Nie chciałbym być nastolatkiem. Wywiad z Alanem Sasinowskim
Data: 2019-01-24 13:57:01– Za żadne skarby nie chciałbym być znowu nastolatkiem. Dorosłość, przy wszystkich swoich dobrze znanych wadach, ma jednak pewne blaski. O najnowszej książce Alana Sasinowskiego Wysokie chmury z autorem rozmawia Adrianna Michalewska.
fot. Berenika Lemańczyk
Wysokie chmury to spora dawka przejmującej prozy. Wciąż mam skojarzenia z wiwisekcją, działaniem na otwartej duszy Marka, bohatera tej powieści. Czy skłonność do analizy życia jest u mężczyzn czymś powszechnym? Kobiety chyba częściej wolą uładzony wariant swoich porażek. A może się mylę i jest na odwrót?
Przejmująca proza? Wiwisekcja duszy? Bardzo dziękuję, cieszy mnie taki odbiór... Nie wydaje mi się, żeby umiejętność autoanalizy była w książce zależna od płci. Uważni, samoświadomi – i zakłamani – mężczyźni odbijają się od uważnych, samoświadomych – i zakłamanych – kobiet. I na odwrót. Zależało mi na tym, żeby każda z głównych postaci, a jest ich kilka, miała swoją gęstość, nie była jedynie pionkiem do przesuwania na szachownicy fabuły.
Marek pracuje w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie. Doświadcza świata, przed którym każdy z nas raczej ucieka. To rzeczywistość pełna ludzi niedostosowanych społecznie, a czasami takich, którzy sztukę adaptacji do środowiska i przyjmowanie barw ochronnych opanowali do perfekcji. Przygnębiająca rzeczywistość. Ma pan jakieś osobiste doświadczenie w pracy z ludźmi pokroju Wernera, którego Marek najchętniej zrzuciłby ze schodów, tak jest podły i wyrachowany?
Sprawy, którymi zajmują się pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie są nie mniej interesujące niż te, nad którymi pochylają się na przykład policjanci czy sędziowie, i to aż dziwne, że pisarze czy filmowcy tak rzadko portretują to środowisko. Kojarzę tylko serial „Głęboka woda” z Marcinem Dorocińskim. To rozległy, wielce intrygujący temat, który wciąż pozostaje do zagospodarowania.
Jeśli chodzi o Wernera, to wraz z nabywaniem doświadczenia życiowego przekonujemy się, raz, że życie jest skomplikowane, a moralne racje nie zawsze są rozłożone w oczywisty sposób, dwa – że niektóre sprawy jednak skomplikowane nie są, po świecie grasują także podłe kreatury, którym, jeśli tylko ma się taką możliwość, warto przeszkodzić w krzywdzeniu bezbronnych osób – i tym samym mieć swój skromny udział w procesie obniżenia poziomu zła w świecie.
Z przypadku Marka wynika, że jesteśmy bezradni wobec tego, co się nam przydarza. Nikt z piątki bohaterów nie wyszedł z konfrontacji z życiem zwycięsko. Nawet, jeśli na pozór wszystko wygląda na sukces, wystarczy poskrobać i od razu wyskakuje depresja, rozczarowanie, porażka, brak perspektyw, pijaństwo, długi. To gdzie ci silni?
U innych autorów! A poważnie – nie uważam, żeby bohaterowie Wysokich chmur byli tak do końca bezsilni. Są aktywni, działają, prowadzą śledztwa, spiskują, kombinują, szarpią. Podejmują grę, nawet jeśli widoki na ostateczne zwycięstwo są marne – choćby za to należy im się jeśli nie szacunek, to brak pogardy.
Marek ratuje się alkoholem. Doprowadza „spożywanie” do rangi sztuki. Przechodzi fazy, jak w sztuce, jak w sporcie. Pisze o dostojności, o przeżywaniu „spożywania”. Ale tak naprawdę to zagłusza życie piciem, tylko nadaje temu jakąś treść. To coś więcej, niż picie dla picia.
Na marginesie dodałbym, że pewnie każdy w miarę inteligentny i w miarę wrażliwy człowiek potrzebuje czymś się otępić, bo stawanie na wysokości sytuacji przez dwadzieścia cztery godziny na dobę może być nie do wytrzymania. Jak pisał cytowany przez Andrzeja Franaszka Zbigniew Herbert, ideałem jest trwanie w surowej i zrównoważanej rozpaczy, ale to się nikomu nie udaje, o czym Herbert doskonale wiedział. Otępić się można wszystkim – narkotykami, grami komputerowymi, jedzeniem. Marek, jak na konserwatystę przystało, wybierał środek tradycyjny.
Opisywanie alkoholizowania się ma w literaturze długą tradycję. Jedni piszą, bo mają spore doświadczenie w tym zakresie, inni, bo picie to nieodzowny atrybut męskiej prozy. Taka nieustająca walka, prężenie muskułów. A przecież w tym maratonie nie ma zwycięzcy. Nie ma nic nobilitującego. Czy alkohol to taki dzisiejszy smok dla świętego Jerzego?
