- Bywamy gorsi niż zwierzęta. Wywiad z Przemysławem Piotrowskim
Data: 2016-10-11 17:15:43Sięga Pan do historii. A właściwie do jej ciemnych zaułków. Skąd takie zainteresowania?
Historią pasjonowałem się od zawsze, także jej, jak to Pani ujęła, „ciemnymi zaułkami”. W mojej debiutanckiej powieści Kod Himmlera rzeczywiście fabuła jest mocno osadzona w historii, a dokładnie w czasach II wojny światowej, w której korzenie ma cała intryga. Nie ukrywam, że musiałem naczytać się sporo tekstów źródłowych, aby na bazie faktów lub pewnych nie do końca wyjaśnionych teorii zbudować całą fabułę - tak, aby wyglądała możliwie realistycznie. Do tego szczypta mojej wyobraźni i powstała, mam nadzieję, ciekawa i mrożąca krew w żyłach powieść. W drugiej mojej książce odniesień do historii jest mniej, ale też się przewija. Pragnąłem ukazać, jak przez tysiące lat człowiek igrał ze swoimi popędami i tak naprawdę tylko potwierdzał, że jest najbardziej niebezpiecznym drapieżcą na tej planecie.
A jednak historia to nie jedynie źródło inspiracji. W Pańskich tekstach odnajduję Wellsa, Kinga, a pewnie i Clancy'ego czy E. A. Poe. Ale nie tylko. Pisze Pan niezwykle filmowo, operuje Pan scenami, kadrami. Dobrze widzę?
Porównywanie mnie do tych autorów jest mocno na wyrost, bo to legendy, a ja jestem dopiero początkującym autorem, nawet nie pisarzem. Zawsze powtarzam, że pisarzem stanę się wtedy, gdy moje książki regularnie będą znajdować się na listach bestsellerów, a ja dzięki temu będę mógł żyć z pisania na zadowalającym mnie poziomie. Ale, wracając do pytania, cieszę się, że wymieniła Pani aż tylu twórców, gdyż to pokazuje, że nie próbuję się na nikim wzorować - tym bardziej, że dwóch z wymienionych pisarzy nigdy nie czytałem. Kieruję się intuicją, nikogo nie kopiuję, staram się wyrobić własny styl, a jeśli wygląda on „filmowo, operuję scenami i kadrami”, to najwyraźniej taki, nawet nieświadomie, sobie wykuwam. Może w związku z tym ktoś zaproponuje mi napisanie scenariusza? (śmiech).
Sporo scen i rozwiązań fabularnych to już gotowy scenariusz. Oczywiście w stylu Hollywood. Scenerie do Pana filmów tanie nie będą. Antarktyda, piekło… Zamyka Pan bohatera w swoistym odosobnieniu, nawet, jeśli to otwarta przestrzeń. A potem zaraz klaustrofobiczne wnętrza. Zawsze nie do oswojenia. Bezpieczeństwo jest ułudą?
Rzeczywiście scenerie tanie nie będą, więc nie łudzę się, że kiedykolwiek jakaś polska wytwórnia zdecydowałaby się zrobić film na podstawie mojej książki. To musieliby być Amerykanie, bo tylko oni ogarnęliby to finansowo. Cóż, możemy sobie pomarzyć…
Jeśli chodzi o odosobnienie, otwartą przestrzeń i nagle klaustrofobiczne wnętrza, to pragnę w ten sposób wzbudzić w czytelniku niepokój, zdenerwowanie, nawet strach. Wielu recenzentów podkreśla, że czytając moje powieści, czuje ciarki na plecach, a to dla mnie najlepsza nagroda za trud pracy włożony w pisanie.
Zajrzyjmy do Pana najnowszej książki Droga do piekła. Dopisał Pan kolejny krąg do piekła Dantego?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo nie chciałbym zdradzać Czytelnikom fabuły. W każdym razie to chyba najmroczniejszy i najbardziej plugawy „krąg”, bo pokazuje tę najgorszą stronę ludzkiej natury. I chyba to jest najbardziej przerażające.
Jaki jest ten Pański powieściowy świat? Więcej w nim dobra czy zła?
Taki jak za oknem - i dobry, i zły. Dla nas, większości Europejczyków dziś jest raczej dobry, bo żyjemy w pokoju, dla innych, na przykład Syryjczyków czy mieszkańców innych rejonów ogarniętych wojną, może być piekłem na ziemi. W swoich powieściach operuję dość naturalistycznymi opisami, ale nie ja je sobie wymyślam, to wszystko już było (jak w przypadku opisów eksperymentów Josefa Mengele w Kodzie Himmlera), a często podobne historie dzieją się dosłownie w tej chwili, gdy rozmawiamy (jak wizje Johna Pilara z czasów wojny w Syrii w Drodze do piekła). Tylko nie u nas, a w odległych krajach Trzeciego Świata, gdzie ludzkie życie często nie ma żadnej wartości.
