Bo to co jest istotne nazywa się obywatel
Data: 2007-11-05 13:12:53Osiąganie kompromisów chyba leży w ludzkiej naturze. Bo kompromis jest słowem kluczem, słowem który otwiera drzwi do merytorycznej debaty (o której dzisiaj zapomina się coraz częściej). W imię politycznego hedonizmu i relatywizacji zasad publicznej debaty poszły w ruch noże, oszczerstwa, kłamstwa, kpiny i łgarstwa. Jeszcze nigdy władza nie stała na granicy kompromitacji tak jak dzisiaj. To obrzydliwe i upokarzające dla Polaków zmuszonych słuchać tego języka pełnego nienawiści i sarkazmu, osobiście dla mnie gorsze od wiecznie optymistycznej propagandy czasów PRL. Więc pytanie „w jaki sposób mamy dzisiaj taki język polityki jaki mamy?” nasuwa mi bardzo szybko prostą odpowiedź – ano mamy ponieważ naszym politykom na to pozwoliliśmy. Bo idea społeczeństwa obywatelskiego jest dzisiaj ciągle tematem o minimalnym zasięgu, głęboko rozumianym i akceptowanym przez samozwańczych moralnych rewolucjonistów. Dziś, zupełnie jak za czasów komunizmu, polityka ludzka po dojściu na szczyt upragnionej władzy, staje się polityką zamkniętą. Zamkniętą na tłumaczenie się ze swoim decyzji, na rozliczanie się z wyborcami ze swoich obietnic. Gdy człowiek zostaje posłem, ludzkość traktuje jak osłów. Nie tłumaczyć, nie wyjaśniać. Kompletne ignorancja i lekceważenie. „Odzyskać państwo!” z tym hasłem Wiktor Osiatyński utożsamiał książkę „Rzeczpospolita obywateli” która stała się dla mnie światłem przewodnim w dzisiejszej mętnej relacji polityk-wyborca. A może nie mętnej a atroficznej. Albo mętnie atroficznej. Stała się dla mnie przewodnikiem po granicy styku polityków z ludźmi. Ale Polityków a nie polityków. Posłów a nie posłów. Marzy mi się Państwo gdzie premier jest premierem rządu Rzeczpospolitej Polskiej której istotą są jej obywatele. Gdzie język polityki jest językiem szacunku i zrozumienia dla słów innych. Gdzie krytyka jest krytyką merytoryczną a nie emocjonalną kawalkadą oszczerstw (nazywanych przez mnie kiełbasianą propagandą gdy zbliżają się wybory). Państwo prawa i sprawiedliwości a nie prawie prawa i prawie sprawiedliwości. Marzy mi się państwo liberalne. Gdzie polityce nie będą jak turecki basza, rozwaleni w swych ławach poselskich bez świadomości, że gdy skończy się kadencja, ich lenistwo i pogarda nie zostaną rozliczone. Czy marzy mi się utopia? Bez komentarza
Dodany: 2007-11-18 13:18:08