Lirr za nic w świecie nie potrafi przywołać do siebie wspomnień sprzed okresu, zanim załoga Zielonej Harpii – z przerażającym Hego na czele – nie postanowiła wyłowić jej z czeluści zdradliwych wód morza. Pozbawiona bliskich, spragniona rodzinnego ciepła, z biegiem lat zżywa się z wybawicielami, nie wyobrażając sobie już życia poza tym statkiem pirackim. Pech jednak chce, że powodu pewnych komplikacji dziewczyna nie może dłużej zostać na pokładzie, co wiąże się z nagłą przeprowadzką. Odzwyczajona od stałego lądu Lirr jest zmuszona zamieszkać w Ysborg, teoretycznie trafiając pod opiekę samej księżnej tych ziem, Maeve. Teoretycznie, bo w praktyce nie jest tam mile widziana przez samą władczynię, gdzie ta na każdym kroku stara się udowodnić swoją niechęć do „podrzutka”. Niezrażona tak podłym traktowaniem dziewczyna zbliża się do jej syna, Caela, odnajdując w nim doskonałego powiernika sekretów i towarzysza niedoli. Żadna dworska etykieta nie jest w stanie uniemożliwić im kontaktu ze sobą oraz wspólnego spędzania czasu. Ta zażyłość powoduje, że serce Lirr zaczyna mocniej bić w obecności księcia. Niestety nie ma ona na tyle odwagi, by wyznać mu swoje uczucia, ale wtedy jeszcze nie wie, że los postanowi jej dopomóc.
Maeve podupada na zdrowiu, a stosowane dotąd medykamenty zdają się nie mieć już żadnych leczniczych właściwości. Ten fakt przeraża nie tylko najbardziej oddanych służących władczyni, ale również samego Caela, który z dnia na dzień przestaje zarażać optymizmem i sam prawie staje się wrakiem człowieka. Królowa, zrażona do magii, odrzuca swoje uprzedzenia i sprowadza do zamku słynnego medyka, który także nie przywozi dobrych wieści. Jedynym ratunkiem pozostaje receptura, gdzie do jej wykonania brakuje istotnego składnika, jakim jest święta woda. Aby ją zdobyć, trzeba odbyć długą, aczkolwiek niebezpieczną podróż na samą Wyspę Mgieł, ale to nie wszystko. Wstęp na nią mają jedynie kobiety, ale nawet wpuszczenie takowej na jej teren nie musi wiązać się z sukcesem. Dlatego Lirr, dość niechętnie, zgadza się wyruszyć po „zbawienie” dla królowej. Ale nie robi tego ze względu na nią. Ma w tym swój ukryty cel...
Czy Cael, dość często zawieszony między jawą a rzeczywistością, odkryje prawdziwe intencje Lirr? A może poznał jej mały sekret znacznie wcześniej i sam maczał palce w możliwym ratunku swej ukochanej matki? Jak potoczą się losy samej Lirr, która zdaje się ciągnąć swego słynnego pecha za sobą, który zna bardzo niebezpiecznych ludzi? I dlaczego – na litość boską! - jak cień podąża za nią jakiś upierdliwy kruk?
