Pot i krew
Elvara pragnie sławy. Bitewnej sławy, dzięki której zyska wieczne życie. Związała się ze Zwiastunami Śmierci, którym przewodzi Agnar. Varg jest byłym niewolnikiem, którego ściga syn jego pana. Sława dla niego nie jest tak ważna jak zemsta. Zemsta za śmierć siostry. Trafia do Krwiozaprzysiężonych. Orka też ma cel w życiu – odnaleźć porwanego synka i pomścić zamordowanego męża. Wszystkie te postacie łączy przemoc, po którą chcą lub muszą sięgnąć. Chcąc osiągnąć swoje życiowe cele, muszą wziąć do ręki broń, walczyć i zabijać.
John Gwynne, autor Cienia bogów, zaprasza nas do epickiej sagi, osadzonej w świecie nordyckich mitów. W świecie, w którym działa magia i żyją istoty dotknięte ręką upadłych bogów, martwych bogów. W którym jego bohaterowie z własnej woli albo na skutek zbiegu okoliczności muszą sięgnąć po broń. Niektórzy z nich twierdzą, że ludzie rodzą się, by umierać. Jest to półprawdą. Nieuchronność śmierci – choć można wierzyć w nieskończone życie w Internecie – nie oznacza wcale, że jej usilnie szukamy. Większość – w tym postaci z Cienia bogów – za wszelką cenę chce odgonić śmierć, oszukać ją, na wszelkie sposoby przedłużyć sobie życie. Jeśli nawet kochają walkę, to taką, w której giną i ranni zostają inni.
Trzy równoległe wątki pokazują nam losy dosyć wyrazistych bohaterów. Taki zabieg sprawia, że lektura jest ciekawsza. Dominującym tematem powieści jest walka, odmieniana na różne sposoby. Uzupełniona budowaniem szerszego tła, wstawkami z mitologicznej historii. Trudno mówić o pogłębionej psychologii postaci. Poznajemy je, ale w sumie dosyć powierzchownie. Cóż, najważniejsza jest akcja i pełne detali opisy zbrojnych potyczek, wszak jest to heroiczne fantasy. Opisów – nie tylko walk – jest dosyć dużo. Budują nastrój, szersze tło wydarzeń i wnoszą światełko poezji do zasnutego krwawą mgłą świata walki, ran i śmierci.
Powieść, będąca pierwszym tomem Sagi o Krwiozaprzysiężonych, jest dobrze napisana, ale głównie jako książka rozrywkowa niż historia z głębszym przesłaniem. Warunkiem pełni satysfakcji z lektury jest, oczywiście, słabość do tego typu literatury, w której leje się pot, krew, a w każdej knajpie (najczęściej podłej) cuchnie olejem i moczem. Przemoc, walki, przelewanie krwi, mordowanie, hymny na cześć umiejętności zabijania są tutaj normą. Chwilami trudno identyfikować się z bohaterami. Cóż z tego, że cierpią, skoro nie przeszkadza im cierpienie innych. Trudno nie odnieść wrażenia, że walka pochwalana jest dla samej walki. Co dziwniejsze, budzi to aprobatę szeregu czytelników, podczas gdy w obecnych czasach pacyfizm i umiłowanie pokoju są nieomal obowiązkiem obywatela. Spotykamy się też z afirmacją małej wspólnoty (bandy, wojbandy, czasami rodziny), ale też przede wszystkim w kontekście wspólnej walki.
Pewne pomysły fabularne Gwynne’a mogą się podobać. Podobnie – sposób prowadzenia narracji. Trochę uciążliwe mogą być słowa pochodzenia nordyckiego, które towarzyszą czytelnikom w trakcie lektury. Jest to epicka saga, ale nie ma tu typowej kreacji świata i przedstawiania bohaterów. Poznajemy ich w trakcie wydarzeń. Nie ma narastania napięcia. Jest jego falowanie. Gwynne wkłada sporo wysiłku w opisywanie wszechobecnych potyczek i walk tak, by nie nudziły. Dba o detale. Trzeba się przygotować na sporą dawkę brutalności, która jednakże nie szokuje (może to efekt swoistego znieczulenia), bo jest mocno literacka. Wydaje się, że historia jest dobrze przemyślana i autor bez pośpiechu zmierza w obranym przez siebie kierunku. Co miłe, książka jest ładnie wydana i ilustrowana, choć klimatyczne rysunki towarzyszą głównie początkom rozdziałów.
Król Nathair zajął twierdzę Drassil i zawładnął trzema z siedmiu Skarbów. Z pomocą Calidusa oraz królowej Rhin jest gotów zrobić wszystko, by przejąć resztę...
Młody Corban z zazdrością przygląda się, jak chłopcy stają się wojownikami i wdrażają się w rzemiosło wojenne. Marzy o chwili, gdy sam ujmie miecz i włócznię...