Najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy, kiedy biegnę. Wywiad z Kasią Bulicz-Kasprzak
Data: 2013-01-25 14:59:56J.G.: Nie licząc kota czyli kolejna historia miłosna to Pani literacki debiut. Czy konkurs Wydawnictwa Nasza Księgarnia był impulsem do rozpoczęcia przygody z pisaniem, czy też już wcześniej miała Pani gotowy materiał do wysłania, leżący gdzieś w szufladzie?
Nie licząc kota... to pierwsza książka, jaką napisałam. Impulsem był newsletter z Wydawnictwa Nasza Księgarnia, który znalazłam pewnego ranka w swojej skrzynce mailowej. Razem z ofertą wydawniczą otrzymałam informację, że wydawnictwo organizuje konkurs na współczesną powieść dla kobiet, a zwycięska książka zostanie wydana w serii „Babie lato”. Nagle przyszła mi ochota, żeby spróbować. Czułam, że gdzieś we mnie jest historia, która niecierpliwie czeka na to, żeby zostać opowiedzianą.
J.G.: Czy i w jaki sposób Pani życie zmieniło się po publikacji?
Na szczęście nic się nie zmieniło. Jestem z tego powodu zadowolona, bo lubię swoje zwyczajne życie i nie chciałabym wywracać go do góry nogami. Z drugiej jednak strony nie chciałabym powrotu do przeszłości, do czasu, gdy nie pisałam książek. To naprawdę świetna zabawa. Od dziecka jestem uzależniona od czytania. A pisanie jest co najmniej równie przyjemne, co czytanie.
J.G.: Pisząc, miała Pani od razu wizję książki, czy też akcja toczyła się raczej sama?
Na początku miałam w głowie kilka konkretnych scen, fragmenty rozmów i ogólny zarys. Nie miałam pojęcia, co z tego wyniknie. Siadłam do pisania i z czasem z tych strzępków wyłoniła się historia, miejscami dla mnie samej zaskakująca.
J.G.: Czytając powieść Nie licząc kota..., trudno oprzeć się wrażeniu, że historia opisana w książce mogła wydarzyć się naprawdę. Czy to rzeczywiście fikcja literacka, czy może do napisania powieści zainspirowało Panią życie?
Od pierwszego do ostatniego zdania wszystko jest wymyślone. Nie opisywałam własnych życiowych doświadczeń. Ale ta książka ma bardzo dużo ze mnie. Jest w niej mój optymizm, wiara w miłość i to, że wszyscy mamy prawo walczyć o szczęście. Ta książka jest też, podobnie jak kolejne powieści, echem moich własnych literackich fascynacji. Lubię zwykłe powieści obyczajowe i taką jest Nie licząc kota... Ale lubię również realizm magiczny, powieść historyczną i kryminał. I tego rodzaju opowieści są źródłem inspiracji dla moich kolejnych opowieści.
J.G.: Skąd wziął się pomysł na powieść, w której przeszłość splata się z teraźniejszością oraz… wypowiedziami kota, a byciu „tu i teraz” towarzyszy lektura starych listów?
Przeszłość zawsze ma wpływ na teraźniejszość. To, jacy jesteśmy, zależy nie tylko od naszych osobistych doświadczeń, ale również od tego, co przeżyli nasi rodzice i dziadkowie. Rodziny mają swoje mniejsze lub większe tajemnice. To może być na przykład pierwsza miłość dziadka. Choć starannie ukryty, prawie każdy sekret wychodzi pewnego dnia na jaw.A kot? Absolutnie nie podobało mu się, że ma do odegrania tak małą rolę. Musiałam poddać się jego parciu na papier i pozwolić mu dojść do głosu. Ale dobrze się stało, bo czytelnicy bardzo go polubili.
J.G.: W miasteczku, do którego powraca bohaterka, można spotkać wielu sympatycznych ludzi, takich jak na przykład sąsiadka Lucynka, notariusz Szymon czy przedsiębiorcza Dorota. To osoby, jakie możemy spotkać w każdym miejscu, a jednak ich bezinteresowna życzliwość zwraca uwagę i sprawia, że od razu nawiązujemy z nimi prawdziwą więź. Czy trudno jest stworzyć takiego „zwyczajnego niezwyczajnego” bohatera – tak, aby nie popaść w banał?