Czasami zdarza mi się podejmować pochopne decyzje pod wpływem chwili czy impulsu, co nie zawsze ma pozytywny skutek. Również od czasu do czasu robię coś wbrew sobie tylko po to, aby przywołać uśmiech na twarzy osoby, której najbardziej na tym zależało. Zgadza się, to niezdrowe i brak w tym asertywności, ale niekiedy to jedyna droga, aby uzyskać zamierzony efekt. Taką drogą postanowiła również podążać sama Lirr, kiedy przyjęła propozycję wyruszenia w nieznane tylko po to, by uratować znienawidzoną przez siebie władczynię, a matkę Caela, który jako pierwszy wybudził w niej ukrytą dotąd dziewczęcą naturę. Jednakże czym by była długa, bardzo ważna wyprawa bez komplikacji? Przecież nie przystoi nie wykorzystać okazji do popisania się swoimi umiejętnościami uprzykrzania bohaterowi życia! I to jeszcze przy pomocy kreatur nie z tego świata! Po tę możliwość sięgnęła sama autorka, dzięki czemu z pozoru nudna wyprawa zamieniła się w istną pogoń wrażeń, gdzie wystarczył tylko moment nieuwagi, by przeoczyć coś wywołującego dziki galop serca. Nieraz sama dawałam się przyłapać na tym, że kiedy następowała chwila na wyregulowanie oddechu, czekałam, aż ponownie rozpęta się fabularny sztorm. Aczkolwiek w pewnym momencie zaczynałam się obawiać, iż narastające niespodzianki zaczną mnie męczyć, bo jak dobrze wiecie – co za dużo, to niezdrowo. Na szczęście obyło się bez uczenia książki latania, bo każdy element powieści prędzej czy później doskonale wpasowywał się niczym kot do kartonowego pudła (a wszyscy dobrze wiemy, że one opanowały tę sztukę do perfekcji). Ale, ale... przecież nie samymi niebezpiecznymi, pełnymi wrażeń zdarzeniami człowiek żyje! Przecież nie mogę zapomnieć o humorystycznej części [Wyspy Mgieł], bo jej tutaj również nie zabrakło. Owszem, prawie pierwsze dwieście stron ma jej niewiele, ale kiedy tylko poznajemy słynnego Raidena, to następuje zwolnienie blokady, a czytelnik nie jest w stanie pohamować parsknięć i wybuchów śmiechu. Pełne politowania spojrzenia ze strony mamy to jeszcze pikuś, ale jeżeli takimi raczył mnie już pies... chyba w tym przypadku nie potrzebujecie większej wizualizacji ich rażenia, prawda?
Nie potrafię także zapomnieć o tym, jak wielokrotnie wodzono mnie za nos. Może raz czy dwa zdarzało mi się przewidzieć dalszy przebieg akcji i puszyć się niczym paw, ale co mi po tym, skoro Maria Zdybska okazała się sprytną manipulatorką i niemal boleśnie mi o tym przypominała? Toż to karygodne! Jak tak można wyprowadzać mnie w pole z taką nonszalancją, z nieukrytym wdziękiem? O nie, tak się nie będziemy bawić, dlatego mam dla autorki łagodnego pstryczka w nos. Aby nie było za pięknie, bo nie oszukujmy się – przecież zawsze muszę się czegoś przyczepić – pragnę zwrócić uwagę na dość widoczny trójkąt miłosny, do którego zawsze podchodzę z rezerwą. Zgadza się, początkowo nie odczuwa się go aż nadto, ale niemalże pod koniec myśli Lirr wirują między dwoma panami i sama już nie wie, który jest bliższy jej sercu. Gdyby to ode mnie zależało, chętnie bym jej wskazała swojego faworyta, a drugiego adoratora posłała ku rusałkom, aby pokazały mu swoje „wdzięki”. Nawet sama bym go do nich zaprowadziła. Niech zna moje „dobre” serce...
„Być może prawdziwa wolność jest zawsze okupiona samotnością”.