Oczywiście, że w rozładowywaniu napięcia psychicznego za pomocą alkoholu nie ma nic nobilitującego. Ani nic męskiego. Zresztą polska kultura odkrywa w ostatnich latach pijące panie, nareszcie! Dla sytuacji Marka jest istotne, że już nie pije, że nie ma narzędzi do zagłuszania głosów wewnętrznych i zewnętrznych. Więc prawdzie w oczy będzie musiał spojrzeć niezmętniałym, trzeźwym wzrokiem.
Marek wspomina swoje inicjacje, wchodzenie w życie, pokonywanie kolejnych kroków w dorosłość. Niektóre są drastyczne. Np. zbiorowy seks. Coś, co połączyło bohaterów, rozdzielając ich na zawsze, każąc zachować milczenie. Ale ta dorosłość nie ma w sobie wielu wabików. Jest raczej ponura. Może lepiej nie dorastać?
To tak fundamentalne pytanie, że trudno mi o jakąś całościową, rozstrzygającą odpowiedź. Mogę mówić tylko za siebie. Większość osób, które znam, z największą czułością wspomina okres szkoły średniej. Ale ja za żadne skarby nie chciałbym być znowu nastolatkiem. Dorosłość, przy wszystkich swoich dobrze znanych wadach, ma jednak pewne blaski.
Pierwsza miłość, kolejny trudy temat. Ujął pan to niezwykle romantycznie. Taka miłość po grób. Czasem nawet dosłownie. Każda kolejna miłość jest już u Marka racjonalna. Można powiedzieć, że nie ma do nich głowy, podobnie jak do polityki. A może Marek jest nietypowy, niepolski, niezwyczajny?
Można powiedzieć, że konsekwentnie oddziela sprawy ważne od nieważnych – a że ważna dla niego tylko jedna sprawa, to mamy taką postać, jaką mamy. Innych rzeczy nie zdradzajmy, bo są istotnym elementem książkowego śledztwa.
I jeszcze męska przyjaźń. Ta także okazała się fikcją. Nie ma przyjaźni między mężczyznami? Najpierw, w młodości, rywalizują między sobą o dziewczyny i wyniki w sporcie, a potem rywalizują jeszcze mocniej?
Jest przyjaźń, jest, choć nie należy szafować tym słowem. Przyjaźń to coś więcej niż wspólne interesy, wspólne sentymenty czy wspólne chlanie. Jak każda prawdziwa więź, choćby przez to, że trwa jakiś czas, ma różne odcienie, zaułki i pułapki, które jej nie unieważniają, ale które sprawiają, że jest, no właśnie, prawdziwa.
Polubiłam Kotka, choć to paskudny typ. Potrafi znaleźć w życiu odrobinę szczęścia. Albo raczej: odrobinę satysfakcji. Oczywiście, na cudzy rachunek. Tak, jakby branie odpowiedzialności za siebie pozbawiało nas każdego okrucha radości. Kto był jego pierwowzorem?
Żadna z postaci nie miała wyraźnego pierwowzoru. Na przykład Kotek wziął się z zasłyszanej gdzieś anegdotki – nie pamiętam kiedy, nie pamiętam, od kogo – o nygusie, który zabrał żonę na podróż poślubną do Oświęcimia. Utkwiło mi to w głowie. I całą postać zbudowałem właśnie wokół tej rzuconej gdzieś mimochodem uwagi.
W książce pobrzmiewa duch Bukowskiego, Pilcha, Londona. Mam rację? Jest tu też coś z Rupiecia, bohatera innej pańskiej książki. Okrzyknięto pana prześmiewcą. Zgadza się pan z tą opinią?
Londona nie czytuję a pijacko-maczystowskich wywodów Bukowskiego nie trawię. Za to niektóre książki Pilcha cenię bardzo wysoko. Tysiąc spokojnych miast wzrusza, Wiele demonów budzi podziw. Sposób, w jaki Pilch pisze o swojej chorobie w Dziennikach – z nieprzejednanym poczuciem humoru – zasługuje na najwyższe uznanie. W ogóle poczucie humoru to towar deficytowy w polskiej prozie. Ten „prześmiewca”, o ile pamiętam, dotyczył mojej pierwszej, młodzieńczej książki, Wysokie chmury nie są chyba szczególnie chichotliwe (choć w pewnym paśmie są), ale samo określenie „prześmiewca” nie wydaje mi się deprecjonujące. O ile, oczywiście, gdy się śmieję, to nie śmieję się zupełnie sam. Pewności, że kogoś oprócz mnie rozbawi mój dowcipas, nigdy jednak nie ma.
Dziękuję za rozmowę.
Dodany: 2019-01-29 12:04:30
Ciekawy wywiad.
Dodany: 2019-01-25 19:42:42
Zaintrygowała mnie ta książka.
Dodany: 2019-01-24 21:25:45
Ciekawy człowiek
Dodany: 2019-01-24 19:34:49
Książka może być ciekawa
Dodany: 2019-01-24 16:10:31
Niezła anegdotka.
Dodany: 2019-01-24 14:20:38
Mam chrapkę na tę powieść!