Czasami dawni wrogowie okazują się najlepszymi sojusznikami. Gorzej, gdy działa to w drugą stronę...
We Wrocławiu zostają znalezione zwłoki dwudziestoletniego Rafała Góry, a podejrzanym o morderstwo jest jego najlepszym przyjaciel, Sebastian. Buksujące w miejscu policyjne śledztwo mogłoby skorzystać z pomocy prywatnego detektywa Tomka Winklera, ale jest jeden problem: Winkler zna podejrzanego i ma pewne powody, by wierzyć w jego niewinność. Ma też sporo wątpliwości... Może dlatego zgadza się włączyć w dochodzenie swoją najbliższą współpracowniczkę - Romę Wiśniowiecką, prywatnie: babcię. Gdy Winkler rusza tropem tajemniczego ,,Tuliboru", Roma prowadzi własne śledztwo w kipiącej od przemilczanych sekretów miejscowości, z której pochodził zabity chłopak.
Żadne z nich jeszcze nie wie, że w tej sprawie jest też druga śmierć.
Do lektury powieści Śmierć druga Beaty i Eugeniusza Dębskich zaprasza Wydawnictwo Agora. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Śmierć druga. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozłączył się bez pożegnania. Tomasz spakował niezbędnik, papierosy, zapalniczkę, portfelik z kartami, samsunga. Podszedł do drzwi pokoju Romy i poprzebierał w powietrzu palcami, wskazującym i środkowym, Roma skinęła głową.
Wyszedł, obojętnie minął windę, do której żywił coraz słabsze zaufanie i jednocześnie ze zgrozą myślał o czekającym ich, lokatorów, niechybnym remoncie przedsolidarnościowego gruchota.
Malicki już był. W granatowej beemie, nie czarnej, nie w furze jakiegoś lewego bukmachera, ale i nie w czerwonej, wygłupie nowobogackiego właściciela hurtowni. Bmw X3, to do niego pasowało. Winkler wsiadł, uścisnęli sobie dłonie. Malicki zaczął wykręcać w stronę Pereca.
– Ty się trzymasz swojego clio?
– Nie do końca. – Winkler zapiął pas i wskazał stojącego w szeregu zaparkowanych wozów czerwonego nissana qashqai.
– O kurde! – jęknął Malicki. – Tyle rur?! Groźnie wygląda.
– Taki był, wybór słaby, a to jest wersja plus dwa, dużo miejsca dla psów.
Malicki pokiwał głową ze zrozumieniem, skręcił w Pereca i rozpędził się miękko w stronę kompleksu działek na Stalowej. Nie poruszał tematu, dla którego przyjechał, Winkler postanowił go przetrzymać.
– Ale clientki nie sprzedałem. Bo jak w tym czerwonym smoku kogoś śledzić? Z kilometra widać.
– No – przytaknął Malicki, myśląc o czymś innym. – A jak ty jesteś z inspektorem Klimaszewskim? Dalej pracujesz dla niego pod przykrywką zagadkowego audytora? Bierzesz sobie nierozwiązane sprawy jak ci z Archiwum X i przy nich dłubiesz? Taki szpieg z krainy dreszczowców?
– Deszczowców – poprawił odruchowo Winkler. – No tak, mam kwity audytora, nikt nie wie, co to dokładnie znaczy, jak na razie nikt się nie czepia. Myślę, że dopóki nie będę próbował kogoś aresztować, to nic się nie wydarzy. A co potem? – Skrzywił się i wzruszył ramionami.
– Przypuszczam, że dobrze, w końcu Klimaszewski wziął cię z powrotem do Firmy. Ale to twoje stanowisko… – Machnąłby w tym momencie ręką dla podkreślenia dezaprobaty, ale przecież prowadził dwustukonną furę. – Będziesz mógł zaproponować mu śledztwo w tej sprawie?
– Mogę spróbować. – Przecież mam carte blanche i ty o tym wiesz! – Są duże szanse.
– Możemy też od naszej strony uderzyć – zaproponował Malicki, ale nie przesadzał z naporem.
– Nie trzeba, najpierw… – Odwrócił się do Macieja. – Właśnie, co najpierw?
Malicki skręcił w Stalową, po stu metrach w Kwaśną i po bruku pomknął do zakrętu, do Kruczej.
– No… Proponuję małą wizję lokalną, a potem do nas na rozmowę…
– Tak sobie zaplanowałeś? – przerwał mu Winkler. Najwyraźniej Malicki uważał już, że zdominował przyszłego partnera. Czas trochę przydepnąć mu palce stóp.
Zerknął w dół, ale widział tylko jedną, lewą. Była w czarnej skarpecie.
– Single się skończyły – rzucił w przestrzeń Malicki. – Musiałem wziąć parę. – Zerknął na Winklera z uśmiechem. – Może przestańmy się naparzać jak dwa koziorogi na górskiej grani? – zaproponował, patrząc przed siebie i zwalniając, żeby zjechać na chodnik przy boisku treningowym. – Jak nie chcesz, to nikt cię za uszy nie wyciągnie. A jak zechcesz, to może być fajnie.