Nikt nas nie uchroni przed świrami?
Świry, psychopaci, zwyrodnialcy zawsze byli, są i będą. Historia zna wielu władców, którzy lubowali się w katowaniu ludzi i mordowaniu całych nacji. Dziesiątki ludzi codziennie giną w niewyjaśnionych okolicznościach, ciągle słyszy się o kolejnych seryjnych mordercach, wielu wydawałoby się normalnych ludzi jeździ na wojnę, aby móc się wyżyć i pozabijać dla przyjemności, czego najlepszym przykładem są tak częste wyjazdy ludzi z Zachodniej Europy do Syrii, aby wstąpić w szeregi Państwa Islamskiego, które takie „przyjemności” oferuje. To jest ta mroczna strona ludzkiej natury, której chyba nigdy całkowicie się nie pozbędziemy.
Jak Pan wpadł na to piekło?
Zależało mi, żeby czytelnik w pewnym momencie przeżył szok. Aby uzmysłowił sobie, jak ludzie potrafią być wobec siebie okrutni, że tak naprawdę po przekroczeniu pewnej granicy człowieczeństwo gdzieś wyparowuje, zamieniamy się w zwierzęta. Wystarczy poczytać całkiem nieodległą historię, aby dostrzec tę analogię. Niech choćby wspomnę rzeź wołyńską czy najświeższą hekatombę, czyli masakrę w Rwandzie.
Z tym porównaniem do zwierząt trudno mi się zgodzić…
Ma Pani rację, poniosło mnie z tymi zwierzętami. W końcu zwierzęta tylko kierują się instynktem, zabijają, bo są głodne. Ludzie: mordują, torturują, wyrzynają, szlachtują, eksterminują, masakrują, tępią, rżną, wycinają, palą, gwałcą… można by tak długo. Zapomniałem dodać – często robią to dla przyjemności.
To wróćmy do historii. Lubi Pan Dolny Śląsk? To najbardziej niejednoznaczne z polskich województw?
Lubię, ale nie bardziej niż moją Ziemię Lubuską czy Wielkopolskę. Na pewno musiałem mocniej zgłębić tematykę Dolnego Śląska w związku z Kodem Himmlera, ale nie jest to kraina, która jakoś specjalnie mnie pasjonuje. Z dużych miast na pewno podoba mi się Wrocław, czasem wyskoczę też w góry w okolice Szklarskiej Poręby. Nie są to jednak miejsca, za którymi tęsknię i bez których nie mogę żyć.
Ogląda Pan „Sensacje XX wieku”? Pytam, bo w Kodzie Himmlera wodzi Pan czytelnika za nos niczym Wołoszański. Chociaż przyznam szczerze, nie pozostawia nas Pan jedynie z domysłami. Wyjaśnia Pan zagadkę.
Miło mi, że Pani porównuje mnie do Bogusława Wołoszańskiego, bo co by nie mówić, to ekspert jakich mało, jedyny w swoim rodzaju, człowiek, który nie dość, że ma ogromną wiedzę, to potrafi jeszcze snuć opowieści jak nikt inny. Oczywiście oglądałem większość odcinków „Sensacji XX wieku”, bo ta tematyka bardzo mnie interesuje. Poza tym uważam, że historię II wojny światowej każdy Polak po prostu powinien znać, choćby w stopniu przyzwoitym. Jeśli chodzi o moją zagadkę, to cóż... Myślę, że w Kodzie Himmlera fabuła została poprowadzona w ten sposób, że zainteresowani jeszcze przez wiele dni mogli doszukiwać się w Internecie kolejnych teorii o nazistowskich eksperymentach.
W okolicach Wałbrzycha można poczuć namiastkę tego świata. Sztolnie w Walimiu, podziemia zamku Książ. Instytut doświadczalny pod sanatorium w Szczawnie-Zdroju. To działa na wyobraźnię. Ale prawdziwi eksploratorzy unikają tłumów. Szukają na własną rękę, bez kamer.
Oczywiście i ja wybrałem się do Riese i, choć nie powinienem tego mówić, to właśnie do miejsc, które nie są przeznaczone dla turystów, są niebezpieczne. Do niektórych tuneli jest absolutny zakaz wstępu, wiele z nich jest na tyle ukrytych, że trzeba je odkopać i wpełznąć przez dziurę wielkości piłki lekarskiej. Na miejscu poznałem też prawdziwych eksploratorów, którzy do tej pory w milczeniu przekopują tunele w poszukiwaniu skarbów bądź artefaktów z tamtych czasów.
Kim jest Przemysław Piotrowski?
