Bez kompromisów. Rozmowa z Marią Ulatowską i Jackiem Skowrońskim
Data: 2015-10-09 11:39:17Jedna z najpopularniejszych autorek powieści obyczajowych i autor świetnych kryminałów - to nie jest najbardziej oczywiste połączenie…
Wydawałoby się, prawda? A jednak…
Dlaczego więc zdecydowaliście się napisać wspólnie Autorkę, a potem Pokój dla artysty?
Oboje postanowiliśmy sprawdzić, czy uda nam się zaistnieć w nowym dla każdego z nas gatunku. Nie była to decyzja podjęta tak „z marszu”, dobrze to przemyśleliśmy i przetestowaliśmy różne warianty owej współpracy. Najpierw musieliśmy sprawdzić, czy w ogóle razem nam po drodze i czy damy radę mówić (tzn. pisać) jednym głosem – jeśli na któreś z tych pytań któreś z nas odpowiedziałoby przecząco, żadna wspólna książka nie powstałaby.
Po prostu chcieliśmy – oto najprostsza odpowiedź.
Naszych czytelników najczęściej interesowały kwestie „techniczne” czy „organizacyjne” związane z tworzeniem powieści. Zacznijmy więc od nich - uważacie, że pisanie książki w duecie jest wzbogacającym doświadczeniem, czy raczej wyzwaniem? Jak udało się Wam pogodzić własne wizje i stworzyć coś wspólnego - powieść?
Pisanie w duecie jest zarówno wyzwaniem, jak i wzbogacającym doświadczeniem. Gdyby pierwsza książka nam się nie udała, nie zabieralibyśmy się za pisanie drugiej. A teraz piszemy trzecią, mając w planach jakieś następne dwadzieścia-trzydzieści lat współpracy. Nasze „wizje” w każdej książce – jakoś tak się składa – są jednakie, inaczej nic by z tego nie wyszło.
Jak tworzenie obu powieści wyglądało niejako „w praktyce”? Każde z Was pisało po jednym rozdziale książki naprzemiennie? Bawiliście się w burze mózgów czy jedno z Was pozostawało po prostu głosem doradczym podczas całego procesu twórczego?
Maria Ulatowska: Absolutnie chcieliśmy uniknąć pisania naprzemiennego. Nasza książka nie miała być zbiorem opowiadań, miała być wspólnie napisaną powieścią. Wpisywaliśmy się nawzajem w swoje teksty – początek książki był mój, ale tylko do momentu, w którym postanowiliśmy współpracować – po tej decyzji stał się już tekstem wspólnym. Jacek Skowroński wpisał swoje zdania pomiędzy moje zdania, dopisał część następną, w którą z kolei ja powpisywałam swoje zdania i tak, kawałek po kawałku, utkaliśmy całość.
Czyli nie dowiemy się, które z Was napisało pierwsze, a które - ostatnie zdanie książki?
Czy uwierzycie, gdy powiemy, że każde zdanie pisaliśmy wspólnie? Nie uwierzycie? Więc sami zgadnijcie…
Czy taka praca wymagała od każdego z Was wielu kompromisów? Inaczej mówiąc: czy po dwóch książkach i wielu godzinach wspólnej pracy w ogóle się jeszcze lubicie i czy nie macie ochoty zamordować współautora (co pewnie stanowiłoby kanwę kolejnej interesującej powieści)?
M.U.: Nie było wielu godzin wspólnej pracy. Było po kilka miesięcy, zarówno przy pisaniu Autorki, jak i przy Pokoju dla artysty. Gdyby takie współtworzenie było męczące, nużące lub w jakiś inny sposób trudne, nie robilibyśmy następnych kroków – nikt nas przecież do niczego nie zmuszał.
Jacek Skowroński: Niepotrzebne były żadne kompromisy. Jeśli jakaś postać wprowadzona przez Marię nie odpowiadała mi z jakiegokolwiek względu, po prostu w następnym rozdziale… usuwałem tego bohatera ze spisu wyborców. I po kłopocie.