Lirr, jak na przybraną córkę pirata przystało, twardo stąpała po ziemi i rzadko kiedy bała się konsekwencji swoich czynów (a uwierzcie – miała sporo za uszami). Uparta do granic możliwości, pyskata jak mało kto krnąbrna nastolatka nieraz udowadniała samej królowej, że nie tak łatwo ją sobie podporządkować. Ale stało się. Ugięła się pod wpływem miłości, jaką darzyła syna znienawidzonej przez siebie kobiety, pokazując, że tak łatwo potrafimy stracić głowę, gdy wydawałoby się ją mieć niemal przylutowaną do karku. Jakoś nie umiałam pojąć, dlaczego Cael stał się jej obiektem westchnień. Jak dla mnie niczym szczególnym się nie wyróżniał, a niektóre jego zachowania pozostawały wiele do życzenia. Tak to nie potrafił dostrzec w Lirr kobiety, ale kiedy ta nieco odmieniła swój styl, nagle nie mógł oderwać od niej wzroku. Rozumiem, mężczyźni są wzrokowcami, co nie zmienia faktu, że już wcześniej powinien dostrzec urodę swej przyjaciółki, i to nie tylko tę zewnętrzną. Natomiast w innym świetle postrzegałam Raidena, aroganckiego maga, umiejącego doprowadzić główną bohaterkę do szewskiej pasji. Słowa przechodzące przez jego usta bardzo ją irytowały, co prowadziło do ciekawych, pełnych sarkazmu rozmów, od których powoli się uzależniałam. Także ciężko byłoby nie wspomnieć o Mildzie, uroczej rusałce; Asterle, dość bezpośredniej rudowłosej dziewoi czy słynnym kruku, bo oni także zdobyli moją sympatię. Jednakże gdybym miała wybierać między tą trójką, to bez wahania wskazałabym na czarne ptaszysko. Wprost nie mogłam doczekać się chwil, kiedy ponownie odwiedzi Lirr i zaskoczy ją czymś nowym. Sama czułam z nim ogromną więź, dlatego jego nieobecność źle na mnie oddziaływała. A co się tyczy Maeve i jej „cudownego” medyka... nie. Pozwólcie, że swoje głębsze przemyślenia o nich pozostawię dla siebie, a wam zdradzę jedynie tyle, że chętnie zrzuciłabym tę dwójkę z urwiska...
Maria Zdybska, która niektórym swoim czytelnikom pozwoliła się wcześniej poznać na portalu Wattpad jako EliseBlackpool, to kolejna obiecująca debiutantka na naszym rynku literackim. Naprawdę jestem zdziwiona, że o [Wyspie Mgieł] jest tak cicho, bo ta książka zasługuje na większą uwagę. A to niby dlaczego? Nie dość, że za pomocą zwyczajnie brzmiących słów stworzyła niesamowicie wciągającą historię, gdzie magię otaczającego nas wyimaginowanego świata odczuwa się na każdym kroku, to także udało jej się stworzyć wspaniałych bohaterów. Każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy, i to nie tylko ze względu na swe widoczne wady czy zalety. Gołym okiem widać, że włożyła w tę książkę wiele serca!
Podsumowując:
Osaczana natrętnymi reklamami pewnej książki nie mogę zrozumieć, dlaczego w tych samych miejscach nie znajduje się okładka [Wyspy Mgieł], gdzie książka Marii Zdybskiej naprawdę zasługuje na większą uwagę czytelników. To niedorzeczne, że tak niewiele osób miało przyjemność zapoznać się z Lirr i samemu odbyć niesamowitą, pełną magii i mrocznych niespodzianek przygodę, zwieńczoną zaskakującym zwrotem akcji! Dlatego pozwólcie sobie od czasu do czasu zaszaleć i śmiało sięgajcie po debiuty, bo te nieraz zdołają mnie zaskoczyć. Mogę to potwierdzić rękami i nogami!
Wydawnictwo: Genius Creations
Data wydania: 2017-05-15
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 480
Język oryginału: Polski
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
- Życie i śmierć to dwie strony jednej monety.- dodała, zamykając oczy w skupieniu.
Mury Irkalli drżą. Inanna, sumeryjska bogini miłości i wojny, przez wieki znana była pod wieloma imionami. Teraz usiłuje żyć jak zwykła śmiertelniczka...
Lirr i Raiden muszą uciekać z Ysborga nie tylko przed gniewem jego władczyni, ale również przed podążającymi ich tropem bezwzględnymi Łowcami Mocy...
Lirr starała się udać smutną minę, ale utrudniał jej to niebiański smak rumowych rodzynków.- Też uważam, że jeleń zachował się doprawdy bezczelnie, uciekając. Łajdak!
Więcej