorzy.
Dodany: 2009-07-03 13:26:39