Czy Wasze pokoje to "pokoje artystów"? Jak wyglądają Wasze miejsca pracy? Czy aby pisać, potrzebujecie szczególnego miejsca, czasu, rytuału?
M.U.: Moim miejscem pracy jest duże dębowe biurko. Obok komputera leży milion małych karteczek, na których są tysiące notatek, zazwyczaj zresztą niewykorzystywanych. Stwarza to wrażenie nieopisanego bałaganu…, więc zdjęcia nie pokażę. Podczas pisania często słucham muzyki klasycznej. Czasami obok ucha brzęczy mi mały telewizorek, nastawiony na kanał informacyjny. Obok – kubek z kawą. Piszę o różnych porach, raz rano, raz wieczorem, czasami przez cały dzień, z niewielkim przerwami – zdarza się też, że nie piszę w ogóle, przez kilka, dni, a nawet tygodni. Mój rytm pracy zależy od wielu czynników.
No dobrze, pokażę zdjęcie. Ale nie zwracajcie uwagi na bałagan…
J.S.: Piszę prawie wyłącznie w dwóch miejscach – jednym jest pokoik trochę tylko większy od budki wartowniczej, zagracony mnóstwem przedmiotów, które po prostu lubię; drugim niewiele większy domek na działce, gdzie rozprasza mnie jedynie świadomość czających się dokoła pająków. Dobrze się kryją, są przebiegłe, cierpliwe i podstępne. I nie zasypiają nigdy, podobnie jak moja wyobraźnia...
M.U.: Pokój może i jest zagracony, nawet rower się zmieścił. Za to biurko… sterylne.
Wyobraźcie sobie taką sytuację: pewnego dnia okazuje się, że w głowie macie jedynie pustkę, a kolejne dni nie przynoszą poprawy... Zero weny! Kursor miga nerwowo, wydawca dzwoni z przypomnieniem o terminach, a tu ani litery gotowego tekstu. Jedynym sposobem na odnalezienie inspiracji jest wynajęcie owianego dziwną sławą "Pokoju dla artystów". Wiecie, że nie czyha tam na Was nic złego, ale ludzie wychodzą z tego pokoju zupełnie odmienieni. Czy podjęlibyście ryzyko i sprawdzili działanie pokoju? Jak wiele znaczy dla Was pisanie?
Ależ my działanie takiego pokoju sprawdziliśmy jeszcze przed rozpoczęciem książki. Prawie cała historia opisana w naszej powieści jest oparta na tym, co naprawdę zdarzyło się w naszym życiu (włącznie z włamaniem o opuszczonego domu, ale prosimy, o tym nikomu nie mówcie). Pisanie jest naszym życiem, więc podjęlibyśmy każde ryzyko, tym bardziej wtedy, gdy byłoby ono świetną przygodą.
A macie jakiś sprawdzony sposób na odpędzenie „braku natchnienia”?
Tak – pisanie w duecie. Przy takiej współpracy - przynajmniej przy takiej jak nasza - nie może nawet być mowy o braku natchnienia. Jedno czeka na tekst drugiego – żeby tam dopisać „swoje” – i ciekawość tego, co się zdarzy, nie pozwala na przerwy. Bowiem co się zdarzy, nie wiedzieliśmy, dopóki się nie zdarzyło. Znaliśmy jedynie początek i zakończenie naszej historii, środek pisał się sam, na bieżąco. Musimy zresztą wyznać, że w obydwu książkach zmieniliśmy zakończenie – a właściwie ono samo się zmieniło, ponieważ okazało się, że… zabija kto inny, niż miał zabijać. Nasz morderca zwiódł nawet nas, autorów – i, mamy nadzieję, nie pozwoli także czytelnikom tak szybko odkry swej tożsamości.
Powiedzieliście, że prawie cała historia opisana w powieści jest oparta na prawdziwych wydarzeniach. A jak jest z bohaterami?
W każdej książce – zapewne każdego pisarza – nie ma wyłącznie fikcji literackiej, zawsze znajdą się w niej bardziej lub mniej ukryte doświadczenia osobiste. W Pokoju dla artysty naszych doświadczeń jest bardzo dużo.
Tworząc swoje postaci – poza tymi, które są nami – mamy przed oczami konkretne osoby i opisujemy je, starając się wszakże uczynić to tak, aby nawet one same się nie poznały.
Komisarza Zawadę również poznaliście w rzeczywistości?
Zawadę stworzyliśmy w Autorce, wymyślając jego portret wspólnie (włącznie z wyglądem). Uznaliśmy, że dobrze nam to wyszło, bowiem bardzo polubili go nasi czytelnicy. My polubiliśmy go także - tak bardzo, że nie potrafiliśmy się z nim rozstać. Znalazł się więc również w Pokoju dla artysty, choć trafił tam zupełnie prywatnie (powieściowy dom stoi w Nałęczowie, a Zawada pojechał tam do sanatorium). Jednak – prywatnie, nie prywatnie – gdy już się o coś otarł, dusza gliniarza nie pozwoliła mu na obojętność.
Chyba będzie naszym „serialowym” bohaterem, bowiem w trzeciej książce też już istnieje.
A powieściowy „dom z duszą” - ma swój pierwowzór?
Tak, „dom z duszą” ma swój pierwowzór. Gdyby nie on, nie byłoby w ogóle tej powieści. Kiedyś wybraliśmy się do pewnego miasteczka, w którym żadne z nas wcześniej nie gościło i podczas przechadzki zauważyliśmy porośniętą starymi drzewami posesję. W głębi dało się dostrzec coś na kształt dotkniętego już zębem czasu dworku z wieżyczkami, balkonami, łukowatymi oknami i spadzistym dachem. Zdawał się wołać w naszą stronę, zbliżyliśmy się więc, ogrodzenie nie było trudne do sforsowania… Co nastąpiło dalej, czytelnicy dowiedzą się z lektury Pokoju dla artysty. Bo ta historia jest najzupełniej prawdziwa, choć może w realnym świecie będzie miała inne zakończenie. Ale nie możemy dać za to głowy…
Jak to się dzieje, że w przypadku niektórych budynków jesteśmy przekonani, że żyją, mają serce i swojego ducha? Dlaczego w atmosferze niektórych starych domów jest coś nadzwyczajnego?
A dlaczego niektórzy ludzie są bardziej interesujący niż pozostali? To chyba kwestia indywidualnego spojrzenia. Jeśli w kimś - lub w czymś - dojrzało się coś szczególnego, to znaczy, że to tam jest. Przynajmniej dla patrzącego.
Załóżmy, że proces napisania książki przypomina nieco gotowanie. Jakie byłyby według Was jej składniki i jak brzmiałby Wasz „przepis na dobrą książkę”?
M.U.: Ja nie cierpię gotowania. Jeśli już muszę to robić, biorę składniki, które mam pod ręką. Przypadkowe. Pisanie książek kocham i nic przypadkowego trafić tam nie może. Mój przepis na dobrą książkę brzmi więc: pisz tak, jak dyktuje ci serce. I czasami rozum. Choć serce ważniejsze.
J.S.: Bierzemy szczyptę talentu, wyobraźni i uporu, składniki mieszamy, przyprawiamy odrobiną szczęścia i według uznania posypujemy nastrojami. Wszystko umieszczamy w odpowiedniej, adekwatnej do treści formie i wyłączamy świat zewnętrzny. Gotową całość dzielimy ostrym nożem na rozdziały, dajemy smakowity tytuł, wsuwamy między okładki i serwujemy zgłodniałym czytelnikom. Krytyków nie zapraszamy na bankiet.
Sami przyjdą.
Dodany: 2015-12-16 00:31:18
Dodany: 2015-10-09 12:42:51