Mężem i ojcem, a poza tym zwykłym facetem, który ma swoje marzenia. Jednym z nich jest to, aby w przyszłości zostać pisarzem z prawdziwego zdarzenia. W końcu to naprawdę pasjonująca i po prostu fajna „robota” (śmiech).
Trochę Pan nas kokietuje. Pisanie to chyba męki? Siada Pan i pisze, bez kawy, papierosów, alkoholu i wstawania o czwartej rano?
Pisanie to nie są męki, to Pani mogę zaręczyć. No może pisanie bywa męką dla tego, kto pisać nie potrafi. Ja natomiast piszę wtedy, kiedy czuję, że przychodzi wena. Wtedy potrafię w ciągu kilku dni napisać kilkadziesiąt stron, a potem przez dwa tygodnie nawet nie spojrzeć na tekst. Ale są różne szkoły. Są autorzy, którzy wstają o szóstej rano i tworzą do piętnastej z przerwą na kawę. Ja tego nie rozumiem, bo pisanie to nie praca w fabryce gwoździ, ale każdy pracuje tak, jak mu najwygodniej.
Polscy pisarze nie mają lekkiego życia. Niedawno poznaliśmy ciekawy debiut i od razu film na podstawie tej powieści. Wielu ludziom puściły nerwy. Fala zawiści przepłynęła przez Internet. Zresztą nienawiść stała się ostatnio w Polsce powszechna. Jak Pan ocenia nasze społeczeństwo?
Domyślam się o jaki tytuł Pani chodzi, tym bardziej, że ta książka to nie jest jakieś arcydzieło, a raczej po mistrzowsku wypromowany średniak - no, powiedzmy: dobry średniak. Mnie jednak nerwy nie puściły, żadnej zawiści do autorki nie czuję. Miała szczęście, wykorzystała szansę, chwała jej za to. Gdybym był na jej miejscu, też wycisnąłbym tę szansę jak cytrynę. Co do nienawiści – można powiedzieć, że wywołała Pani temat mojej trzeciej powieści. Właśnie nienawiść będzie osią jej fabuły, tematyka dotknie bardzo kontrowersyjnej materii, bardzo na czasie, chyba właśnie tej, którą Pani zasugerowała w pytaniu. Żyjemy w coraz mniej spokojnych czasach, w których trudno odróżnić przyjaciela od wroga. Nienawiść kiełkuje i rozrasta się najszybciej właśnie wtedy. Ja w trzeciej powieści pokażę, co się stanie, gdy ostatecznie zatriumfuje.
Czyli sukces książki to jej właściwa promocja? Bo sukces to chyba dobra sprzedaż?
Nikt nie pisze dla siebie, każdy autor chce, aby jego powieść się sprzedawała. Niestety, w dzisiejszych czasach sukces to trzydzieści procent zawartości książki i siedemdziesiąt procent marketingu. Oczywiście sukcesu nie odniesie kompletny gniot, ale już solidny średniak, który jest w stanie się wybronić - jak najbardziej. Dobra promocja wiąże się jednak z dużymi wydatkami, a to dla wielu początkujących autorów spory problem. Wiem to, bo sam się z tym borykam. Moja najnowsza książka, Droga do piekła, zbiera bardzo dobre recenzje, ale co z tego, skoro wydawnictwo nie ma budżetu, aby wykupić reklamę na przykład w Empiku i wyłożyć na wejściu dziesięć egzemplarzy frontem do klienta, podobnie jeśli chodzi o największe portale książkowe. Dziś można napisać średnią książkę i zdobyć szczyty sprzedaży. Wystarczy mieć pieniądze na reklamę i silny, czasem wręcz nachalny marketing. Można też stworzyć arcydzieło i nikt się o nim nie dowie. Chyba najlepszym przykładem jest historia Dana Browna, którego książki sprzedawały się w dziesięciotysięcznych nakładach, co na tak potężnym rynku jak amerykański jest ilością wręcz śmieszną. Gdy w końcu znalazł się sponsor, dostrzegł potencjał i udało się popchnąć Kod Leonarda da Vinci, a książka zdobyła gigantyczną popularność, poprzednie powieści – które wcześniej w zasadzie nie zaistniały na rynku - jak Cyfrowa twierdza czy Anioły i demony, nagle poszły w milionach egzemplarzy.
Podsumowując – tak, sukces to dobra sprzedaż i nic ani nikt tego nie zmieni. W tej branży trzeba mieć jednak twardą dupę, być upartym, mieć furę szczęścia i znaleźć kogoś, kto w ciebie uwierzy. Jeśli do tego umie się ciekawie pisać, to jest szansa, aby odnieść sukces przez duże „S”.
Dziękuję za rozmowę.
Dodany: 2016-10-13 23:45:29
Dodany: 2016-10-13 19:49:31
Dodany: 2016-10-13 00:57:52