To niepoważne, chciał powiedzieć Winkler. Policjant, zbrodnia, trup, zabójca… Gdzie tu pasuje przysłówek „fajnie”?
– Idziemy ścieżką? – spytał, odkładając poważne deklaracje na później. – Kto znalazł ciało i którędy szedł?
Musiał przecież poznać warunki. Nie finansowe, bynajmniej.
– Poczekaj…
Malicki wjechał na chodnik, szczęknął blokadą pasa, Winkler wysiadł również. Chrumknęły zamki w drzwiach. Maciej ruszył pierwszy w kierunku gruntowej ścieżki między nasypem kolejowym i płotem stadionu.
– Od strony Grabiszyńskiej szła ścieżką para dżentelmeneli… Podsłuchałem u pani Iwy Jurek, wczoraj, w kuluarach – wyjaśnił, widząc zdumione spojrzenie Tomasza. – No więc skracali sobie drogę na Kruczą. – Wkroczył na ścieżkę i ruszył pierwszy, odwracając głowę, gdy mówił. – Doszli do połowy trybun i zobaczyli cztery jeże, dokładnie mówiąc jednego dużego i trzy mniejsze, może samicę z młodymi, nie wiem, nie przesłuchiwałem ich jeszcze.
– Jeży?
Malicki posłał mu przez ramię przebiegłe spojrzenie i pokręcił głową.
– Nie. Dżentelmeneli. Ale jeże też mógłbym przesłuchać, bo ta czwórka nie zbierała jabłuszek ani grzybków, tylko chłeptała spływającą z nasypu krew.
– Była płynna? – zainteresował się Winkler.
To był odruch: zapytać, żeby nie zapomnieć.
– Źle się wyraziłem – przyznał Malicki. – Właściwie lizały już niemal zakrzepłą. Chłopaki zaczęli się rozglądać, zobaczyli zmiętoloną trawę, jakby ktoś coś wlókł po nasypie. Za krzakiem, jakieś trzy metry od ścieżki, była wydeptana polanka. Jeden z nich, wyższy, coś zobaczył, kawałek ciała, jak powiedział. Drugi twierdzi, że się zhaftował, ale to konfabulacja. Po prostu się sfajdał ze strachu. Mieli ze sobą niedokończoną flachę czegoś mocnego i brzoskwiniowego, dopili dla kurażu i poszli na portiernię zadzwonić po psy. Tyle ich udziału w sprawie.
Maszerowali sto metrów, już w milczeniu. Winkler uznał, że Malicki nie chce tu, w marszu, zapoznawać go z resztą detali. Przemierzyli bok boiska, weszli w cień rzucany przez trybuny, w połowie ich długości Malicki zwolnił, a potem stanął i zapalił papierosa. Tym razem nie odwracając się, wyciągnął ponad ramieniem rękę z paczką pall malli. „Nie, dziękuję”, mruknął Winkler. Stanął obok Malickiego, o metr przed biało-granatową taśmą z powtarzającym się napisem policja. Taśma wyznaczała placyk cztery na sześć metrów, od przeciwnej strony została zerwana i leżała na ziemi, a między zerwaną i wiszącą widniał placek podrapanej, zrytej trawy.
– Psy, ich mać, pewnie poryły – burknął Malicki. – Przecież nie jeże. – Popatrzył w lewo. Trawa była pognieciona na całej odgrodzonej powierzchni, najpierw przygniótł ją zabójca, wciągając ciało na zbocze nasypu. Nie wiadomo po co, przecież jego działania były widoczne gołym i marnym okiem z kilkunastu metrów. Malicki zaciągnął się i powiedział: – Może myślał, że w nocy nikt nic nie zobaczy, to i ciało nie zostanie szybko znalezione.
– A o której oni je odkryli?
– Podobno o piątej z minutami. Telefon na sto dwanaście był o piątej czterdzieści.
Winkler pokiwał głową, odsunął się, żeby popatrzeć na miejsce zbrodni z innej perspektywy. Zrobił jeszcze dwa kroki bokiem i stanął na wprost śladu prowadzącego na nasyp. Malicki zaciągnął się w filmowy sposób, filmowy à la Pasikowski: dym ulatywał z ust, a on od razu wciągał go przez nos do płuc.
– W każdej porządnej powieści kryminalnej sprowadzony na miejsce zbrodni prywatny detektyw albo inny amator od razu pochyla się i podnosi źdźbło trawy, na którym ktoś wyskrobał igłą: „Należało ci się. Peter”, albo obrączkę z wygrawerowanymi imionami. – Maciej wypuścił dym i wzrokiem spenetrował krawędź nasypu, z tego kąta nie było nawet widać torów, wagony, zapewne, pędziły zielonym korytarzem.
Winkler pomyślał, że faktycznie dużo by teraz dał, żeby znaleźć maczetę, którą przegapili technicy.
Książkę Śmierć druga kupicie w popularnych księgarniach internetowych: