Armia bezdomnych bohaterów
Data: 2011-07-30 11:16:02
Przeglądałem folder udostępniony przez kumpla z pracy. Wśród filmów i muzyki znalazłem tekst. Już po lekturze pierwszych słów zorientowałem się, że to rodzaj listu, kierowanego z pewnością nie do mnie. Czy znalazł się w tym folderze przypadkiem? Wiedziałem, że należało zamknąć plik, ale forma osobistego wyznania była tak wciągająca, że czytałem dalej z poczuciem winy. Znajomy opisywał przygodę z World of Warcraft. Wiedzieliśmy, że ją lubi, ale to było wyznanie nałogowca. „Jestem tam kimś lepszym, mam przyjaciół i biorę udział w niesamowitych wyprawach. Ta gra nie ma wad i dlatego muszę ją odłożyć. To najtrudniejsze pożegnanie w moim życiu.”
Wyznanie mnie przeraziło - zawsze lubiłem wejść w inny świat. Zapomnieć o programowaniu i, na przykład, brudzić się mąką w małej piekarni, a na koniec dnia, zmordowany fizycznie, wyskoczyć na piwo ze znajomymi i czuć się wspaniale tylko dlatego, że jestem. Przestraszyłem się, że jeśli spróbuję rozgrywki, to zniknę na kilka miesięcy.
W czasie wakacji w końcu trafił się dogodny moment. Tworzę postać. Wyobrażam sobie, że to przyjacielski i zagubiony człowiek, daleki od przemocy. Pierwsza misja: pozbyć się koboldów z kopalni. Podchodzę do jednego i zaczynam rozmowę. Chcę ustalić, dlaczego zaludnili to miejsce. Komputerowy przeciwnik jednak atakuje i nie pozostawia mi wyboru. Chwilę później staje się jasne, że jako miłośnik pokoju, nie wypełnię żadnej misji. Dlatego rezygnuję z nich całkowicie i idę zwiedzać. Na drodze zjada mnie trzy razy silniejszy wilk. Jestem za słaby, bo nie wykonałem misji.
Przerwałbym zabawę, ale wciągnęła mnie zapowiedź zmiany. Wilk był obietnicą, że gra zmieni charakter, kiedy rozwinę postać. Wyrżnąłem wszystkie koboldy w kopalni, krzycząc: "Czy naprawdę nie możemy się dogadać?!" To zaskakujące, jak ciężko jest walczyć i rozmawiać jednocześnie. Potem doszedłem do ogromnego miasta. Zapragnąłem mieszkać w jednym z domów, ale już wtedy dobrze wiedziałem. W World of Warcraft wszystkie postacie graczy są bezdomne. I nawet pogodziłem się z ograniczeniami programu, ale nie graczy.
Gdy wcielałem się w swą postać, pytano mnie, ile mam lat i z jakiego kraju pochodzę. Gdy mówiłem, że współczuję koboldom, rozmówcy zmieniali temat na punkty doświadczenia i punkty obrażeń. Gdy wysyłałem im listy ze śmiesznymi zadaniami, na przykład „Przyjacielu, na placu zgromadź dwadzieścia osób, rozdaj im sztuczne ognie i zróbcie pokaz o dwudziestej drugiej”, odpowiadali, że nie mają czasu, bo właśnie a) podnoszą poziom, b) bogacą się, c) przechwalają się poziomem d) lub bogactwem. W ich wydaniu gra była bardziej nużąca niż moja praca!
Zmieniłem postać. Wkroczyłem do „masywnie wieloosobwej” przestrzeni w roli samotnika. Skąpiec był jedynym udanym wcieleniem, możliwym w ramach reguł oraz oczekiwań innych graczy. Zarabiałem, szukając okazji w domu aukcyjnym. Fikcyjne zarabianie było wciągające i przypominało zarabianie na giełdzie. Pamiętam, że wartości eliksirów bardzo rosną od piątej do siódmej.
W tej roli padłem ofiarą przekrętu. Pewna dziewczyna ogłosiła, że potrzebuje krasnoludzkiego shotguna i zapłaci za niego czterdzieści sztuk złota. Powiedziałem jej, że w domu aukcyjnym jest sztuka za dwadzieścia, mimo tego jednak nie zmieniła zdania. Kupiłem więc, zdziwiony, że tak wysoka jest jego cena, bo normalnie kosztował koło dwóch. W chwili zakupu dziewczyna zniknęła i pewnie podzieliła się zyskiem siedemnastu sztuk złota z osobą sprzedającą, z którą była w układzie. Uczestnicy zabawy traktują pieniądze niezwykle poważnie, ale ja się ucieszyłem. W końcu ciekawa przygoda!
Po trzech miesiącach zawiesiłem konto.
Wróciłem po dwóch latach, z zupełnie innym podejściem. Miałem ochotę uczestniczyć w trudnych, kilkuosobowych misjach. Wymagają one pewnego ustawienia taktycznego, niestety, zawsze jednakowego. Najbardziej opancerzona osoba (tzw. "czołg") stoi na przodzie i przyjmuje każdy cios przeciwnika. Z boku towarzyszą jej postacie, zadające jak największe obrażenia (tzw. dps – damage per second). Nad całością czuwa medyk. Na marginesie: rysunek Edrache przedstawia dość częstą sytuację, w jakiej drużyna posiada wyłącznie miłośników zadawania obrażeń i desperacko poszukuje wykonawców pozostałych ról.
Przez pół roku wcielałem się w każdą z tych trzech postaci po kolei, po czym wylogowałem się i wcieliłem w tę, o której marzyłem od dawna. Aby poudawać pisarza.
Na marginesie: serwis Gry-Planszowe, do którego logo przygotował Edrache, organizuje trudniej dla mistrzów gry. Zapisałem się w roli gracza. Znowu mam ochotę wejść do nieograniczonego świata fantastyki.