Trudno. Każdy człowiek to mieszanina różnych cech. Trzeba o tym pamiętać. Jeśli skupimy się na samych zaletach, stworzymy postać nieprawdopodobną. Jeśli będzie miał same wady, nikt go nie będzie lubił. Główny bohater ma zwykle wiele czasu, by czytelnik mógł poznać jego wszystkie wady i zalety. Postaciom drugoplanowym nie dajemy takich możliwości. Pojawiają się na krótko, czasem występują na zaledwie kilku stronach. Trzeba je nakreślić w paru zdaniach, bo choć są w tle historii, to muszą odgrywać swoją rolę poważnie. Bardzo mnie cieszy to, że moi bohaterowie wzbudzają sympatię czytelników, bo są odbiciem tego, co ja widzę w ludziach – dobroci, życzliwości, serdeczności. Zawsze jestem ciekawa drugiej osoby i opowieści, jaką ze sobą niesie.
J.G.: Poszukując informacji o Pani, trafiłam na relację z… maratonu! Skąd impuls, by nie tylko zacząć biegać, ale także wziąć udział w Maratonie Warszawskim?
Z moim bieganiem było podobnie jak z pisaniem. Wszystko zaczęło się przez przypadek. Trzy lata temu mój syn zrobił na zajęciach plastycznych papierowy medal. Przez jakiś czas wyścigi i wręczanie medalu było jego ulubioną zabawą. Pewnego dnia przyszedł do mnie rozżalony, bo medal się porwał. „Potrzebuję prawdziwego” - oświadczył. Wtedy mi się przypomniało, że gdzieś czytałam o biegu, na którym uczestnikom rozdają medale. Ten bieg to był 31 Maraton Warszawski. Zapisałam się i pobiegłam. No, może „pobiegłam” to nie do końca dobre słowo, bo moje kontakty ze sportem ograniczały się do przejażdżek rowerowych i oglądania transmisji telewizyjnych. Na trasie maratonu walczyłam ze zmęczeniem, swoją słabością, lenistwem. Jednak zwyciężyłam samą siebie i dotarłam do mety. Kilka dni później, kiedy trochę odpoczęłam, znowu założyłam buty i poszłam do lasu, by trochę potruchtać i trochę powalczyć. Z czasem bieganie stało się moją pasją. Maraton jest jak wielkie święto dla biegaczy. Ten warszawski ma dla mnie wielkie znaczenie, bo od niego wszystko się zaczęło.
J.G.: Bieganie pomaga w pisaniu? Czy kolejne kilometry odmierzane są sylwetkami bohaterów bądź kolejnymi wydarzeniami przelewanymi na papier?
Pomaga. Picasso powiedział, że do stworzenia czegoś potrzeba samotności. Ja ją znajduję na treningu. Jestem tylko ja i moje myśli. Nic mnie nie rozprasza, a dotleniony mózg świetnie pracuje. Najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy, kiedy biegnę. Czasem jest też tak, że po całym dniu spędzonym przed komputerem potrzebuje odpoczynku. Wtedy też idę pobiegać. To mnie relaksuje. Krótko mówiąc: bieganie jest dobre na wszystko.
J.G.: Jest Pani mamą, a to praca na pełen etat. Kiedy znajduje Pani czas na pisanie i sport?
Kiedy urodził się syn, było dla mnie jasne, że chcę spędzić z nim jak najwięcej czasu i zdecydowałam się na bycie pełnoetatową mamą. To niezwykle absorbujące, ale nigdy nie było tak, bym trwała na posterunku przez dwadzieścia cztery godziny. Zawsze znajdowałam czas dla siebie, by poczytać książkę, obejrzeć film, posłuchać muzyki. Kiedy zaczęłam biega,ć przeorganizowałam dzień tak, żeby mieć zawsze godzinę na trening. Książki piszę w czasie, kiedy syn jest w szkole, albo wcześnie rano, kiedy jeszcze śpi.
J.G.: Jeśli w dwóch zdaniach mogłaby Pani opisać siebie, to jak by one brzmiały?
Dwa zdania to za dużo, wystarczy jedno. Jestem zupełnie zwyczajną osobą.
J.G.: Teraz, po publikacji powieści czuje się Pani pisarką?
Dla mnie ktoś, kto napisał książkę, jest jedynie autorem. Dopiero czytelnicy wynoszą go do rangi pisarza. Czytelnik zaś to nie osoba, która tylko przeczytała książkę, ale ta, która podczas czytania poczuła jakieś emocje. Dostałam już sporo recenzji książki i wiem, że są osoby, dla których jestem pisarką. Dla siebie samej jestem po prostu zwyczajna autorką.
J.G.: Pracuje Pani nad kolejną książką czy raczej skupia się na promocji obecnej?
Wszystko jednocześnie. Debiutantem jest się tylko raz, dlatego nie mogę zaniedbać promocji mojej książki. Staram się jednak znaleźć czas, by pisać nowe historie.
J.G.:Czego można życzyć pisarce, autorce, zupełnie zwyczajnej osobie?
By mąż wreszcie zrozumiał moje aluzje i kupił mi zmywarkę do naczyń. (śmiech)